Przez lata w polskich szpitalach doszło do wypracowania standardów porodów, które zbliżyły nas do wzorców zachodnich. Tymczasem w związku z pandemią wróciliśmy na porodówkach do czasów PRL, kiedy kobiety nie miały możliwości rodzenia w obecności swoich partnerów czy mężów. Grupa przyszłych mam, które założyły na Facebooku grupę wsparcia pod nazwą „Bielskie mamy 2021” próbuje zmienić ten stan rzeczy w bielskich szpitalach.

Obowiązujące niemal od roku obostrzenia związane z pandemią odcięły rodzące kobiety od obecności bliskich przy porodzie. Wiele z nich przeżyło kilka poronień, co niejednokrotnie doprowadziło je do stanów depresyjnych. Rodzące bez wsparcia bliskich przechodzą na porodówkach traumę, odciskającą się piętnem na całym życiu.

Boją się tego, co ma nastąpić

Zdarzają się sytuacje, w których potrzebny jest ojciec, bo to on podejmuje decyzje, kiedy rodząca nie jest w stanie racjonalnie myśleć. Kobiety, szczególnie młode, które rodzą po raz pierwszy, zwyczajnie boją się tego, co ma nastąpić. Boją się, że bez opieki mężów i partnerów, zamknięte w czterech ścianach, będą narażone na nieodpowiednie traktowanie ze strony personelu medycznego.

Wymieniając się historiami z porodów mają ku temu podstawy. Joanna Olek, jedna z członkiń grupy „Bielskie mamy 2021” przytacza przypadek znajomej, która rodząc po raz kolejny usłyszała, że „ma się nie drzeć, bo rodzi po raz trzeci, to już chyba przesada i wie jak to wygląda”. Położna odmówiła jej nawet wsparcia w postaci podania ręki.

W innych miastach w województwie śląskim, m.in. w Katowicach, Mysłowicach, Rybniku, Cieszynie, a nawet w Żywcu, porody rodzinne są możliwe. Dlaczego nie w Bielsku-Białej? Szpital Wojewódzki dwa tygodnie temu ogłosił, że wznawia porody rodzinne (pisaliśmy o tym w artykule Szpital wznawia porody rodzinne. Wstęp dla ozdrowieńców i zaszczepionych, ale warunki postawione przez placówkę wzbudziły tyle kontrowersji, że już po kilku dniach decyzja została odwołana (o tym także pisaliśmy: Po fali krytyki Szpital Wojewódzki w Bielsku-Białej zawiesza ważną decyzję).

Co szpital to obyczaj

Na czym miały polegać kryteria przystąpienia do porodu rodzinnego? Otóż ojciec dziecka musiałby być zaszczepiony bądź być ozdrowieńcem. Jak wiadomo, akcja szczepień dopiero się rozpoczęła, a nie każdy covid przechorował, więc nie każdy jest ozdrowieńcem. W wielu innych szpitalach takie kryteria nie obowiązują.

Np. w szpitalu w Mysłowicach ojciec może być przy porodzie, uczestniczyć dwie godziny przy kangurowaniu dziecka, później opuszcza szpital, by zobaczyć się z matką i dzieckiem dopiero przy ich odbiorze ze szpitala. Ale w najważniejszym momencie jest obecny! Nie musi robić też testu na obecność koronawirusa. Nie muszą przechodzić testów także rodzące.

W Pszczynie nie ma co prawda porodów rodzinnych, ale też nie testuje się kobiet, które zgłaszają się do szpitala, gdy rozpocznie się czynność porodowa lub odejdą wody (wymazy pobierane są w przypadku planowanych zabiegów).

Mężczyzna na co dzień przebywa z kobietą, więc oboje jednakowo narażeni się na ewentualne zarażenie covidem. Mimo to mężczyzna nie może towarzyszyć rodzącej. - Położne i lekarze spotykają się z dziesiątkami pacjentów, personelem całego szpitala, także podczas prywatnych praktyk i w kilku innych placówkach. Ojciec dziecka stwarza zagrożenie, a położne i lekarze nie? - pyta pani Joanna. - Oni są dla nas potencjalnym zagrożeniem, a nie mąż.

To po co się zaszczepili?

Nie pomaga nawet zaświadczenie od lekarza psychiatrii o wskazaniu obecności męża przy porodzie. W takiej sytuacji jest koleżanka pani Joanny, która poroniła kilka razy i ze względu na stany depresyjne powinna mieć męża przy sobie podczas porodu. - Dzwoniłyśmy z pytaniem do szpitala, odpowiedź jest ciągle ta sama: „nie wiem, nie wiadomo”. Wszyscy się zasłaniają covidem. No to po co oni się zaszczepili? - dodaje pani Joanna.

Kobiety zgłosiły sprawę do Rzecznika Praw Pacjenta oraz Fundacji Rodzić Po Ludzku z prośbą o interwencję. Do szpitali wysłały pisma, ale bez odzewu. Ani przywołane wyżej podmioty, ani same zainteresowane nie otrzymały żadnej odpowiedzi. Z różnych instytucji dowiadują się, że decyzja o wznowieniu porodów rodzinnych leży w gestii dyrektora szpitala.

Chodzi o fizyczną pomoc przy prowadzeniu rodzących, podnoszeniu, itp., nie wspominając o pomocy psychologicznej, gdzie kobiety (szczególnie młode) rodzące po raz pierwszy są ogromnie zestresowane. Zdesperowane szukają alternatywy w innych miastach. Problem w tym, że termin porodu nie zawsze jest do przewidzenia i wyjazd do Katowic, Mysłowic czy Cieszyna w przypadku rozpoczęcia akcji porodowej po prostu nie będzie możliwy.

Po fali hejtu w mediach

Przyszłe mamy czekają na decyzje. Nie pozostają bezczynne, dzwonią, bombardują szpital zapytaniami. Portal zwrócił się do Szpitala Wojewódzkiego oraz Beskidzkiego Centrum Onkologii-Szpitala Miejskiego z pytaniem, dlaczego w tych placówkach nadal nie odbywają się porody rodzinne. Jak dotąd, otrzymaliśmy odpowiedź tylko ze Szpitala Wojewódzkiego. Rzecznik prasowa tej placówki Anna Szafrańska podtrzymuje tezy zawarte w oświadczeniu wydanym dwa tygodnie temu o rezygnacji z powrotu porodów rodzinnych.

Konsultanci ginekologiczni zalecają, żeby szpital umożliwiając porody rodzinne, zapewnił dla każdego pokoju osobną łazienkę. - Nie jesteśmy w stanie spełnić tego warunku, bo jest to szpital, który ma ponad 20 lat - podkreśla Szafrańska. - Tu fizycznie ani architektonicznie nie jesteśmy w stanie temu sprostać. Szpital próbował wypracować pewien konsensus, przywracając możliwość porodów rodzinnych, ale po fali hejtu w mediach porody rodzinne ponownie zostały zawieszone. 

Jak poinformowano portal, rzeczywiście na miejscu testowane są wszystkie osoby przyjmowane na oddziały, nie tylko na położniczy. Większość personelu szpitala jest zaszczepiona i przez to bezpieczna dla pacjentów, w przypadku osób z zewnątrz już takiej pewności nie ma. - Epidemia trwa, a szpital ma obowiązek dbać o bezpieczeństwo pacjentów - przypomina rzecznik placówki.

Agnieszka Ściera-Pytel