Jej obrazy budzą podziw krytyków sztuki. Twierdzą, że spoglądają na widza. Oczy uwiecznionych modeli wodzą wzrokiem za obserwatorem. Sylwia Boroniec, bielszczanka, która zamieszkała w Weronie, sama właściwie nie wie dlaczego tak się dzieje. Jest jednak świadoma swoich możliwości i talentu. Wie, co chce osiągnąć. Pomimo tego pozostaje skromną osobą, która kiedyś dotknie gwiazd.

Najbardziej lubi pastele. To one sprawiają, że lepiej czuje papier. Są przedłużeniem jej dłoni. Gdy zaczyna tworzyć czas zatrzymuje się w miejscu. Nie liczy się nic więcej. Tylko ona, model oraz sztuka. Gdy tworzy zamyka się na kilka dni i nocy w pracowni i nikogo nie wpuszcza. Nie licząc wiernego czworonożnego towarzysza. Dopiero, gdy opuści ją wena twórcza, opadnie z sił powraca do świata żywych.

Patrzy głęboko w oczy

? Malowanie rozpoczynam od jednego spojrzenia. Patrzę głęboko w oczy modela i już wiem co tkwi w jego duszy. Szukam nietuzinkowych rozwiązań. Na samym końcu pracy stawiam kropkę nad "I". Coś, co przyciągnie uwagę widza. Co zatrzyma jego spojrzenie. To może być kosmyk włosów w krzykliwym kolorze ? mówi Sylwia Boroniec, dobrze obiecująca malarka. ? W swoich obrazach staram się przekazać idee takie jak: tolerancja, szacunek do drugiego człowieka. Mam nadzieję, że mi się to udaje ? dodaje po chwili.

Twarde reguły nie dla niej

Nic nie zapowiadało, że zostanie artystką. Choć zawsze interesowała się historią sztuki, to jednak swoją przyszłość związała z zawodem, który miał jej dać pewny zarobek. Po liceum wyjechała z rodzinnego miasta i rozpoczęła studia na krakowskiej politechnice. Tam uzyskała tytuł architekta urbanisty.

? Czasy studenckie wspominam bardzo dobrze. Mogłoby się wydawać, że moja pasja została stłamszona przez twarde reguły panujące na uczelni. Tymczasem tak się nie stało. Kraków jest wyjątkowym pod każdym względem miastem. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Głównie z uwagi na architekturę. Chłonęłam atmosferę dawnej stolicy Polski i nabierałam coraz większego przekonania, co chcę w życiu robić ? uśmiecha się Sylwia.

Włoska miłość

Z dyplomem w ręku i głową pełną marzeń wyjechała do słynnej Werony. Tam odnalazła miłość swojego życia. Jej mąż nie tylko sprawił, że poczuła się pewniej, ale pomógł odnaleźć właściwą ścieżkę, którą kroczy do dziś.

? Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Włochy są pięknym krajem, gdy pomyślałam, że to właśnie tam narodziła się renesansowa myśl, że tymi samymi drogami, co ja, przed wiekami podążali wielcy tego świata, wybitne umysły, poczułam przypływ energii. Przez pierwsze miesiące chodziłam jak natchniona. Miałam wenę twórczą. Każda cząstka mojego ciała wręcz rwała się do twórczej pracy. Tak się wszystko zaczęło ? wspomina artystka.

Myśli o wystawie w kraju

Jej pierwsze prace spotkały się z ciepłym przyjęciem. Zostały dostrzeżone przez właścicieli włoskich galerii. Stonowane kolory z jednym, mocniejszym akcentem przypadły do gustu włoskim koneserom sztuki. Dostała propozycję przygotowania wystawy. Na wernisaż pierwszej z nich przybyły tłumy ludzi ciekawych dziewczyny z obcego kraju.

? Byłam zaskoczona. Moje obrazy, na których widnieją twarze ludzi w różnym wieku i płci, spotkały się z aprobatą.

Nie minęły dwa lata, a Sylwia Boroniec zdobyła sławę w Weronie. Ma wiele zamówień. Marzy o jednym ? o tym, że kiedyś zaprezentuje swoje prace w Polsce. Kraju, który dał jej podwaliny do realizacji pasji.

? Odnoszę wrażenie, że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko, co mnie do tej pory spotkało, ludzie, których szlaki skrzyżowały się z moją drogą, doprowadziły mnie do miejsca, w którym się dziś znajduję. Czuję się spełniona.

Katarzyna Górna-Oremus