Była już m.in. w Brazylii, Etiopii, Tajlandii, Meksyku, Laosie i Wenezueli. Podróże dają jej poczucie wolności. Urszula Kucharska, 40-letnia studentka bielskiej Wyższej Szkoły Administracji, planuje kolejne wyjazdy, a z nami dzieli się wrażeniami z odległych zakątków świata.

- Chęć poszukiwania wyniosłam z domu - mówi Ula. Oglądała programy podróżnicze, czytała tematyczne gazety. Już od dzieciństwa marzyła, by pojechać do miejsc, które znała jedynie z książek. Jak podkreśla, w pewnym momencie podróże stały się celem jej życia.

Przełomowy okazał się wyjazd na Hawaje. Ulę zabrała tam mama. - Nie rozumiem jak można pojechać gdzieś, siedzieć tylko w hotelu i pić drinki - śmieje się studentka. Ona zawsze chciała zwiedzać, poznawać ludzi.

Do każdej podróży Ula dobrze się przygotowuje. Dowiaduje się m.in. jakie wartości są ważne dla mieszkańców, jakie miejsca zobaczyć i jak do nich dotrzeć. - Ważne jest, by pamiętać , że wszędzie jest się gościem - podkreśla podróżniczka. - Trzeba się nastawić, że tam nie obowiązują moje reguły, tylko należy dostosować się do miejscowych zasad - dodaje. Ważne są również odpowiednie szczepienia przed wyjazdem i sprzęt.
- Kiedy wracam jestem totalnie zmęczona i mam wszystkiego dosyć. Od razu jednak zastanawia się gdzie pojechać następnym razem. Stara się wyjechać przynajmniej raz w roku. Nigdy nie wybiera się w podróż sama.

Szacunek, gest i czas

Okazuje się, że niekoniecznie trzeba znać języki, by porozumieć się z mieszkańcami danego miejsca. - Podstawą są: szacunek, uśmiech, gest i czas - mówi Ula. Dodaje, że zrobienie zdjęcia zajmuje czasem nawet godzinę. - Ja interesuję się nimi, a oni mną. Wspomina, że podczas jednej podróży tubylcy uciekali przed nią, pierwszy raz zobaczyli białego człowieka. 

W Etiopii była dwa razy. - To jest magia, zupełnie inny świat. Podkreśla, że czuje się tam, jak na planie filmu, z tym, że wszystko jest prawdziwe. Na białego mówią tam "farendżi". Zachwyciła się ludźmi, ich pozytywnym nastawieniem do drugiego człowieka. Odwiedziła plemię Mursi, Karo, Hamerów, spotkała ludzi Amhara, Tigray, Afar, Wollo i Falesza.

Jak tłumaczy nam, nie jest tak, że przyjeżdża turysta, wszyscy się malują, tańczą i przyjmują gości. Znalezienie wioski i wejście do niej często nie jest łatwe. - Mieszkańcy nie chcą, by zakłócać ich spokój - mówi studentka. Niezbędny jest lokalny przewodnik. Czasem długo się czeka, by ktoś z wioski zdecydował się wyjść do turystów. Nasza podróżniczka ma swoje sposoby na przełamanie dystansu. Nie chciała jednak zdradzić nam tej tajemnicy. 

Symbol siły

Co ciekawe, w tych plemionach nie ma czegoś takiego, jak kradzież. Wszystko jest wspólne. Mieszkańcy wiosek nie widzą nic złego w tym, żeby coś sobie zabrać od kogoś i zatrzymać. - Na wizytę tam trzeba wziąć tylko to, co najbardziej potrzebne - radzi Ula. Wspomina, że podczas pobytu w wiosce plemienia Karo, zainteresowanie wzbudziła jej fryzura. Z jednej strony miała długie włosy, z drugiej podcięte. - Jeden mężczyzna był do mnie wrogo nastawiony. Chciał, żebym się zdecydowała kim być - kobietą czy mężczyzną, mieć długie włosy czy krótkie - śmieje się studentka. Wtedy czuła jednak strach.

Najlepiej odwiedzać wioskę w czasie, gdy nie ma w niej mężczyzn.  Chodzą na targ, na polowania, a potem piją dużo tamtejszego alkoholu.  W  wioskach jest również dużo nielegalnej broni. - To dla nich symbol siły i często mają  ją po to, żeby tylko mieć - mówi Ula. Dodaje jednak, że nigdy nie wiadomo czy broń nie zostanie użyta. Sama była już świadkiem strzelaniny w Caracas.

Groza amazońskiej puszczy

Wielkim przeżyciem dla naszej podróżniczki był również pobyt w amazońskiej dżungli. - Biały człowiek  nic w niej nie znaczy - mówi. Podkreśla, że Indianin wie, gdzie szukać jedzenia i jak sobie radzić. Ona widziała tylko wszechogarniającą zieleń. Indianie mają inne spojrzenie. Zobaczą w dżungli np. stado tukanów na drzewie, czego  nie dostrzeże turysta. Ula myślała, że będą tam smaczne owoce. Były - 30, 40 metrów nad nią. - Razem z przewodnikiem jadłam żywe larwy. Dżungla była dla niej czymś surowym, niedostępnym, wymagającym wielkiej siły, by przetrwać. 

Tarantula w namiocie

Boi się pająków. Wie jednak, że spotkanie z nimi podczas podróży jest nieuniknione. - Miałam raz tarantulę w namiocie nad rzeką Orinoko - wspomina. - Narobiłam tyle hasłu, że chyba wszystkie tukany z dżungli amazońskiej odleciały - śmieje się nasza rozmówczyni. Pomogli jej Indianie. Widziała też anakondę. 
Najbliższe plany? Wyjazd na Bali i Jawę oraz do Izraela. - Podróże niesamowicie wzmacniają i co najważniejsze,  uczą pokory - podsumowuje.

Tekst: Anna Bodzek

Fot: Urszula Kucharska