Szary budynek przy ul. Barlickiego raczej nie zachęca architekturą, szczególnie w pochmurny, deszczowy dzień. W oknach - cienie postaci zastygłych w pełnych lęku pozach, jakby żywcem wyjęte z plakatu ?Ludzkiej Stonogi?. Mijając to miejsce można mieć wrażenie, że to nieodkryty jeszcze punkt tanatoturystyki.

Ciekawość i zamiłowanie do filmów z dreszczykiem przezwyciężyło w końcu drzemiący we mnie niepokój. Zdecydowałam się odwiedzić to miejsce. Tak na wszelki wypadek w asyście koleżanek, gdyby coś jeszcze zechciało mi zmrozić krew w żyłach. Przywitały nas podświetlane drzwi i napis: ?Klinika Pub?. Miałyśmy wrażenie, że po przekroczeniu progu zobaczymy kufle poustawiane na szpitalnych, zdezelowanych stoliczkach i kelnerkę w białym, lekarskim kitlu. Będąc w takim nastawieniu, przeżyliśmy swego rodzaju zaskoczenie - wnętrze okazało się klubowe, w wielkomiejskim stylu. Z głośników płynęła głośna, dyskotekowa muzyka. Scenografia nie nadaje się do kręcenia horroru, prędzej jakiejś nowoczesnej adaptacji ?Alicji po drugiej stronie lustra?. Kanapy są małe, stoliki o gładkiej, świecącej powierzchni, skądś sączy się czerwone światło, a futurystycznego wystroju dopełnia wielka, szpitalna lampa wisząca na końcu pomieszczenia.

Usiadłyśmy naprzeciwko baru obsługiwanego przez sympatycznych, młodych ludzi. Na szczęście, nie w medycznych uniformach.  Wybór piw lanych okazał się być mały - tylko Lech albo Grolsch, lecz oferta drinków już o wiele ciekawsza, szczególnie, jeśli chodzi o ich nazwy. Na stół powędrowały dwa piwa i drink pod nazwą ?Morfina?. Nie da się ukryć, ten ostatni prezentował się nieźle. Ceny piwa są dość typowe - 7zł za 0,5 l. Za drinki trzeba zapłacić 10- 20 zł, czyli tanio nie jest.

Czas w tym miejscu upłynął nam miło, ale wrażenie, iż lokal jest uśpiony w letargu przed tym, co ma nastąpić w nocy, nie ustępowało. Muzyka troszkę zagłuszała naszą rozmowę, światło dawało odczuć, iż nie jest to tak naprawdę pub. Gdy wyszłyśmy na ulicę, spojrzałam jeszcze raz na okna. Postacie, które wydawały się tak mroczne, przedstawiały ludzi wirujacych w tańcu. Podnosiły ręcę nie ze strachu, a ze szczęścia. Z jednej strony cieszyłam się, iż miejsce okazało się tak przyjemne. Z drugiej czułam zawód niespełnionej obietnicy, jaką niesie ze sobą nazwa zawieszona na ponurej ścianie budynku.

Katarzyna Lukosek