Nocują pod wiaduktami, w pustostanach czy w komorach śmieciowych. Najczęściej nie chcą pomocy, ale nigdy nie odmawiają otrzymania kubka ciepłej herbaty. W nocy z poniedziałku na wtorek wspólnie ze strażnikami miejskimi ruszyliśmy w miasto i na własne oczy wiedzieliśmy, jak straszny jest kryzys bezdomności.

Godzina do północy, na zewnątrz dochodzi -14 st. C. Patrol straży miejskiej z ciepłą herbatą jak każdej mroźnej nocy wyrusza w miejsca, gdzie koczują bezdomni. Nim dotarliśmy do komendy, odwieziona do schroniska przy ul. Stefanki w Bielsku-Białej została kobieta. Jedziemy pomóc kolejnym.

Wiata z dwoma murowanymi ścianami. Wewnątrz materiały budowlane - okna, zaprószona śniegiem kostka brukowa. Idąc dalej natrafiamy na małe „obozowisko”. W stercie kołder śpi kobieta z mężczyzną. Odmawiają przewiezienia do noclegowni, chcą zostać na miejscu. Wyglądają na trzeźwych, rozmowa przebiega normalnie. Dostają ciepłą herbatę, namiary na pomoc. Po kilku minutach ruszamy dalej.

Dojeżdżamy pod wiadukt na jednym z bielskich osiedli pod al. gen. Andersa. Pośród otaczających nas zabudowań w stercie różnych kołder i koców leży bezdomny mężczyzna. Powtarza się scenariusz z poprzedniej rozmowy - odmawia przewiezienia do noclegowni, woli nocować „pod chmurką”. Ten mężczyzna nie wygląda na pijanego ani potrzebującego pomocy medycznej. Dostaje kubek herbaty.

Pomysłowość bezdomnych nie zna granic. Kilka lat temu strażnicy odkryli ziemiankę na zboczu jednej z gór wokół miasta. Mężczyzna żył w takich warunkach przez całą zimę. Jak tłumaczy jeden ze strażników, niektórzy nie chcą spać w schronisku, bo - jak słyszą - rządzi tam „stała ekipa”. Trzeba być trzeźwym. 

Po chwili jesteśmy pod kolejnym wiaduktem, tym razem nad Białą. Kilka warstw kołder, kurtki, wśród nich śpiący bezdomni, którzy wyglądają na trzeźwych. Tradycyjna już odmowa przewiezienia do noclegowni i kubek ciepłej herbaty. Gdy ktoś posiada swoje naczynia, to strażnik nalewa także do nich.

Przed godz. 1 w nocy objazd przerywa dyżurny - wezwanie do kamienicy w centrum. Bezdomni weszli na klatkę. Piją, palą, robią bałagan. Jedziemy na miejsce, gdzie właściciel żali się, że załatwiali także potrzeby fizjologiczne. Mówi, że jakby zachowywali się w porządku, to pozwoliłby im spać w budynku, ale nie szanują cudzej własności. Bezdomni są nietrzeźwi, w tej sytuacji noc spędzą na izbie wytrzeźwień.

Interwencja i zabezpieczenie osób nietrzeźwych w trakcie mrozu nie jest sprawą prawnie i proceduralnie prostą. Jeśli ich stan zdrowia i zachowanie nie daje pewności, że nic poważnego im nie dolega, konieczne jest współdziałanie nie tylko służb mundurowych, ale i zespołu ratownictwa medyczngo. Nie można ich wyrzucić na mróz, trzeba zapewnić transport, miejsce w izbie wytrzeźwień, lekarza, który sprawdzi czy można ich w niej umieścić, a w przypadku włamania na klatkę lub do piwnicy konieczna może być też policja. Do z pozoru błahej interwencji konieczna może okazać się współpraca grupy nawet 10 osób.

Patrole strażników miejskich odwiedzające miejsca, gdzie koczują bezdomni, działa zimą regularnie. Jeśli osoby bezdomne są śwadome, otrzymują herbatę i namiary na pomoc. Jeśli ktoś wyraża taką wolę, to zostanie przewieziony do noclegowni. Pod przymusem strażnicy działają tylko wobec osób potrzebujących pomocy medycznej lub nietrzeźwych, których pozostawienie na mrozie mogłoby skończyć się tragedią.

Zdjęcia: Piotr Bieniecki