Choć wciąż jeszcze są koronasceptycy, którzy nie wierzą w pandemię, to coraz częściej z różnych stron dochodzą sygnały, iż ktoś z naszych znajomych albo jest chory na Covid-19, albo przebywa w kwarantannie. Ambulanse z pacjentem wymagającym natychmiastowej pomocy czekają po kilka godzin przed szpitalem lub są odsyłane do innej placówki. Nowych chorych jest dużo więcej niż miejsc zwalnianych. - Już nie stoimy nad przepaścią, ale w nią wpadliśmy, bezpiecznego lądowania nie będzie - ostrzega nasz rozmówca.

- Obecnie w wielu szpitalach brakuje miejsc. Ambulanse z byłego województwa bielskiego rozwożą chorych do różnych szpitali, łącznie z Krakowem i Katowicami. Są takie dni i godziny, kiedy dla pacjenta nie ma miejsca ani w bielskich szpitalach, ani w szpitalach w Żywcu, Cieszynie, Pszczynie, Tychach, Suchej Beskidzkiej, Oświęcimiu i Wodzisławiu - napisał do redakcji ratownik medyczny z wieloletnim stażem.

Chorych jest dużo więcej niż miejsc

- Ambulanse z pacjentem wymagającym natychmiastowej pomocy czekają po kilka godzin przed szpitalem lub są odsyłane do innej placówki. Niestety, nowych chorych jest dużo więcej niż miejsc zwalnianych. Zespoły ratownictwa medycznego zamiast oczekiwać w kolejce karetek przed szpitalem mogłyby w tym czasie pomagać innym ludziom. Wielogodzinne wyczekiwanie z pacjentem w ambulansie nie jest bezpieczne dla jego życia. W ub. tygodniu co najmniej dwukrotnie ambulanse ratownictwa medycznego oczekiwały kilka godzin przed jednym z bielskich szpitali na przekazanie pacjenta - dodaje ratownik.

- Nie da się zdefiniować maksymalnego czasu przekazania pacjenta - przekonuje Anna Szafrańska, rzecznik prasowy Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku-Białej. - Zawsze staramy się robić to niezwłocznie. Wszystko zależy od stanu zdrowia pacjenta i oceny lekarskiej. Jeśli w szpitalu z jakiegoś powodu nie ma możliwości przyjęcia pacjenta, to odsyłamy do tych szpitali, gdzie jest taka możliwość. Wiadomo, że znajdujemy się w trudnej sytuacji epidemicznej, ale zawsze staramy się zrobić wszystko, aby ocalić życie i zdrowie człowieka potrzebującego pomocy. W przypadku oddziałów przekształconych na Covid-19 pacjenci, którzy mieliby trafić na takie oddziały, w porozumieniu z wojewódzkim koordynatorem medycznym są transportowani do innych szpitali, gdzie te oddziały funkcjonują - tłumaczy rzecznik.

Nawet gdy są ofiarami wypadków

Dużym problemem związanym z przyjmowaniem pacjenta do szpitala są osoby z podejrzeniem Covid-19, które kaszlą, nie czują smaku ani żadnych zapachów, mają gorączkę i bóle mięśniowe. Takie osoby są kierowane najczęściej do szpitali zakaźnych nawet gdy są to ofiary wypadków z zagrożeniem życia. Ratownicy wyjeżdżający do pacjenta z takimi objawami muszą ubrać się w szczelny, jednorazowy strój ochronny, co powoduje opóźnienia wyjazdu.

- Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak uciążliwy jest ten strój. Po plecach pot cieknie litrami, nie można się podrapać po nosie czy iść do toalety. Nie można się niczego napić. Stroje ochronne mają określony termin przydatności do użytku (maseczki), potem są tylko niewygodną "ozdobą". Osoby, które po kilkanaście godzin oczekują w ambulansie są wtedy bezbronne przed koronawirusem. Warto podkreślić, że kierowca ambulansu ubrany w strój ochronny ma ograniczoną widoczność - podkreśla jeden z bielskich ratowników medycznych.

Po każdym wyjeździe do pacjenta z podejrzeniem Covid-19 ambulans i jego załoga są poddawani dezynfekcji, która trwa minimum kilkadziesiąt minut. Bez dezynfekcji ambulans nie może wyjechać do kolejnego pacjenta.

Dużymi krokami zbliża się załamanie

W związku z trudną sytuacją epidemiczną zespoły ratownictwa medycznego w znacznej mierze przejęły zadania lekarzy rodzinnych. Do ośrodków zdrowia trudno się dodzwonić, a e-wizyta nie zawsze jest wystarczająca. Dlatego m.in. system ratownictwa medycznego, jak słyszymy od osób bezpośrednio zaangażowanych w walce z pandemią, dużymi krokami zbliża się do załamania.

- Etat ratownika liczy średnio 168 godzin miesięcznie, natomiast ratownicy pracują około 260 godzin. Jest to związane z brakami kadrowymi, a przede wszystkim z kwarantanną części personelu medycznego. Osoby, które uważają, że nie ma koronawirusa, lekceważące podstawowe zasady bezpieczeństwa, prędzej czy później przekonają się, że nie miały racji - tłumaczy ratownik medyczny. - Już nie stoimy nad przepaścią, ale w nią wpadliśmy, bezpiecznego lądowania nie będzie - ostrzega nasz rozmówca.

Przyznaję, że bardzo się myliłem

- Najpierw odczułem duży ból gardła, jakbym połykał rozżarzone żelazo. Dwa dni później ból ustąpił, ale za to pojawił się ogromny ból pleców. Czułem, jakby ubyło mi ze 40 proc. sił. Po dwóch dniach i ten ból zniknął, a w jego miejsce pojawił się mocny katar - relacjonuje mężczyzna w średnim wieku, pracownik bielskiej mundurówki. - To ciekawe choróbsko. Ogromny ból pleców, jakiego nie czułem nigdy dotąd - dodaje funkcjonariusz bielskiej policji.

- Ta choroba nie ma reguł. Są osoby podatne i są odporne. Niektórzy przechorują Covid-19 bezobjawowo, inni umrą - przekonuje pan Marek. - Wychodzę tylko do sklepu i do apteki. Tak dbam o swoje zdrowie - stwierdza pan Krzysztof, mieszkaniec Wilkowic. - Jeszcze miesiąc temu myślałem, że to naciągana fikcja. Przyznaję, że bardzo się myliłem - podsumowuje przedstawiciel służb mundurowych.

Tekst i foto: Mirosław Jamro