Dwa zastępy straży pożarnej uczestniczyły w akcji gaszenia pożaru samochodu przy ul. Podlesie w Janowicach. Auto doszczętnie spłonęło. - Postanowiłam zrobić coś, co przywróci uśmiech na twarzy mojego chłopaka - mówi pani Patrycja.

Oficer dyżurny MSK otrzymał zgłoszenie pożaru 22 września br. o godz. 21.29. Do akcji wysłano dwa zastępy z OSP Janowice i OSP Bestwina, które po dojeździe na miejsce akcji stwierdziły, że całe auto jest w ogniu. Działania strażaków polegały na ugaszeniu ognia, a następnie przelaniu wraku pojazdu. Akcja została zakończona o godz. 22.46. Notatkę służbową sporządził patrol policji.

 - To był zwykły wieczór, niczym nie różnił się od tych, które spędzaliśmy razem codziennie przez całe wakacje. Wsiedliśmy do auta, pojechaliśmy do sklepu, a droga powrotna, jak się okazało, mogła być naszą ostatnią. Jechaliśmy już jakieś 15 minut, praktycznie będąc kilometr od mojego domu, zaczął nam wariować zamek centralny, który już dawno nie działał. Pomyślałam „Heh, straszy nas w środku lasu”. Ujechaliśmy jakiś kawałek, ale te wariactwa nie ustępowały, więc poprosiłam Kubę, by się na chwilkę zatrzymał, wyłączył silnik i może jak włączy, to się samo naprawi (kobieca logika... a raczej przeczucie). Wyłączył samochód, wyjął klucze… Popatrzyłam przez przednią szybę i mówię: co się tak dymi? Samochód się palił. Sam od siebie? Jak to... przecież w piątek wyszedł od elektromechanika! - napisała w Facebooku pani Patrycja.

Autorka wpisu postanowiła poprosić ludzi dobrej woli o pomoc. W Facebooku utworzyła wydarzenie, w którym opisała zaistniałą sytuację. - Ludzie ofiarują pieniądze na różne cele, więc pomyślałam, że warto spróbować… Moim celem nie jest uzbieranie z wolnych datków sumy, która wystarczyłaby na zakup nowego auta. Postanowiłam po prostu zrobić coś, by na twarzy mojego chłopaka znów pojawił się uśmiech. Ten, który zniknął wraz z jego „oczkiem w głowie”, ukochanym samochodem, na który ciężko pracował przez długi czas. Zrozumie to ktoś, kto ma jakąś pasję, a który w jakichś okolicznościach ją straci - powiedziała nam pani Patrycja.

Jak dowiedział się nasz portal, peugeot był perełką, w którą właściciel auta inwestował większość zarobionych pieniędzy. Pozostały zdjęcia i widok w głowie płonącego pojazdu. - Mój chłopak nie wiedział nic o pomyśle, by poprosić ludzi obcych ludzi o pomoc. Dowiedział się już po fakcie i bardzo go to ujęło… Dostaliśmy drugą szansę, żyjemy. Ale całe serce, wszystko co Kuba włożył w samochód, spłonęło na naszych oczach. W aucie były również nasze rzeczy, mniej lub bardziej wartościowe, jednak niestety, już nie da się ich odzyskać - dodaje nasza rozmówczyni.

Więcej informacji o sprawie i formie pomocy znaleźć można pod adresem: Był sobie peugeot…

Tekst: Mirosław Jamro
Foto: Czytelnik