- Do dzisiaj słyszę ten charakterystyczny, oparty na powtarzalnym rytmie szum… To były dźwięki mojego dzieciństwa - wspomina dzieciństwo Jerzy Batycki - dyrektor i pomysłodawca Bielskiej Zadymki Jazzowej, aktor, reżyser oraz choreograf.

- Po wielu latach powrócił Pan do Bielska-Białej. W jakim stopniu miasto młodości odcisnęło piętno na Pana twórczości?

- Jestem bielszczaninem, tutaj się urodziłem i przez całą swoją młodość mieszkałem w Białej, przy ul. Cyniarskiej. Pamiętam jak w dzieciństwie często przechodziłem przez most na rzece Biała, gdzie w miejscu obecnej galerii handlowej Sfera znajdowały się hale zakładów włókienniczych i w letnie, upalne wieczory przez otwarte okna obserwowałem pracę maszyn tkackich, wsłuchiwałem się w dźwięki, jakie wydawały. Do dzisiaj słyszę ten charakterystyczny, oparty na powtarzalnym rytmie szum… To była muzyka tego miasta, wykonywały ją maszyny tkackie, które pracowały nieustannie przez 24 godziny, dzień po dniu. To były dźwięki mojego dzieciństwa.

- Co jeszcze pamięta Pan z okresu beztroskiego dzieciństwa w Bielsku-Białej?

- Uczęszczałem do Szkoły Podstawowej nr 10, do której wędrowałem przez ul. Staszica. W drodze do szkoły mijałem podwórko, a gdy była u ewangelików otwarta brama, to przez nią przechodziłem i wówczas trasa ta zajmowało mi jakieś trzy minuty. Na lekcje z reguły przybywałem spóźniony.

Cała obszerna rozmowa z Jerzym Batyckim do przeczytania w nowej „Kronice Beskidzkiej”. Podwójne, majówkowe wydanie lokalnego tygodnika jest już w sprzedaży, e-wydanie można nabyć TUTAJ.

mis

Zdjęcie: archiwum Jerzego Batyckiego