Wystarczył tylko grymas i latem klub pozwalał odejść każdemu piłkarzowi, ale zbudowana drużyna powinna bez problemu utrzymać się w lidze - uważa Wojciech Borecki. Były trener i prezes klubu zapytany o słowa prezydenta Jarosława Klimaszewskiego, który stwierdził, że gdy w rozmowach o kupnie akcji przychodziło do pieniędzy, to temat się kończył, odpowiada, że nie ukrywał finalizacji sprzedaży hotelu Widok i był gotowy do zawarcia umowy warunkowej.  - Miałem bardzo poważne zamiary i chciałem pokazać, że akcje i akcjonariat można rozczłonkować, sugerując się modelem, jaki przez wiele lat działał w Jagiellonii - deklaruje Borecki.

Czytaj także: Hotel z halą sprzedany. Nowy właściciel zdradził nam swoje plany wobec nieruchomości

- Śledzi Pan wydarzenia związane z klubem?
Wojciech Borecki: Śledzę i zdecydowanie to przeżywam. Nie ukrywam, że wpływ na to ma osiem lat spędzonych w klubie - pięć jako trener i trzy jako prezes. Mój powrót do Bielska-Białej (Borecki pochodzi z Podlasia i tam mieszkał przez ostatnie lata - red.) w jakiejś mierze związany był z tym, by zaangażować się w działalność Podbeskidzia. Wokół klubu dzieje się wiele rzeczy, a ja mam swój pogląd na tę całą sytuację. Jeszcze mieszkając w rodzinnych stronach rozpocząłem rozmowy z władzami miasta, z prezydentem Jarosławem Klimaszewskim, odnośnie zakupu akcji spółki.

- Działo się to późną wiosną 2022 roku.
Wiedziałem, że w pewnej perspektywie dojdzie do sprzedaży hotelu Widok i widziałem to w ten sposób, by część zarobionych środków ulokować w klubie. Po pierwszych rozmowach z prezydentem Klimaszewskim byłem optymistą w temacie kupna akcji Podbeskidzia. Wydawało mi się, że jest obustronne zrozumienie tematu i jakaś nić porozumienia. Gdy w krótkim czasie w rozmowy został włączony wiceprezydent Piotr Kucia, to sprawy się skomplikowały.

Była zmiana narracji o 180 stopni, zrozumiałem, że jestem osobą niechcianą i kolejne rozmowy to było szukanie dziury w całym. Trzeba było zweryfikować cenę, miała ulec zmianie. Po miesiącu oczekiwania i kolejnych moich telefonach w tej sprawie, gdy cały czas mieszkałem wtedy na Podlasiu, usłyszałem, że sprawa jest nieaktualna, bo wycena trwa. Wtedy rozmawiałem z prezydentem Klimaszewskim o projekcie powrotu do ekstraklasy. Dziś nie wiem, czy ktoś w ogóle jest tym zainteresowany.

- Pana nazwisko w kontekście sprzedaży akcji klubu wywołał w trakcie sesji Rady Miejskiej kibic. Prezydent odpowiedział, że jak przychodziło do rozmów o pieniądzach, to temat się kończył.
Prowadziłem wtedy rozmowy w sprawie sprzedaży hotelu Widok. W sprawie akcji klubu byłem gotowy do podpisania umowy przedwstępnej i nie było tajemnicą, że finalizacja rozmów potrwa. Można było spisać umowę warunkową, ale do żadnych konkretów w ogóle nie doszło. Też miałem swój plan, bo nie miałem zamysłów autokratycznych, chciałem współpracować i znaleźć kolejne osoby do zarządzania klubem.

- Miasto za pakiet 20 proc. akcji klubu chciało 4-4,5 mln zł?
Nie potwierdzam i nie zaprzeczam. Nie wypada mi komentować podanej kwoty. Mogą powiedzieć, że są to zbliżone kwoty, jakie Jakub Błaszczykowski zapłacił za podobny pakiet akcji Wisły Kraków. Uważam, że miasto stwarza tylko pozory związane z chęcią sprzedaży klubu.

- Mówił Pan o planie na funkcjonowanie Podbeskidzia.
Miałem bardzo poważne zamiary i chciałem pokazać, że akcje i akcjonariat można rozczłonkować, sugerując się modelem, jaki przez wiele lat działał w Jagiellonii Białystok, w której przez rok byłem wiceprezesem do spraw sportowych i poznałem wiele osób, w tym środowisko lokalnych biznesmenów. U nas w regionie nie ma takiego dużego podmiotu, który mógłby wykupić pakiet kontrolny, finansować klub, dobrać do jego zarządzania odpowiednich ludzi.

Ale rozproszenie akcjonariatu wśród sześciu, maksymalnie ośmiu mniejszych podmiotów może zdać egzamin. Sądzę, że w Bielsku-Białej znajdzie się tylu chętnych, by współdziałać w klubie na takich zasadach. Każdy z akcjonariuszy może być członkiem rady nadzorczej, w której decyzje zapadają większością głosów.

- Pojawiały się informację, że po fiasku rozmów z miastem, rozmawiał Pan z Edwardem Łukoszem.
Uśpiony tą całą sytuację podjąłem rozmowy z panem Łukoszem (posiada 35 proc. akcji Podbeskidzia - red.), by odkupić część jego akcji. Sugerowałem mu, by pozostawił sobie część akcji, sam byłem gotowy odkupić 20 proc. akcji. Po dłuższym namyśle, wielu wspólnych rozmowach, pan Łukosz doszedł jednak do wniosku, że jest zainteresowany tylko sprzedażą wszystkich posiadanych akcji klubu. Nie wiem, czy nie sugerował się tym, o czym mówi i pisze się w mediach - zainteresowaniu przez zagraniczny kapitał.

- Jak ocenia Pan ostatnie wydarzenia wokół klubu?
Są nowe władze, nowe nadzieje, ale ja czuję się rozżalony tym, co się dzieje. Czytam, że zespół potrzebuje wzmocnień, a ja uważam, że ta drużyna nawet bez wzmocnień powinna bez problemu utrzymać się w lidze. Niepojęte jest to, że ten zespół nie zdobywa w ogóle punktów. Widziałem wszystkie domowe mecze, niektóre wyjazdowe śledziłem w telewizji. To z całą pewnością nie jest drużyna do spadku z ligi, ale nie wiem co jest wewnątrz zespołu, co dzieje się w szatni.

- Wpływ mogły mieć zaległości finansowe wobec piłkarzy?
Źle się dzieje pod kątem organizacyjnym i mam poważne obawy, czy ta sytuacja nie przełoży się na bezradność na boisku, czy Podbeskidzie się podniesie i wywalczy spokojne utrzymanie? Zima to nie jest czas na większe roszady kadrowe, poza tym nikt nie zagwarantuje, że nowe transfery, mówiąc po piłkarsku, „wypalą” i podniosą jakość zespołu. Moim zdaniem ta drużyna, skonsolidowana, może wiosną śmiało grać i powinna wywalczyć utrzymanie w lidze.

- W klubie doszło do zmian, tak jak pod koniec 2012 roku. Na stanowisku prezesa zastąpił Pan wtedy Marka Glogazę. Pański poprzednik chwilę przed odejściem zatrudnił nowego trenera, którego Pan błyskawicznie zwolnił. Dziś nowy prezes powinie postąpić podobnie?
Nie ma dwóch takich samych sytuacji, które byłyby identyczne i się powtórzyły. Wtedy wszedłem do spółki i poznałem trenera Marcina Sasala. W klubie oraz mieście wszyscy byli już pogodzeni ze spadkiem z ekstraklasy. Poprosiłem trenera o przygotowanie strategii i planu na rundę wiosenną sezonu. Przedstawiony mi plan zakładał sprowadzeniu dziesięciu renomowanych piłkarzy. Od razu wiedziałem i powiedziałem mu, że nie tędy droga. Mieliśmy zupełnie inną wizją, nie czułem pomysłu trenera Sasala, a ja czułem się odpowiedzialny za klub. Nasza rozmowa trwała wtedy chyba jakiś kwadrans i w takich okolicznościach podjęta został decyzja o rozstaniu.

- Za Pana prezesury udało się awansować do półfinału Pucharu Polski, klub zajął historyczne 10. miejsce w ekstraklasie. To wszystko przy jednym z najniższych budżetów w stawce.
To prawda, nie mieliśmy tak zwanych kominów płacowych. Jedyny wyjątek od tej reguły, to był transfer Macieja Korzyma (piłkarz przychodził jako wolny zawodnik po rozstaniu z Koroną Kielce - red.). Połowę jego pensji miał płacić sponsor i drugi akcjonariusz - Murapol, drugą część spółka. Finalnie po kilku miesiącach całość pensji spadła na klub i od tego się zaczęło. Ale jak coś ustaliliśmy i powiedzieliśmy sobie, że płacimy po połowie, a ktoś się wycofuje, to trudno to akceptować.

- Latem w klubie popełniono zbyt wiele błędów?
Tak jak mówiłem, czysto piłkarsko, to nie jest jednak zespół do spadku, ale za szybko pozbyto się piłkarzy jakościowych. Lekką ręką rozwiązywano kontrakty albo pozwalano na transfery (w ten sposób z klubu odeszli Iwajło Markow, Mathieu Scalet, Jeppe Simonsen czy Krzysztof Drzazga - red.). Kto chciał odchodził, wystarczył grymas i już było myślenie na zasadzie, że nikogo nie będziemy trzymać na siłę i papiery były podpisane. Tymczasem budowa drużyny to skomplikowana sprawa. Trzeba mieć wiedzą i doświadczenie w tym zakresie. Przewidywać pewne sytuacje.

- Budowę drużyny powierzono niedoświadczonym osobom?
Gdy rozmawiałem o zakupie akcji słyszałem, że w klubie pracują kompetentne osoby. Miałem wątpliwości wtedy i mam je teraz. Nalatuje się teraz na zwolnionego prezesa Bogdana Kłysa, dyrektora Sławomira Cienciałę czy Marka Sokołowskiego. A wszystkie ruchy musiała przecież zaakceptować także rada nadzorcza spółki. Wymienione osoby musiały przygotować materiały na posiedzenie, gdzie były te decyzje akceptowane. Jeśli tych piłkarzy akceptowano, to teraz trzeba nie mieć pretensji albo działać wcześniej i nie akceptować proponowanych ruchów transferowych. Teraz szuka się winnych, a ja wiem, że pan Łukosz o kilku transferach dowiadywał się z prasy. Najprawdopodobniej to szef rady nadzorczej, czyli pan Kucia, decydował, kogo bierzemy.

- Niedawno sprzedał Pan hotel Widok. Będzie kolejna próba kupna klubu?
Dziś już nie ma takiego tematu.

Rozmawiał: Bartłomiej Kawalec