Wielki sukces w cieniu tragedii. „To jest coś, czego w nie da się obiektywnie uniknąć”

W lipcu dokonał niemożliwego zdobywając kolejne dwa ośmiotysięczniki bez wsparcia tlenowego i tragarzy wysokogórskich. Piotr Krzyżowski na swoją listę osiągnięć dopisał zdobycie Gaszerbruma I i Nangę Parbat i łącznie na swoim koncie ma już pięć zdobytych szczytów wchodzących w skład Korony Himalajów i Karakorum. Do kraju wrócił po siedmiu tygodniach pobytu w Pakistanie. - Moja tegoroczna wyprawa na Nangę Parbat jest dla mnie dużym sukcesem, ale ma ona jednak gorzko-słodki smak. Zawsze pozostanie w cieniu tragicznego wydarzenia związanego ze śmiercią naszego kolegi - mówi w rozmowie z portalem himalaista z Bielska-Białej.
Dalsza część rozmowy z Piotrem Krzyżowskim pod materiałem wideo.
Jak trudną górą okazała się Nanga Parbat? Czy można porównywać „Górę śmierci” ze szczytem K2, który został przez Pana zdobyty w zeszłym roku?
- Nanga Parbat pod kątem technicznym zalicza się do trudnych 8-tysięczników. Droga Kinshofera jest mocno wystromiona, szczególnie odcinek przed obozem drugim, tak zwany mur Kinshofera. To prawie 100 m, pionowy odcinek skalny, który trzeba pokonać. Jest tam zamontowanych kilkanaście starych lin poręczowych i jakieś nowe, ale ja staram się zawsze korzystać z nich jako backupu i nie ufam im w 100 proc.
W górach wysokich przede wszystkim bazuję na własnej sile i technice, dlatego staram się takie odcinki przewspinać. Nanga Parbat jest górą trudną technicznie i wymaga dobrej kondycji - nie bez powodu nosi przydomek „Killer Mountain”. Choć nie jest najwyższym 8-tysięcznikiem, to jej wysokość względna od bazy do wierzchołka wynosi prawie 4 km, to ogrom ściany do przewspinania.
Mocno odczuwa się to przebywanie w ścianie?
- Wspinaczka na 8-tysięcznik wymaga od zespołu ogromu pracy. Aby bezpiecznie wejść na szczyt, należy się dobrze zaaklimatyzować, wynieść sprzęt, namioty, gaz, postawić poszczególne obozy. Idąc do góry średnio nosimy w plecaku ponad 20 kg sprzętu. Takich rotacji musimy zrobić kilka. Na wielu odcinakach, szczególnie tych pionowych, ten plecak bardzo ciąży. Szczególnie trudno było pokonać z takim obciążeniem mur Kinshofera, ale wyżej ponad obozem II też było kilka trudnych ścianek skalno-lodowych do przewspinania.
Z jakiej wysokości rozpoczął Pan swój atak szczytowy?
- Atakowałem szczyt z obozu III. Do wierzchołka musiałem zrobić w pionie ponad 1450 m. Wystartowałem około północy, skoro świt, praktycznie wspinałem się nocą w dość trudnych warunkach, bowiem cały czas wiał wiatr, który potęgował odczucie zimna. Pamiętam, że bardzo wyczekiwałem świtu i pierwszych promieni słońca, aby móc na chwilę przystanąć i odpocząć w jego promieniach.
W nocy to było niemożliwe, więc cały czas szedłem, aby się nie wychłodzić. Pokonałem prawie 1,5 km w pionie. Wejście na szczyt zajęło mi 15 godzin, to był jak dotąd, mój najdłuższy atak szczytowy. Nanga Parbat jest bardzo trudną górą i trzeba się do tej wspinaczki bardzo dobrze przygotować, jednakowo pod kątem technicznym, sprzętowym, a przede wszystkim kondycyjnym.
Wspinał się Pan przez piętnaście godzin bez odpoczynku?
- Tak, w nocy wiał wiatr, co potęgowało odczuwanie zimna, więc nie było możliwości, aby się zatrzymać na dłużej. Bezpośrednio nad obozem III, czekał mnie dość wymagający trawers kończący się kilkumetrową pionową ścianką. Ten odcinek pokonywałem w nocy, musiałem tutaj być maksymalnie skoncentrowany, bo jakikolwiek błąd tutaj mógłby się skończyć upadkiem, aż do podstawy ściany.
Później czekało mnie dość długie obejście kotła niebezpiecznych seraków, a następnie zejście kilkadziesiąt metrów w dół i przetrawersowanie w eksponowanym terenie pod jednym z żeber skalnych. Dalszy odcinek, to mozolne długie podejście eksponowanym trawersem w kierunku kopuły szczytowej. Samo wejście na szczyt odbywało się w silnym wietrze, który wiał w plecy, jednak czasami tak się odkręcał, że kryształki lodu mocno raniły moją twarz. Z takiego ataku nie można się tak łatwo wycofać. Trzeba włożyć dużo energii w samo zejście do obozu ze szczytu.
Rozwaga w ocenie własnych możliwości, sił, poziomu energii i wyczerpania jest tu kolosalnie ważna, żeby nie przekroczyć takiego ważnego punktu, bowiem energii musi nam wystarczyć jeszcze na powrót. W drodze na szczyt Nangę Parbat trzeba być czujnym i jeśli tej energii komuś zabraknie, to może to się źle skończyć. To góra dla doświadczonych himalaistów, którzy potrafią się dobrze przygotować do wielogodzinnego wysiłku i znają swój organizm. Mój atak łącznie trwał prawie 24 godziny.
Na jakiej wysokości został utworzony obóz III, z którego rozpoczął się Pana atak szczytowy?
- Obóz III został założony na wysokości 6750-6800 m, choć przy pierwszej rotacji był postawiony jeszcze niżej, gdzieś na wysokości 6600 m. Przed atakiem szczytowym obóz III został przeniesiony wyżej pod skałę, która choć częściowo zabezpieczała go przed schodzącymi lawinami pyłowymi. To nie było jednak bezpieczne miejsce, pośrodku stromego zbocza. Musieliśmy kopać bardzo głębokie platformy, aby postawić namioty, które cały czas były zasypywane przez pyłówki. W nocy musiałem się kilka razy budzić i odkopywać wejście do namiotu, aby mieć jakąkolwiek wentylację. Spałem z nożem w kieszeni, na wypadek konieczności szybkiej ewakuacji w sytuacji zagrożenia, aby móc po prostu przeciąć poszycie namiotu i szybko wyjść.
Nie planowaliście przed atakiem założyć obozu IV?
- Mieliśmy taki plan, jednak jak się okazało przetorowanie drogi i postawienie obozu IV nie było takie proste. Aby to zrobić musielibyśmy zrezygnować z ataku szczytowego na 2 lipca i próbować w innym terminie, a pogoda nie była pewna. Dlatego ja postanowiłem rozpocząć atak z trójki, tak jak osoby wspinające się z użyciem tlenu. Część wspinaczy postanowiła wykorzystać nasz atak i to, że przetorujemy drogę i założyć obóz IV na wysokości ok. 7200 m. Osoby, które nie czuły się na siłach żeby wystartować z obozu III, zostały w IV i przygotowywały się do ataku w innym terminie.
Pan jako pierwszy z polskiego zespołu zdobył „Nagą Górę”?
- Tak, wszedłem na szczyt ok. 14.50, po 15 godzinach wspinaczki z obozu III. Na szczycie spędziłem może 40 minut. Nagrałem kilka filmów, aby udokumentować wejście. Zejście rozpocząłem po 15.30.
Na pewnej wysokości często u himalaistów rozpoczynają się halucynacje. Można taki moment przeoczyć?
- Czasami sami możemy sobie nie zdawać sprawy z tego, że mamy halucynacje. Podczas tej wyprawy schodząc ze szczytu, zawróciłem kolegę, który bardzo długo wspinał się w kierunku szczytu, i wiadomo było, że za dnia nie osiągnie wierzchołka. Nie chciał zawrócić. Z rozmowy z nim wywnioskowałem, że ma halucynacje. W trakcie rozmowy można wywnioskować, w jakiej ktoś jest kondycji psychofizycznej. Trudno to ustalić, idąc w pojedynkę, czy mamy jakieś halucynacje, czy też nie, chyba że pojawiają się nam jakieś obrazy, które ewidentnie powinny dać do myślenia, że coś jednak jest nie tak. Sądzę, że bardzo trudno ocenić samemu, czy odczuwamy jakiś stan halucynacyjny.
W jaki sposób objawiają się takie stany?
- Nielogiczną rozmową, powtarzaniem tych samych słów, opowiadaniem o stanach, sytuacjach, które się nie wydarzyły. Widzeniem nierealnych obrazów lub postaci. Dochodzi wtedy do niedotlenienia mózgu, a w kolejnym etapie do jego obrzęku. Jednym słowem ten mózg puchnie i przestrzeń między czaszkowa zmniejsza się, co doprowadza do ucisku niektórych jego obszarów. Osoba będąca w takim stanie np. nagle traci mowę, albo wzrok na jedno oko, ma omamy. Czasami zdarza się, że wspinacz odczuwa ciepło i na tej wysokości zaczyna się rozbierać…
Jak zabezpieczają się himalaiści, którzy wspinają się bez wspomagania tlenowego? Czy istnieje coś w rodzaju czerwonego guzika, przez naciśnięcie którego można uratować życie w razie zagrożenia?
- To bardzo ważne pytanie, ponieważ nie wyobrażam sobie wyjazdu na wyprawę w góry wysokie bez odpowiednio zaopatrzonej apteczki osobistej i bazowej. Choć dobrze znoszę wysokość, to nie ma reguły, że na kolejnej wyprawie też tak będzie. Czasami coś zjemy, odwodnimy się i nasz organizm źle zareaguje na wysokość. Rok temu, będąc na K2, spędziłem na szczycie półtorej godziny w oczekiwaniu na kolegę z Litwy, któremu pomagałem podczas wejścia i zejścia.
Pomimo tego, że wtedy mój organizm działał dobrze i nie miałem żadnych problemów z przebywaniem na 8611 m, to nigdy nie zaryzykowałbym wyjścia w góry bez backupu, czyli mojej osobistej apteki, w której są leki ratujące życie. Idąc w góry każdy ze wspinaczy ma przy sobie leki ratujące życie, bez których nie można wyjechać na wyprawę. Jeżeli himalaiści nie zabierają ze sobą takich leków, to ryzykują bardzo wiele.
Jakiego rodzaju to są leki?
- To trzy podstawowe leki ratujące życie Dexametazon w dwóch postaciach w zastrzyku i tabletkach. Dexę przygotowujemy bezpośrednio przed wyjściem, szykujemy sobie dwa gotowe zastrzyki z grubą igłą, tak aby można było zrobić iniekcję domieśniową nawet przez kombinezon puchowy. Musimy te zastrzyki umieścić w specjalnym opakowaniu i nosić cały czas blisko ciała, aby nie zamarzły. Dexametazon, to lek, który podany w odpowiedniej dawce pozwala naszemu organizmowi odbić się od dna i daje szansę na zejście niżej. Dexę mamy również w tabletkach, na wszelki wypadek.
Drugim lekiem jest Nifedypina, stosowana najczęściej przy obrzęku mózgu, a trzecim jest heparyna, lek przeciwzakrzepowy, który rozrzedza naszą krew i pomaga przy objawach odmrożenia. Bez tej triady leków absolutnie nie powinniśmy wybierać się w góry wysokie, bo pełnią one taką funkcję wspomnianego czerwonego guzika, dzięki któremu możemy komuś albo sobie pomóc. Dobrze wyposażona apteczka osobista himalaisty gwarantuje na wysokości poczucie bezpieczeństwa, również tego psychicznego.
Jak wpłynęła na Pana informacja o śmierci kolegi z zespołu? Czy pojawiło się jakieś wahanie, refleksja przed kolejnym wysokogórskim celem, a co za tym idzie, strach o własne zdrowie i życie?
- Sytuacje, w których zderzamy się ze śmiercią, zdarzają się w górach i zawsze będą się zdarzały, bo to jest coś, czego nie da się obiektywnie uniknąć i tego wyeliminować… Inaczej podchodzi się do śmierci osoby, którą się poznało w czasie wyprawy i z która spędziliśmy w obozie dużo czasu. Nigdy nie jesteśmy gotowi na śmierć, a szczególnie na śmierć osoby, którą znaliśmy.
Zadajemy sobie wtedy wiele pytań i pojawiają się też te najtrudniejsze - czy to wszystko jest warte takiego ryzyka? Rok temu w czasie mojej wyprawy na Broad Peak i K2 zginęło 7 osób, ale to były dla mnie osoby anonimowe, których nie znałem, więc inaczej się to czuło. Jeżeli ginie ktoś kogo znaliśmy, to ta sytuacja bardzo mocno na nas wpływa.
Towarzyszyły już kiedyś Panu myśli o wycofaniu się z ataku podczas wspinaczki?
- Pamiętam, jak w zeszłym roku podczas mojej wspinaczki na K2 tuż obok mnie spadł człowiek. Widok spadającego wspinacza, który wyżej został trafiony kamieniem, powoduje takie zatrzymanie, szybki research w głowie. Człowiek wtedy zadaje sobie pytanie, czy warto ponosić takie niebezpieczeństwo, czy nie lepiej się wycofać. Pojawia się starch i lęk o swoje życie, taka sytuacja może człowieka sparaliżować.
Akurat w moim przypadku działa to tak, że ja w takim momencie bardziej się mobilizuję i jestem bardziej uważny. Mój organizm wchodzi na wyższe obroty, bo widzę, że to zagrożenie jest bardzo realne i muszę się bardziej skupić, wyostrzyć zmysły, aby być bardziej czujnym i zadbać o bezpieczeństwo swoje i kolegów.
A odpowiadając na Pani pytanie, jeszcze nigdy nie znalazłem się w tak trudnej sytuacji, aby myśleć o wycofaniu się z ataku szczytowego, a jeżeli już miałem trudne momenty to wydarzały się one na zejściu i wtedy już po prostu walczyłem o bezpieczne zejście do bazy. Wkładam w przygotowania do wyprawy bardzo dużo wysiłku, stosuję metodę auto projekcji i afirmacji celu, w czasie moich treningów w głowie odbywam już wspinaczkę na moje przyszłe cele, po to aby doskonale poznać drogę, ewentualne zagrożenia, aby jak najszybciej móc na nie zareagować.
Co jako doświadczony himalaista poradzi Pan osobom wybierającym się w góry i to takie blisko nas jak Beskidy, czy Tatry, ale również osobom planującym swoją pierwszą wyprawę w góry wysokie?
- Przede wszystkim pamiętajmy, aby nie lekceważyć gór i dotyczy to zarówno Beskidów, Tatr, a tym bardziej gór wysokich. Do każdej, nawet z pozoru łatwej wycieczki czy wyprawy powinniśmy się dobrze przygotować. Mówię tutaj zarówno o przygotowaniu sprzętowym jak i kondycyjnym. Pogoda w górach zmienia się jak w kalejdoskopie. Ja hołduję zasadzie „lepiej nosić niż się prosić”. Lepiej przenieść w plecaku dodatkową kurtkę lub inny sprzęt i ich nie użyć, niż znaleźć się w sytuacji, w której ten sprzęt będzie nam potrzebny, a my go nie będziemy mieć. Pamiętajmy, żeby wybierać cele na miarę naszych możliwości. Ja wspinam się od kilkunastu lat i dopiero 3 lata temu pojechałem na swój pierwszy 8-tysięcznik.
Zdobywajmy powoli swoje doświadczenie, nie rzucajmy się zza biurka na najwyższe himalajskie cele. Pamiętajmy, że sprzęt sam się nie wspina. Jeżeli mamy już dobry sprzęt to nauczmy się go używać. Jest wiele szkoleń przygotowujących do aktywności górskiej, w tym wysokogórskiej. Dobrym pomysłem jest zapisanie się do Klubu Wysokogórskiego, gdzie znajdziemy osoby, które przekażą nam swoją wiedzę i z którymi będziemy mogli się bezpiecznie udać w góry. Jako członek KW Bielsko, serdecznie zapraszam do wstąpienia w nasze szeregi. Klub ma swoją ściankę wspinaczkową, wypożyczalnię sprzętu wspinaczkowego i świetną kadrę instruktorską, która w czasie obozów wspinaczkowych dzieli się swoją wiedzą.
W Klubie znajdzie się miejsce, zarówno dla młodych silnych wspinaczy, jak i dla osób, które zechcą uprawiać turystykę górską. Pamiętajmy, że na każde wyjście w góry zabieramy odpowiednio wyposażoną apteczkę, naładowany telefon, tradycyjną mapę, jakieś batony energetyczne na wypadek wyczerpania na szlaku, elektrolity do rozpuszczenia w wodzie. Dobrze byłoby wgrać do telefonu aplikację "Ratunek", dzięki której będziemy mogli wezwać pomoc w trudnej sytuacji. Dobrze jest również zabrać do plecaka powerbank. Pamiętajmy również o sprawdzeniu pogody i o numerach alarmowych w górach, dzięki którym będziemy mogli wezwać ratowników GOPR/TOPR - 986 lub 601 100 300 lub ogólny numer 112.
Dziękuję za rozmowę.
- Dziękuję.
Rozmawiała: Małgorzata Irena Skórska
Zdjęcie tytułowe: Adrian Dmoch
[email protected]

Komentarze 9

Sam himalaizm wiadomo że jest uzależniający i egoistyczny





Klauzula informacyjna ›