Towarzystwo Pomocy im. św. Brata Alberta wspiera ludzi w potrzebie. Każdy może tutaj przyjść, zjeść ciepły posiłek czy skorzystać z łaźni. Niestety, wielu bielszczan uważa, że miejsce to przyciąga osoby, które na pomoc nie zasługują. - Przed jadłodajnią widać też młodych ludzi, którzy już najwyraźniej się przyzwyczaili do rozdawnictwa i nieróbstwa. Poobijane pijaczki, którzy przesiadują później w całym centrum na ławkach i murkach, spożywają alkohol, zaczepiając ludzi - pisze Czytelniczka. - Trzeba przestać dawać. Lepiej wesprzeć instytucje, bo pieniądze wręczone bezdomnemu na ulicy z pewnością zostaną wydane na inne cele niż to konieczne - radzi prezes Towarzystwa Piotr Ryszka.

Bielskie Towarzystwo im. Brata Alberta założone w 1989 nieprzerwanie działa na rzecz pomocy ubogim i osobom bezdomnym. Niedawno zarówno budynki jadłodajni, jak i łaźni publicznej wraz z zapleczem przeszły generalne remonty. Potrzebna na ten cel kwota 140 tys. zł w większości pochodziła ze środków własnych Towarzystwa. Wszystko po to, by potrzebujący mogli korzystać z usług w schludnych i godnych warunkach.

Wydawane są ręczniki, mydło i bielizna

Przez sześć dni w tygodniu w stałych godzinach 11-13:30 wydawane są gorące posiłki dla blisko 500 osób dziennie. Oprócz tego w jednym z budynków już od 25 lat działa łaźnia publiczna, zaś nieco krócej schronisko dziennego pobytu oraz świetlica terapeutyczna „Albertówka”. W Dzień Dziecka organizowane są koncerty charytatywne, a w Święta Wielkanocne i Bożego Narodzenia kompletowane są tysiące paczek dla potrzebujących rodzin.

Jak wygląda typowy dzień u Brata Alberta? Od rana w ogromnych 150-litrowych kotłach przygotowywane jest jedzenie, po które długo przed otwarciem kuchni ustawiają się kolejki. W międzyczasie wydawane są jednorazowe ręczniki, mydło i bielizna dla osób chcących skorzystać z łaźni. Ubrania, koce, kołdry czy materace otrzymać można w magazynie. Zziębnięci bezdomni już od ósmej przesiadują w świetlicy, gdzie mogą się ogrzać, napić herbaty, zjeść kanapkę.

W „Albertówce” z kolei zwyczajowo odbywają się zajęcia dla osób z zacięciem artystycznym. Przy Towarzystwie działa również formacja duchowa z kapelanem, dokąd często przychodzą osoby, którym udało się wyjść z bezdomności i swoją postawą dają świadectwo tym, którzy jeszcze zmagają się z tym problemem.

Nie życzą sobie takiego towarzystwa

Oczywiście, działania podejmowane przez pracowników Towarzystwa Pomocy im. Brata Alberta godne są pochwały. Nawet w okresie pandemii z narażeniem własnego zdrowia nie rezygnowali z niesienia pomocy. Część bielszczan uważa jednak, że zarówno łaźnia, jak i kuchnia społeczna zlokalizowane są w miejscu nieodpowiednim.

- Chcielibyśmy, aby centrum miasta, gdzie powstają nowe inwestycje, gdzie chcemy ożywiać tereny miejskie, nie wyglądało w taki sposób. Nie chodzi o to, aby nie pomagać, ale o to, by w jakiś sposób weryfikować komu się pomaga. Przejeżdżam tam codziennie i ze zgrozą patrzę na to co się dzieje. Przed jadłodajnią zdarzają się młodzi ludzie, którzy już najwyraźniej się przyzwyczaili do rozdawnictwa i nieróbstwa. Poobijane pijaczki, którzy przesiadują później w całym centrum na ławkach i murkach, spożywają alkohol, zaczepiając ludzi. Z rozmów z okolicznymi mieszkańcami wynika, że nie życzą oni sobie takiego towarzystwa. Może potrzeba zmiany lokalizacji i weryfikacji tego komu i dlaczego się pomaga. Okolica pięknieje, rozwija się, tylko te widoki nie przystoją i przeszkadzają - pisze w liście do redakcji Czytelniczka, która wolała zachować anonimowość.

Niezdolni do normalnego życia

Czy rzeczywiście są lepsze i gorsze miejsca do pracy z osobami bezdomnymi? Jak weryfikować komu należy się pomoc, a komu niekoniecznie? Zapytaliśmy o to prezesa Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta Piotra Ryszkę, który funkcję tę pełni od siedmiu lat.

- Nie ma możliwości, żebyśmy się przenieśli. Nawet jeśli, to gdzie? Ludzie potrzebujący są przyzwyczajeni do tego miejsca. Ze względu na dostępność nie może być ono gdzieś oddalone. Z drugiej strony na obrzeżach miasta mieszkańcy również pewnie mieliby jakieś obiekcje. Prawda jest taka, że osoby przesiadujące w centrum do nas nie przychodzą. Nie chcą naszej pomocy, bo taki jest po prostu styl ich życia. Wszyscy wiedzą, gdzie można nas znaleźć, stąd nikt nigdy głodny nie wychodzi, a mimo to wolą kombinować, jak zyskać dostęp np. do alkoholu. To są osoby niezdolne do pracy, do normalnego życia. Oni nie chcą zmieniać swoich przyzwyczajeń. My też osób w znacznym stopniu upojenia po prostu nie obsługujemy. Bezdomność czy alkoholizm mogą dotknąć każdego i co gorsza, jest to dziedziczne. Pracujemy tyle lat, że widzimy np. jak dziadek i wnuczek tkwią w tym razem. Cieszymy się, gdy uda nam się kogoś wyprowadzić na prostą, pomóc w znalezieniu pracy, itd. Rocznie takich osób jest ok. 5-7. Ale muszą chcieć. Niestety, zdarza się i tak, że takie osoby wracają na ulicę, bo nie radzą sobie z nową rzeczywistością - mówi prezes Ryszka.

Czytelniczka, powołując się na opinie okolicznych mieszkańców, domaga się zdecydowanych działań ze strony Towarzystwa, aby problem niepoddających się resocjalizacji uliczników ukrócić. Sytuacja jest o tyle trudna, że bielski Brat Albert od lat zmaga się z brakami kadrowymi. Obecnie w instytucji pracuje łącznie zaledwie dziewięć osób - od dawna tych samych, bo do takiej pracy zwyczajnie trzeba mieć powołanie.

Przede wszystkim nie dawać

Kolejnym problemem są finanse. Jak przekazał nam prezes Piotr Ryszka, Towarzystwo corocznie mierzy się z deficytem rzędu ok. 1 mln zł na bieżące utrzymanie. Kwota ta po części rekompensowana jest przez darczyńców, odprowadzany 1 % podatku czy kwesty pod kościołami, które zawsze odbywają się za zgodą biskupa i miejscowego proboszcza. Żywność najczęściej dostarczana jest przez Caritas bądź pochodzi z tzw. odpisów sklepowych.

Co więc można zrobić, aby w jakimś stopniu ograniczyć przesiadywanie bezdomnych w centrum miasta? - Przede wszystkim nie dawać. Oni wiedzą, że w większości przypadków jak poproszą o drobne, to je dostaną. Lepiej tę doraźną pomoc na mieście skierować na wszelkie instytucje, które dobrze wiedzą jak ją spożytkować. Pieniądze wręczone bezdomnemu na ulicy z pewnością zostaną wydane na inne cele niż to konieczne - podkreśla Piotr Ryszka.

Adam Kanik