Wielu Ukraińców, którzy czasowo schronili się w Bielsku-Białej przed wojną chce wrócić do ojczyzny, jednak nie wszyscy mogą sobie na to pozwolić. - Nie każdy obywatel Ukrainy widzi szansę na to, że poradzi sobie po powrocie w kraju tak mocno dotkniętym przez działania wojenne - przekonuje Grażyna Staniszewska, prezes Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia. Dotyczy to w szczególności kilku tysięcy osób z Mariupola, Buczy i Irpienia, czyli terenów zrównanych z ziemią. Ta grupa nie ma do czego wracać i ona zostanie w Polsce.

Choć na terenie Ukrainy trwają ciężkie walki z wojskami rosyjskimi i jeszcze kilka dni temu do Bielska-Białej przyjechała kolejna grupa uchodźców wojennych z Mariupola, Charkowa, Zaporoża i Berdiańska, a w minionym tygodniu w Katowicach zatrzymał się specjalny pociąg z rannymi żołnierzami z terenów objętych wojną, to równocześnie docierają do nas informacje, że część obywateli Ukrainy zdecydowała się na powrót do swojego kraju.

Nie każdy ma do czego wracać

Niektórym udało się, a innym nie. Tęsknota po wielomiesięcznej rozłące z rodziną była zbyt silna. Wszystko uzależnione jest od indywidualnego podejścia. Jeżeli pobyt w Polsce nie przekroczył 90 dni, rodziny posyłały kogoś na "zwiady" po to, żeby sprawdzić, jak naprawdę wygląda sytuacja po drugiej stronie granicy. Ukraińcy oglądali, w jakim stanie są ich majątki i jakie są ceny bieżącego utrzymania w kraju ogarniętym wojną.

Pozostała grupa to osoby oczekujące na zakończenie wojny. Agresja rosyjska jednak wciąż trwa i nic nie wskazuje na to, żeby wojenna machina miała nagle się zatrzymać. Sytuacja jest dynamiczna i niepokojąca również dla Polaków, zwłaszcza że ostatnie bombardowano tereny oddalone tylko około 15 km od Polski. - Wojna się nie skończyła. Kilka dni temu z Białorusi wystrzelono na Kijów 20 rakiet - informuje Grażyna Staniszewska, prezes Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia.

- Nie każdy obywatel Ukrainy widzi szansę na to, że poradzi sobie po powrocie w kraju tak mocno dotkniętym przez działania wojenne - twierdzi pani Grażyna.

Jedni przyjeżdżają, a inni wyjeżdżają

Choć zniszczone miejscowości, np. wokół Kijowa, jakiś czas temu były porządkowane, a drogi i mosty powoli naprawiano, to domy prywatne leżą nadal w gruzach pomimo obietnic rządu, że pomoże w odbudowie. Ale trudno dziwić się, że pomoc nie nadchodzi do indywidualnych rodzin, gdyż przez cały czas państwo musi wydawać pieniądze na trwające działania wojenne.

Do Polski przyjeżdżają mieszkańcy całej wschodniej część Ukrainy, czyli ludzie z rejonów, gdzie odbywają się regularne bombardowania. Miasta takie, jak Mariupol czy Bierdiańsk są kompletnie zniszczone albo pod okupacją. Osoby, które czują się Ukraińcami i nie chcą z powrotem przechodzić na język rosyjski, nie mają zamiaru wymieniać paszportu na rosyjski i podlegać deportacji, najczęściej pozostają na terenie Ukrainy centralnej czy zachodniej albo wyjeżdżają do Polski i bardziej odległych krajów.

- Ta grupa ludzi jest zdania, że nie ma sensu wracać pod okupację rosyjską. W związku z tym niemal każdego tygodnia przybywają do nas autokary i busy z uchodźcami wojennymi głównie z województw donieckiego, zaporoskiego, okolic Odessy - precyzuje Grażyna Staniszewska.

Żyją w stanie zawieszenia

Na froncie nie przebywa się przez cały czas. - Nikt nie wytrzymałby przez wiele miesięcy na froncie, dlatego wprowadzono działania rotacyjne polegające na tym, że żołnierze wracają przykładowo na miesiąc wypoczynku i ponownie udają się na front. Bywa tak, że rodzina, która uciekła do Polski, wraca do ojczyzny, aby zobaczyć się z ojcem, bratem czy mężem, którzy przebywają na przepustce. Później znów jadą do Polski - tłumaczy Staniszewska.

Kilka takich prób zakończyło się niepowodzeniem. Uchodźcy zawracali z drogi, bo w tym samym czasie rakiety przelatywały nad miastem. - Trudno mi zrozumieć jakiekolwiek racjonalne powody tej agresji i odmawianie Ukraińcom prawa do samoistnienia, do narodowości, do odrębnego języka. Trudno zrozumieć, jak można w dzisiejszych czasach mieć taką postawę i narażać życie własnych obywateli dla ambicji ogłoszenia siebie panem Rosji i Ukrainy, bo innego powodu nie ma - komentuje Grażyna Staniszewska.

Ważne informacje o legalizacji

Osoby, które przekroczyły granicę po 24 lutego mają w Polsce legalny pobyt przez 18 miesięcy. - Jeżeli obywatele Ukrainy wyjechali z Polski i przebywają poza jej granicami ponad 30 dni, to stracili prawo do wszystkich dodatków, do założenia firmy i inne możliwości, jakie im zaoferowała Polska - mówi Ula Worobec, doradca prawny Ośrodka Integracji Obcokrajowców myBB.

- Większość kobiet, które uciekły z Ukrainy to samotne matki. Jeszcze ciężej żyje się kobietom zamężnym, których mężowie są na pierwszej linii frontu - dodaje liderka inicjatywnej grupy Ukraińcy w Polsce. - Pomimo ogromnej pomocy ze strony Polaków, ci ludzie nie radzą sobie psychicznie z sytuacją na terenie obcego kraju, bo nagle zostali rzuceni na głęboką wodę. Dlatego ta grupa postanowiła wrócić na Ukrainę.

Szacuje się, że do wybuchu wojny w Bielsku-Białej i okolicach przebywało około 9-10 tys. obywateli Ukrainy. Później przyjechało ok. 6 tysięcy, ale w statystykach ujęto tylko osoby zarejestrowane, które otrzymały PESEL. - Sądzę, że około 5 tysięcy zostanie. Wiemy, że mamy dużo osób z Mariupola, Buczy i Irpienia, czyli terenów zrównanych z ziemią. Ta grupa nie ma do czego wracać i ona zostanie w Polsce. W pierwszej kolejności będzie musiała nauczyć się żyć w nowym dla nich świecie - podkreśla Ula Worobec.

Życie w zrujnowanych domach

- Znam ludzi, którzy wracają do Buczy czy Irpienia i próbują jakoś odnaleźć się i żyć na nowo w częściowo zrujnowanych domach, z dziurami w ścianach - komentuje dr hab. Liubov Zharova z Kijowa.- Poznałam historię kobiety, która wróciła do swojej mamy na południe Ukrainy, a następnie będzie chciała pojechać do Kijowa, z którego też ja uciekłam z dwójką małych dzieci. Również chciałabym pojechać do Kijowa, tam czekają na mnie studenci. Wiem, że mój dom ocalał, a w nim wszystkie rodzinne pamiątki. Równocześnie jestem pracownikiem Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej, której władze bardzo mi pomogły. Moje dzieci do czerwca uczęszczały do polskiej szkoły. Jesteśmy wdzięczni za pomoc, a równocześnie tęsknimy za bliskimi - dodaje nasza rozmówczyni.

Małgorzata Irena Skórska