- Jeśli ktoś ma pracę, to jest wspaniałe miejsce do życia. Problem w tym, że nie ma tej pracy tyle, żeby przyciągać ludzi do miasta, zwłaszcza młodych, którzy skończyli studia inne niż inżynierskie, a to jest najbardziej miastotwórcza grupa - rozmowa z prof. Rafałem Matyją, politologiem i publicystą.

Jak długo mieszka Pan w Bielsku-Białej?

- W sierpniu będzie dziesięć lat. Wcześniej przez dwanaście lat mieszkałem w Nowym Sączu, a poprzednie trzydzieści - w Warszawie.

O porównanie z Warszawą pytał nie będę, ale jak wypada porównanie z Nowym Sączem?

- Kilka rzeczy jest podobnych w losie tych miast, choćby etap bycia miastem wojewódzkim, wyraźne nastawienie na przedsiębiorczość, zwłaszcza w latach 90. Bielsko-Biała jest dużo większym ośrodkiem, jest bardziej wielkomiejskie, widać tu tradycje przemysłowe i dłuższe istnienie uczelni. Bielsko-Biała jest też znacznie zamożniejszym miastem. Jest tu wysoki średni dochód i widać to też w cenach. Za to w Nowym Sączu istnieje coś w rodzaju elity, takiej, która się widzi i zaprasza. Jak przyjechałem do Nowego Sącza, odbywały się tam dyskusje o przyszłości miasta, nawet z udziałem 200 osób. W Bielsku-Białej nie pamiętam jakiejś dużej debaty o mieście. Na dyskusji o przyszłości miasta byłem raz, zorganizowała ją Partia Razem.

Całą obszerną rozmowę z prof. Rafałem Matyją można przeczytać w „Kronice Beskidzkiej”. Nowe wydanie lokalnego tygodnika jest już w sprzedaży. E-wydanie można kupić TUTAJ.

WM