Biała prekursorem sportu lotniczego - brzmi zaskakująco. Jednak fakty historyczne jednoznacznie potwierdzają, że to w tym mieście urządzono pierwsze prowizoryczne lotnisko. Lot pierwszego Polaka nad Bielskiem i Białą, który odbył się w październiku 1912 roku, wywołał wielką sensację. Pilot startował z boiska przy ulicy Kolejowej. Wzniósł się na wysokość ok. 150 metrów i wykonywał różne ewolucje.

Jeszcze zanim do miasta przybył ów śmiałek polskiej narodowości „Gwiazdka Cieszyńska” anonsowała: - 13. b. m. zjeżdża do Białej sławny pilot hr. del Campo Scipio (...), który na boisku gimnast. przy ul. Kolejowej o godz. 4 po południu dokona popisowych wzlotów aureoplanem własnej konstrukcyi. Wszystko odbywało się obok polskiej szkoły wydziałowej im. Tadeusza Kościuszki. Powstała ona w Białej dzięki wydatnej pomocy Towarzystwa Szkoły Ludowej.

Aparat przewrócił się i złamał skrzydło

Ceny biletów na pokaz kształtowały się od 4 koron do 60 halerzy w zależności od rzędu, w którym siedzieli widzowie. Młodzież szkolna miała specjalną zniżkę i płaciła tylko 40 halerzy. Najbardziej zainteresowani przyszli na boisko, a ci bardziej „oszczędni” wyszli na ulice miasta i pokaz oglądali z oddali.

„Dziennik Cieszyński” informował: - Hr. Scipio del Campo na aeroplanie systemu Bleriota urządził tu w ubiegłą niedziele nadzwyczaj udany wzlot (...). Hr Scipio okrążył dwukrotnie Bielsko, Białę i Lipnik i wylądował gładko w miejscu wzlotu. Przy powtórnym jednak lądowaniu, wskutek nierówności terenu, aparat przewrócił się, złamał śrubę i skrzydło bez szkody dla lotnika, który zręcznie z niego wyskoczył. Udział publiczności był olbrzymi.

Faktograficznie rzecz ujmując, lot odbył się 13 października 1912 roku. Pilot startował z boiska przy ulicy Kolejowej. Wzniósł się na wysokość ok. 150 metrów i wykonywał różne ewolucje. W takich to okolicznościach odbył się pierwszy lot nad Bielskiem i Białą.

Tajemnicza śmierć w Buczkowicach

Wielce sensacyjną informację dotyczącą Buczkowic podały w marcu 1915 austriackie gazety. W ślad za „Neue Freie Presse“ także „Mährisches Tagblatt“, „Illustrierte Kronen Zeitung“ i „Arbeiterwille” napisały, że rozbił się tam samolot. Z relacji gazetowych wynikało, że porucznik Rudolf Stanger między 9 listopada 1914 a 22 marca 1915 wykonał kilka lotów do oblężonej twierdzy Przemyśl.

Podczas, dodajmy dla przesądnych, trzynastego lotu jego samolot został ostrzelany i uszkodzony, a wielka śnieżyca sprawiła, że w drodze powrotnej pilot się pogubił i na resztkach paliwa doleciał do Buczkowic. Gdy podchodził do awaryjnego lądowania, przy kontakcie z ziemią doszło do wybuchu granatu znajdującego się na pokładzie. Aeroplan stanął w płomieniach, a załoga zginęła.

Według innych relacji, por. Rudolf Stanger dostał polecenie, aby z okolic Przemyśla udać się do kwatery wojennej armii, która znajdowała się w Pszczynie i poinformować o tragicznej sytuacji obrońców twierdzy. W uszkodzonej maszynie, przy niesprzyjającej pogodzie lotnik minął Pszczynę i nieszczęśliwie wylądował w Buczkowicach.

Pies potrafi uziemić samolot

Informacje powyższe brzmią intrygująco, ale są mało prawdopodobne, bo nie znajdują żadnego potwierdzenia w lokalnych źródłach. O wypadku nie wspominają pamiętniki ani żadna z lokalnych gazet, a przecież taka katastrofa na pewno zostałaby zauważona. Jedynym potwierdzonym faktem jest śmierć pilota. Jednak w jakich okolicznościach podczas jakiego zadania i gdzie zginął - pozostaje tajemnicą wywiadu wojskowego.

Warto wspomnieć o jeszcze jednym wydarzeniu związanym z lotnictwem, do którego doszło w Ligocie koło Bielska. Jego barwny opis zamieściły nawet dwa ogólnokrajowe dzienniki: „Welt Blatt“ i „Grazer Tagblatt”. A oto cała treść artykułu pt. „Incydent podczas lotu pocztowego Wiedeń - Kraków”.

- Z Cieszyna doniesiono: Samolot pocztowy Kraków - Wiedeń z powodu mgły zmuszony był do międzylądowania w gminie Ligota koło Bielska. Zgromadził się spory tłum, który podziwiał maszynę. Kiedy samolot szykował się do dalszego lotu, uruchomioną maszynę obszczekiwał pies i śmigło z taką siłą trafiło psa w łeb, że się złamało. Po dostarczeniu nowego śmigła samolot pocztowy kontynuował lot.

Feldwebel z Pietrzykowic

Pisząc o lotniczych przypadkach związanych z naszym regionem na początku XX wieku, trudno nie wspomnieć o pierwszym - znanym autorowi - lotnikowi Antoniemu Ząbkowi z Pietrzykowic. Urodzony 1889 roku, ukończył elitarną Szkołę Przemysłową w Bielsku. Podczas I wojny światowej służył w Cesarsko-Królewskich Siłach Powietrznych.

Po wybuchu wojny lotnictwo austro-węgierskie składało się z 35 samolotów i dziesięciu zwykłych balonów obserwacyjnych, które obsługiwało 85 pilotów. To oznacza, że Ząbek należał do elity. Miał stopień sierżanta (Feldwebel). Służąc w 6. kompani, był na początku tzw. motor majstrem, który odpowiadał za przygotowanie sześciu samolotów. Z czasem z mechanika awansował na pilota. Niestety, 31 lipca 1916 roku zginął postrzelony w płuca.

​​W ostatnim liście do rodziców opisał dokładnie, na czym polegała jego praca. Oto jego skrót zachowujący oryginalną pisownię:

Kochani Rodzice!

Niech będzie Pochwalony Jezus Chrystus. Zasyłam wam serdeczne pozdrowienia i dowiaduje się o waszem zdrowiu (...) jak zwykle dzięki Panu Bogu mam się dosyć dobrze i jestem zdrów. Donosze wam, że ja tu pozostaje na miejscu bo kapitan rozdzielił kompanje na dwie części i jedną część idzie na przód, a druga pozostaje na starym miejscu, tak samo i ja pozostaje. Teraz wam donoszę że Rumunija i Grecko idzie nam na pomoc, a rosyja podobno znów do Galicja wełszła, ale Italija się ma za swoje.

Moi kochani Rodzice przy tej sposobności trzymam pióro wręce i chce wam opisać moje powodzenie, to sobie możecie jakoś przedstawić. Mam 6 aeroplanów pod sobą, jestem odpowiedzialny za każdy aeroplan który unosi się w górę. Przede wszystkim aby motor w powietrzu nie wysadził, to znaczy aby szedł jednym ciągiem dali. Drugie aby robi swoje przeznaczone obroty na minutę, trzecie jestem odpowiedzialny aby się cały aeroplan uniósł w górę za sześć minut tysiąc metrów wysoko i aby miała na sześć godzin żywności ze sobą. Czwarte jestem odpowiedzialny aby miał każdy który udaje się w górę rewolwery maszynowe i tak do tego i bomby.

Każdy aeroplan który unosi się w górę przechodzi przez moje ręce. Przed odjazdem jest moją powinnością próbować maszynę i jeżeli dobrze idzie oddać maszynę drugim. Dzięki Bogu posiadam wielki honor od Pana Boga, że jeszcze nie oddalił żadnego w ręce nieprzyjaciela względem winy mojej i posiadam honor i mojej doskonałości. Kochani całą kompanią dostaliśmy pochwałę (gdyż - JK) która dwa lata w polu wojny stoi i nie zgubiła jednego człowieka. Przy tak niebezpiecznych maszynach i co przy drugich kompanijach się różnie wypadki trafiły. Ja jestem Motor Majstrem. (...) Pozdrawiam was wszystkich serdecznie w domu Do widzenia proszę odpisać. Antoni Ząbek.

Jacek Kachel

Na zdjęciu tytułowym: porucznicy Max Hesse i Rudolf Stanger na samolocie Albatros, 1914