To prawdziwe bohaterstwo i odpowiedź na realne potrzeby. Ekipa twardzieli z rejonu Bielska-Białej regularnie jeździ do Lwowa, po czym - na dworcu kolejowym - pomaga najbardziej potrzebującym kobietom i dzieciom. To głównie ludzie, którzy uciekli spod bombardowania, stracili cały dobytek, niemający pieniędzy nawet na jedzenie i wyjazd na zachód, będący w fatalnej kondycji psychicznej i fizycznej. Nasi kierowcy przewożą ich wszystkich do Polski. I to aż cztery dni w tygodniu!

Ostatnim razem grupa uratowała niemal dwustu Ukraińców. Kolejny konwój, tym razem złożony z siedmiu pojazdów, wyruszy z Bielska-Białej do Lwowa już w niedzielę rano. Organizację bielskiej inicjatywy wsparła spółka Prefabed, której prezesem jest Dariusz Moskała, właściciel Wydawnictwa Prasa Beskidzka.

Odwaga kierowców jest ogromna

- Załadowaliśmy do dostawczaków wszystkie dary i wyjechaliśmy około 9.30 - mówił nam w sobotę, 26 marca Piotr Staszko, jeden z kierowców, pracownik bielskiej firmy Prefabed. Trzema kolejnymi pojazdami kierowali Mariusz Kubica, Krzysztof Owczarek i Adrian Briss. Wkrótce potem do bielskiego konwoju dołączył Anglik Martin McCann. Kierowcom nie było łatwo, mieli przecież świadomość, że jadą do miasta, które właśnie zostało zbombardowane.

W Bielsku-Białej zebrano około dwie tony darów, m.in. od firm medycznych. Środki opatrunkowe, strzykawki, środki przeciwbólowe, odżywki i mleko dla dzieci - to tylko niektóre z nich. Wszystko to trafiło jeszcze tego samego dnia do szpitala dziecięcego we Lwowie. Środki tamujące krwotoki, zostały przekazane ukraińskiej armii.

Odwaga kierowców jest ogromna. Tak samo podziw budzi ich poświęcenie i nieustępliwość. Bo to był już kolejny raz, gdy nie tylko wieźli dary, ale też postanowili przewieźć do Polski uchodźców. - Zabieramy tyle osób, ile tylko się zmieści w samochodach. Ostatnio trzema pojazdami przewieźliśmy 32 - mówi Adrian Briss, wiceprezes Stowarzyszenia Obywatelskiego w Jaworzu, który organizował akcję i pojechał własnym busem. Teraz kierowcy za cel postawili sobie wykonać aż cztery kursy między Lwowem a miejscowością Łodyna, położoną obok przejścia granicznego w Krościenku. Uchodźców postanowili zabierać z dworca kolejowego.

Mamy misję

- Mamy misję i jedziemy. Mogę liczyć na twardych chłopaków. Obawy zawsze są, ale się nie poddajemy. To niemożliwe, gdy widzi się na lwowskim dworcu matki z maleńkimi dziećmi. Trzeba ich po prostu ratować. To kobiety, które uciekają przed bombardowaniem swoich miejscowości albo są powiązane z żołnierzami. Wiadomo, co by im groziło na miejscu - podczas rozmowy 26 marca wskazywał Adrian Briss. - Gdy pierwszy raz wyjechałem do Lwowa, pomstowałem na koszmarnie dziurawe drogi i stwierdziłem, że tu się po prostu nie da jeździć. Ale gdy zobaczyłem, co tam się dzieje, to wszystko inne przestało mieć znaczenie. Bo tu po prostu trzeba ratować życie niewinnych kobiet i dzieci. Kto inny to zrobi? Będziemy tam jeździć, żeby po jakimś czasie nie okazało się, że zrezygnowaliśmy, choć można było uratować więcej osób - dodawał organizator, który sam do swojego domu przyjął matkę z dwojgiem dzieci, uciekających przed bombardowaniem.

W ciągu czterech dni kierowcy z bielskiego konwoju dokonali wielkich rzeczy. W sobotę wyjechali z Lwowa z 37 uchodźcami, w niedzielę - z 45, a w poniedziałek - z 51, we wtorek - z 58. Za każdym razem busy wyładowywali też kolejnymi darami, które z Lwowa przewożono potem do Kijowa. Pokonanie trasy z podkarpackiej Łodyny do Lwowa trwa - w jedną stronę - około dwie godziny. To odległość prawie 120 km. Niestety, cała podróż trwa dużo dłużej, bo trzeba odstać swoje na granicy. Dlatego kierowcy wyjeżdżali codziennie około 10.00, a wracali około 20.00-22.00.

We Lwowie byli już umówieni z wolontariuszami, którzy przygotowywali do wyjazdu uchodźców. Wśród nich były przede wszystkim kobiety mające najmłodsze dzieci lub mające pod opieką najwięcej maluchów. Jak zauważyli nasi kierowcy, wielu uchodźców przyjechało pociągiem ze wschodu kraju do Lwowa, ale nie miało już pieniędzy na bilet, by wydostać się z ogarniętej wojną ojczyzny. Pozostało im tylko koczowanie na dworcu i czekanie na ratunek.

W słabej kondycji psychicznej

- Rozmawiamy z Ukraińcami podczas drogi do Polski. Są w słabej kondycji psychicznej. Matki były szczególnie roztrzęsione po sobotnim ataku rakietowym. Najpierw pytają nas o to, gdzie dokładnie jedziemy i jakie mają możliwości dalszej podróży albo zatrzymania się w Polsce. Część ma już kogoś w Polsce, do kogo się udaje, a część wybiera się dalej na zachód. Niektórzy po prostu uciekają i nie wiedzą, co ich czeka. Po prostu liczą na jakąś pomoc. Niektórzy uchodźcy mówią o tym, co przeszli po napaści Rosji. Często to traumatyczne przeżycia - wskazuje Adrian Briss. Jak dodaje, w Łodynie uchodźcy mają zapewniony wygodny nocleg, a następnego dnia lokalne służby pomagają im w organizacji dalszej podróży.

Nasi kierowcy irytują się z powodu zmian zasad panujących na granicy. Wcześniej wszelkie procedury były uproszczone, bo kierowano się stanem wyższej konieczności. Teraz wróciła biurokracja. Jak mówią członkowie konwoju, odprawy trwają dłużej, a straż graniczna robi problemy z tym, że w samochodach jest więcej osób, niż na to pozwalają przepisy. - Wcześniej to nie było przeszkodą. A teraz naraża się te matki i ich dzieci na stres. Gdy czują się bezpiecznie w samochodzie i już, już mają przekroczyć granicę, to każe im się wysiąść i przejść granicę piechotą. Nie wszyscy wierzą, że zaraz wrócą do samochodu i bardzo się boją. To chore - opisują.

Adrian Briss dziękuje tym, którzy wspomogli śmiałą akcję, w tym właścicielom firmy Toyota Carolina i bieszczadzkiego hotelu Arłamów, który zapewnił kierowcom nocleg. - Prefabed z kolei to jedyne przedsiębiorstwo, które zdecydowało się pokryć koszty paliwa na cały wyjazd. A przecież te nie są niskie. Już po pierwszej akcji przewożenia uchodźców dziękowałem prezesowi Dariuszowi Moskale, że bez niego nie byłoby to możliwe, że nie uratowalibyśmy tych ludzi - mówi organizator wyjazdu, dodając, że spółka przekazała też busa, który prowadził jej pracownik.

Koszmar oczekiwania

Dariusz Moskała nie wyobrażał sobie, aby miał zareagować inaczej, gdy chodzi o ratowanie ludzi z kraju ogarniętego wojną. Tak samo, jak nie wyobraża sobie, aby gazety z wydawnictwa, którego jest właścicielem, miały nie angażować się we wszelkie działania niosące pomoc zaatakowanemu krajowi i przybywającym na Podbeskidzie uchodźcom. - Wykorzystujemy wszystkie nasze możliwości, by wspierać akcje charytatywne, pomagać uchodźcom i rzetelnie informować - także przybyłych do nas Ukraińców - o wszystkim, co teraz jest ważne i potrzebne - dodaje Mirosław Galczak, prezes Wydawnictwa Prasa Beskidzka.

Dla rodzin kierowców ich kilkudniowa nieobecność to koszmar oczekiwania. Sami kierowcy mówią, że skupiają się na przewożeniu ludzi, a ich bliscy mogą jedynie czekać. - My potrafimy na miejscu ocenić sytuację, jednak nasze żony opierają się na przekazach medialnych, a przecież już samo słowo „wojna” budzi tylko straszne emocje. Przeżywają to ciężej niż my sami, bo na nic nie mają wpływu. Każą się nam tylko „meldować” przed wjazdem do Lwowa i po wyjeździe z tego miasta. Bardzo im dziękujemy za wsparcie i wyrozumiałość - stwierdzają członkowie konwoju z Bielska-Białej.

Możesz pomóc w transporcie!

Organizatorzy transportu Ukraińców bezpośrednio z Lwowa zachęcają do współpracy lokalne przedsiębiorstwa, instytucje i osoby prywatne. To, co w tym momencie jest najbardziej potrzebne, to użyczenie pasażerskich busów oraz pokrycie kosztów paliwa, z czego kierowcy się potem rozliczają. W taki właśnie sposób inicjatywę wsparły już bielskie firmy Prefabed oraz Toyota Carolina.

Za każdym razem wyjazd z Bielska-Białej wiąże się też z przewożeniem darów, w tym materiałów medycznych, prosto do Lwowa. Tego rodzaju dary też są więc mile widziane. Na tę chwilę jest wystarczająco liczna grupa kierowców z rejonu Bielska-Białej, która jeździ do Lwowa. Jednak jeśli ktoś jest zdeterminowany, by zostać kierowcą, który jeździ do kraju ogarniętego wojną, może się zgłosić, ale musi pamiętać, że trzeba mieć żelazne nerwy, by poradzić sobie podczas kilkudniowego wyjazdu.

Marcin Kałuski

Zdjęcia: Piotr Staszko, Prefabed

W popularnych tytułach Wydawnictwa Prasa Beskidzka („Kronika Beskidzka”, „Głos Ziemi Cieszyńskiej”, bielsko.biala.pl i beskidzka24 oraz w ich profilach w mediach społecznościowych) relacjonujemy i będziemy relacjonować postępy tej cennej inicjatywy bohaterskich kierowców z Bielska-Białej i okolic.

Kontakt dla zainteresowanych konkretną pomocą:
Adrian Briss
tel. 600 469 436