Sprawa braku wody pitnej w górskim schronisku na Leskowcu miała - jak można oceniać po latach - znaczenie dla ówczesnych wędrowców beskidzkich. Nie groziła im jednak bynajmniej śmierć z pragnienia, bo gospodarze turystycznego obiektu w Beskidzie Małym dbali o to, by nie brakowało innych napojów.

- Leskowiec ma wadę - brak wody. Nawet w stojącem o ¾ km od szczytu Leskowca bardzo sympatycznem schronisku Wadowickiego Koła Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego (50 noclegów, z tego 19 łóżek) często więcej jest mleka niż wody. Turysta w lecie pociesza się po drodze borówkami. Woda jest dopiero głęboko na zboczach, w dole - pisał w 1937 roku Zygmunt Lubertowicz w „Turystycznym przewodniku po Beskidzie Śląskim i Małym”.

Lubertowicz wspomniał o tym dobitnie w opisie ponad 12-kilometrowej wędrówki z Andrychowa na Leskowiec. - Ostatni kilometr podejścia jest trochę ciężki, ale miło pijemy za to mleko czy piwo w schronisku - wspierał na duchu utrudzonych piechurów.

Od 26 lat operatywnymi gospodarzami schroniska są Halina i Jan Lizakowie, którzy przedtem opiekowali się wiekową chatą na babiogórskiej polanie Markowe Szczawiny. Z ich inicjatywy przeprowadzono gruntowny remont i rozbudowę. Na przełomie wieków powiększono kubaturę obiektu. W 2012 zamontowano na dachu kolektory słoneczne. Wzniesiono dwa budynki gospodarcze w sąsiedztwie schroniska. A wody już od dawna nie brakuje. Dostarczanie życiodajnego płynu do schroniska zapewnia studnia o głębokości 11 m, którą wykopano w pobliżu.

Więcej o historii schroniska na Leskowcu można przeczytać w „Kronice Beskidzkiej”. Nowe wydanie lokalnego tygodnika trafi do sprzedaży w czwartek. E-wydanie jest dostępne na www.prasabeskidzka.pl.

ZL

Foto: Zbigniew Lubowski