Czym zawiniła osiemdziesięcioletnia, schorowana kobieta, że urzędnicy pomocy społecznej w Wilkowicach chcą ją przenieść z miejsca, w którym otoczona jest przyjaźnią i czułością w obce środowisko? Podobno winne są procedury. Fakty tej bulwersującej historii wskazują na bezduszność i obojętność na ludzki los. Ale jest w tej historii i coś dobrego. To ludzie po dobrej stronie mocy.

Józefa Żur nigdy nie wyszła za mąż. Nie chciała. Cały swój czas poświęcała pracy i harcerstwu. Od urodzenia mieszkała w Mesznej. Kiedy skończyła pięćdziesiąt lat, zakład, w którym spędziła pół życia przestał istnieć, a na jego miejscu powstał sklep. Pani Józia wylądowała na wcześniejszej emeryturze. Samotna, bez rodziny, zaszyta w małej chałupince w szczerym polu, do której wciąż nie ma nawet drogi dojazdowej. I tak sobie żyła jak ten palec w starej, pocerowanej rękawiczce. Od nikogo nic nie chciała, chociaż sama innym chętnie pomagała.

- Często do mnie zachodziła na kawę, siadałyśmy i rozmawiałyśmy o różnych takich sprawach - wspomina dzisiaj pani Iwona, jej sąsiadka i przyjaciółka. - Nigdy się na nic nie skarżyła.

Gdzieś tak w połowie 2016 roku pani Iwona zauważyła, że starsza pani targa do małej, drewnianej komórki wiadra z węglem wysypanym na podwórku. Nie namyślając się wiele, poszła jej pomóc. I, jak dzisiaj mówi, to był szok. Dopiero wtedy zobaczyła, jak jej sąsiadka naprawdę mieszka.

- Dom się rozlatywał - mówi. - Dziury w dachu, przemoknięte sufity, zniszczony piec, w drugim pomieszczeniu dywan, a pod nim przebijająca przez zgniłe deski ziemia. Klepisko po prostu… Bez kanalizacji, bez bieżącej wody, bez toalety.

Wtedy też pani Iwona zrozumiała, dlaczego jej sąsiadka nigdy nikogo nie zapraszała do siebie. Bo wstydziła się swojej biedy. Od tego momentu życie starszej kobiety się zmieniło. W końcu nie była we wsi anonimową osobą. Kiedy powiadomieni przez jej przyjaciółkę druhowie ze starszyzny harcerskiej dowiedzieli się w jakich warunkach mieszka ich koleżanka, ruszyli na ratunek. Zorganizowano zbiórkę pieniędzy, sprzętów, a w końcu wyremontowano dom.

W grudniu 2017 roku Józefa Żur mogła już mieszkać po ludzku. Starsza pani miała opiekę sąsiadki, życzliwość ludzi we wsi. Niczego więcej od życia już nie chciała. Wydawało się, że tak już zostanie. Ale jak to w życiu bywa, kiedy jest zbyt dobrze, nagle świat przewraca się do góry nogami.

O dalszych losach pani Józefy przeczytacie w „Kronice Beskidzkiej”. Nowe wydanie lokalnego tygodnika jest już w sprzedaży. E-wydanie można nabyć na www.prasabeskidzka.pl.

KJ

Foto: Kuba Jarosz