Większość odznak symbolizujących schroniska górskie, turystykę, a także związanych z jednostkami wojskowymi to dzieło jednej osoby: bielszczanki Ireny Jagiełło. Wykonanie choćby jednej odznaki to benedyktyńska praca. A spod rąk pani Ireny wyszły już tysiące takich małych dzieł sztuki.

Bohaterka tego reportażu jest osobą niezwykłą z racji tego, czym się para, ale też przez swoje podejście do życia i wielką skromność. Próżno o niej szukać szerszych informacji w internecie. A przecież podobno, jeśli kogoś nie ma w internecie, to nie istnieje. Ale też nie o takie istnienie mojej bohaterce chodzi. I nie ukrywa, że jest jej z tym dobrze.

- Wie pan, unikam rozgłosu jak ognia, bo nie lubię być w centrum zainteresowania – tłumaczy. - Robię to co robię, od ponad trzydziestu lat i to mi wystarcza. Czy jest to coś aż tak niezwykłego, żeby o tym pisać? Sama nie wiem… Ale jeśli pan nalega.

Nalegałem. I niedawno znalazłem się w pracowni pani Ireny. Pomieszczeniu tak małym, że trzy osoby robią tam prawdziwy tłok. Ale pani Irenie taki metraż nie przeszkadza. Wszystko robi tu sama. Przynajmniej, to co potrzebuje, ma pod ręką. - Spędzam tu tyle godzin, nieraz od rana do nocy, że ta klitka stała się moim drugim domem - tłumaczy.

Było tak: przed trzydziestu laty, kiedy likwidowano bielską Fabrykę Samochodów Małolitrażowych, straciła nagle pracę. Po kilku tygodniach na zasiłku dla bezrobotnych uznała, że tak być nie może. Ma przecież zdrowe ręce, talent artystyczny - w końcu kończyła liceum plastyczne, należała do nieformalnej grupy malarskiej „Paleta” - więc nie podda się i nie będzie żyła z zapomogi. - To był trudny moment, bo musiałam się na coś zdecydować - wspomina. - Coś, co miało mi dać z jednej strony byt, a z drugiej jakąś radość. Nie wyobrażałam sobie pracy, która nie dawałaby satysfakcji.

Jak to się stało, że odnalazła się w pracowni grawerskiej? Można o tym przeczytać w nowym wydaniu „Kroniki Beskidzkiej”. E-wydanie jest dostępne na stronie www.prasabeskidzka.pl.

Tekst i foto: Kuba Jarosz