Tragiczny pożar czechowickiej rafinerii ropy naftowej przed 50 laty budził przerażenie i lęk. O skali tamtego dramatu najlepiej świadczy fakt, że jeszcze przez wiele miesięcy po posępnych zdarzeniach nie wolno było jednostkom straży pożarnej używać sygnałów dźwiękowych na terenie Czechowic-Dziedzic, by nie wywoływać paniki wśród mieszkańców miasta.

Niełatwo uzmysłowić sobie po latach rozmiary ówczesnego kataklizmu. Próbował to zrobić w tamtym okresie Tadeusz Patan, odważny i wszędobylski reporter „Kroniki Beskidzkiej”, który obserwował z bliska przebieg akcji pożarniczej. - Ogień rozlał się szerokim, płonącym morzem. Pochłonął strażackie samochody, strawił zabudowania produkcyjne, stopił instalacje przemysłowe i poskręcał w niewiarygodny sposób stalowe szyny. Okoliczne pola i ogrody zostały zamienione w brunatne, cuchnące pogorzelisko - pisał obrazowo.

Jak do tego w ogóle doszło? Zachowały się wspomnienia ciepłego, czerwcowego wieczoru. Upalna sobota, 26 czerwca 1971 roku była początkiem wakacji dla dzieci i młodzieży szkolnej. W wielu czechowickich domach trwały rodzinne spotkania z okazji imienin Jana. Oglądano telewizyjne transmisje z finałowego koncertu gwiazd IX Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu.

- Przed godziną 20 przeszła nagle nad miastem niewielka, krótka burza. Zapamiętano dwa wyraźne grzmoty, ale jeden z nich towarzyszył, jak się później okazało, wyjątkowo groźnemu w skutkach uderzeniu pioruna w tzw. kominek odpowietrzenia zbiornika ropy naftowej o pojemności 12 500 m3, usytuowanego w okolicy ul. Prusa. Było w nim prawie 9000 m3 ropy - opowiada czechowicki historyk Jacek Cwetler.

Około 19.50 ropa zapłonęła. W ciągu kilku dosłownie minut pożar objął dach i boczną powierzchnię zbiornika. W taki sposób rozpoczęła się jedna z największych tragedii w powojennych dziejach Polski.

Więcej na temat można przeczytać w „Kronice Beskidzkiej”. Nowe wydanie lokalnego tygodnika jest już w sprzedaży. E-wydanie jest dostępne TUTAJ.

ZL

Foto: Zbigniew Lubowski