Na scenie jest wulkanem energii. Gdy prowadzi zajęcia z zumby, jest dla uczestniczek ostoją optymizmu. Organizuje maratony tańca i akcje charytatywne. Irena Awieruszko-Ptaszkiewicz od urodzenia żyje z nieuleczalną chorobą. Pokazuje na własnym przykładzie, że można pokonać wiele barier.

- W dzieciństwie bałam się ludzi. Czułam się osamotniona i niezrozumiana. Zumba oraz sztuka dodały mi pewności siebie - mówi. Miała dwa lata, kiedy ujawniła się choroba. Jedynym lekiem, który zaproponowali lekarze było wycinanie narośli kostnych.

Dzieciństwo zapamiętała jako wędrówki po specjalistach. Gdy miała kilkanaście lat, podjęła decyzję, że nie chce kolejnych operacji. Choroba, z którą się zmaga, jest rozpoznawana przez specjalistów pod różnymi nazwami: choroba Keitha, mnogie wyrośla chrzęstno-kostne, choroba Olliera. To zaburzenia, które w wyniku mutacji genetycznych powodują deformacje kostno-stawowe w całym ciele.

W szkole była postrzegana jak odmieniec. Ktoś niepasujący do reszty. Trzymała się na uboczu. Z czasem zrezygnowała z nauki gry na skrzypcach. Nie mogła ćwiczyć na lekcjach wychowania fizycznego, bo prowadzący nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za jej zdrowie. Sugerował zwolnienia lekarskie. Lekarze twierdzili, że nie powinna ćwiczyć, bo to i tak nic nie da.

- Dzieci początkowo źle mnie traktowały, a niektórzy nauczyciele nie próbowali nawet pomóc. Choć byli i tacy, którzy mnie rozumieli i potrafili dodać skrzydeł. Byłam często sama. Czułam się inna, a przez częste operacje byłam wyrwana ze społeczności szkolnej - wspomina.

Dziś inspiruje innych, szalejąc na zajęciach zumby. O drodze, jaką przeszła Irena Awieruszko-Ptaszkiewicz można przeczytać w „Kronice Beskidzkiej”. Nowe wydanie lokalnego tygodnika jest już dostępne w sprzedaży. E-wydanie można nabyć na www.prasabeskidzka.pl.

KGO

Foto: z archiwum domowego