W dobie pandemii, gdy zamknięte są stoki narciarskie, Polacy szukają alternatywnych sposobów spędzenia czasu na świeżym powietrzu. Dla nich propozycja jazdy na nartach lub sankach za latawcem brzmi kusząco. Czy podobnie jak w przypadku morsowania media społecznościowe zaroją się od selfies „latających” narciarzy? Pomysłodawcy, którzy połączyli narty z latawcem mają taką nadzieję i twierdzą, że to lepsza zabawa niż klasyczne zjeżdżanie na nartach.

Wystarczy para nart, snowboard lub sanki, uprząż, latawiec i kilka godzin szkolenia, by móc sunąć po śniegu nawet z prędkością 70 km/godz., podskakiwać na cztery metry, nie korzystając przy tym z wyciągu. Do snowkitingu używa się tego samego latawca co do kitesurtingu.

Podwójny system bezpieczeństwa

Jak zapewniają organizatorzy snowkitingu, jest to sport bardzo bezpieczny. Snowkitingowiec jest wyposażony w specjalną uprząż posiadającą dwa systemy bezpieczeństwa na wypadek, gdyby coś poszło nie tak, np. nasilił się wiatr bądź poplątały linki w latawcu. W takim wypadku pociągnięcie specjalnej zawleczki uwalnia latawiec, który nadal pozostaje przyczepiony na jednej lince i powoli opada.

Kiedy pierwszy system bezpieczeństwa okaże się niewystarczający, wykorzystuje się zapasowy, który całkowicie odpina latawiec. Nawet dziecko, które jedzie za latawcem na sankach na tzw. luźnym holu jest wyposażone w system bezpieczeństwa i spokojnie jest w stanie pociągnąć za odpowiednią linkę, aby odpiąć sanki od latawca. Dzieci jadą na sankach z rodzicem. Bezpieczna waga dla uprawiania tego sportu to 50 kg, gdyż lżejsza osoba mogłaby nie zapanować nad latawcem. Do tej pory nie było żadnych wypadków.

Można z górki, można po polu

Potrzebna jest spora przestrzeń - pole, trawnik o długości najlepiej kilometra. Takie połacie ziemi dają pełną swobodę jazdy we wszystkich kierunkach i całe pola świeżego puchu. Wykorzystywane są różne miejsca w okolicy, w zależności od kierunku wiatru. Doskonale nadawałaby się płyta bielskiego lotniska. Bardziej zaawansowali snowkitingowcy, ale wyłącznie narciarze, wykorzystują dla swojej pasji górskie zbocza.

Miejsce nie musi być specjalnie przygotowywane. - Jeśli to pole rolne, to pozostaje kwestia dogadania się z rolnikiem. W dobie pandemii właściciele ziemi są bardziej wyrozumiali dla pasjonatów. Często podsyłają dzieci swoje lub znajomych, żeby na sankach je pociągać - mówi Marcin, instruktor z bielskiej akademii snowkitingu.

Nie ma zakazu poruszania się na stokach za latawcem, jednak bardziej zalecane są miejsca odsunięte od głównych stoków. Najważniejsze, aby robić to z głową, unikać przeszkód, o które mógłby zahaczyć latawiec. Zapewne w przypadku, gdyby zaroiło się na stoku od miłośników snowkitingu, pewne regulacje zostałyby wprowadzone.

Musisz umieć jeździć na nartach

Aby jazda na nartach za latawcem dawała satysfakcję, trzeba wykazać się przynajmniej podstawową umiejętnością jazdy na nartach. - Próbowaliśmy jazdy za latawcem z osobą, która nigdy wcześniej nie miała nart na nogach. Owszem, wyszło, ale nauka trwała znacznie dłużej niż w przypadku osoby, która już umiejętność jazdy na nartach posiada. Skończyło się na tym, że musiała pozostawić naukę jazdy za latawcem i pójść na górkę pozjeżdżać na nartach - tłumaczy instruktor snowkitingu.

Godzina zajęć kosztuje 120 zł. Dla bardziej pojętnych wystarczą cztery godziny ćwiczeń z instruktorem. Ten czas wystarczy, aby opanować latawiec na tyle, żeby w sposób bezpieczny pojechać, zatrzymać się, odwrócić się w drugą stronę i ruszyć dalej. Jeśli już nauczyliśmy się podstawowych czynności, które umożliwią nam bezpieczne korzystanie z latawca, możemy wypożyczyć sprzęt (pamiętając, że musimy mieć własne narty lub snowboard). Przyzwoity sprzęt można też kupić w cenie nart z butami.

Czy snowkiting przyjmie się na tyle, aby wyprzeć klasyczne narciarstwo, zobaczymy. Jest to niewątpliwie ciekawa alternatywa dla narciarzy i saneczkarzy spragnionych wrażeń.

Agnieszka Ściera-Pytel