Człowiek o stalowych mięśniach, obdarzony błyskawicznym refleksem i chytrością lisa. Tak w 1974 roku o Stanisławie Gaździe, wybitnym kolarzu bielskiego Startu, który zmarł 28 października tego roku w wieku 82 lat, pisała „Kronika Beskidzka”.

Ostatni numer tygodnika w 2020 roku (dostępny od 30 grudnia) jest więc idealnym momentem, by jeszcze raz pokazać jego wybitne osiągnięcia i przybliżyć niezwykłe historie z jego niebanalnej kariery. A jest co pokazywać!

Ścigał się z Eddy Mercxem i Gimondim, a za plecami zostawiał najlepszych. Po zwycięstwie nad niekoronowanym królem włoskiego sprintu Casinim w 16. etapie Tour de Saint Lauren Cycliste kanadyjski dziennikarz nazwał go „lwem bieżni”, a meksykański „El Heraldo” nadał mu przydomek „niezwyciężonego”.

Stanisław Gazda do pierwszego swojego wyścigu stanął w 1955 roku. Trasa biegła między Pszczyną, Kobiórem, Mikołowem i Tychami. Startował na zwykłym rowerze, ale wyprzedził faworytów, meldując się na mecie jako trzeci. Za to medalowe miejsce otrzymał wtedy... trampki. Rok później jeździł już w bielskim „Starcie”. Pierwszym poważnym wyścigiem były dwa etapy na trasie Rybnik - Racibórz - Rybnik. Gazda zwyciężył w klasyfikacji generalnej.

Gdy jeszcze był żółtodziobem, nieraz zbierał lekcje. Jedną z nich dostał podczas finiszu etapu wyścigu dookoła Polski. Na stadion w Nowej Hucie wjechał pierwszy, do linii mety było jeszcze tylko parę metrów, podniósł ręce do góry i… w tym momencie wyprzedził go najlepszy wówczas polski sprinter, Wiśniewski. Wtedy właśnie Stanisław Gazda przyrzekł sobie, że na finiszu będzie ostrożniejszy.

O dalszych sportowych dokonaniach Stanisława Gazdy można poczytać w najnowszym numerze „Kronice Beskidzkiej”, który będzie dostępny w sprzedaży od jutra.

aj