- Przerażające jest to, że są osoby, którym nie będziemy w stanie pomóc, bo choroba przebiega dramatycznie, a lekarze są w tej sytuacji absolutnie bezsilni. Na szczęście, tych najcięższych przypadków nie jest dużo. Mówienie, że śmiertelność Covid-19 niewiele odbiega od śmiertelności zwykłej grypy jest absolutnym nadużyciem, bo na OIOM-ach jest znacznie większa. W tej chwili wynosi 70-80 proc.

Z dr. n. med. Rafałem Wiśniowskim, onkologiem klinicznym i specjalistą chorób wewnętrznych, prowadzącym oddział chemioterapii dziennej w Beskidzkim Centrum Onkologii-Szpitalu Miejskim w Bielsku-Białej rozmawia Małgorzata Irena Skórska

W pandemii SARS-CoV-2 wirus atakuje również lekarzy, którzy są mocno narażeni na zakażenie ze strony pacjentów, ale nie tylko. Panie doktorze, jakie były pierwsze symptomy choroby i kiedy tak naprawdę zorientował się Pan, że koronawirus zaatakował również Pana?

- Pierwszym objawem był niewielki kaszel, który utrzymywał się przez około dwa dni, a później pojawił się stan podgorączkowy. Poczułem, że coś jest nie tak, dlatego postanowiłem wykonać test, czyli wymaz, który potwierdził, że mam infekcję Covid-19. Przez kolejne dwa dni sytuacja była w miarę stabilna, jednak niespodziewanie temperatura podskoczyła do 39 st. i utrzymywała się łącznie przez sześć dni. Gorączce towarzyszył niewielki suchy kaszel. Nie ukrywam, że piąta doba była już dla mnie dość męcząca, zwłaszcza, że odczuwałem też bardzo mocne osłabienie - praktycznie tylko leżałem i spałem. Szóstego dnia pojawiła się niewielka duszność, dlatego od razu skontaktowałem się ze szpitalem specjalistycznym w Bystrej. W leczenie włączyłem sterydy, przez co w kolejnych dniach czułem się coraz lepiej. Przez cały ten czas przebywałem w domu i bacznie się obserwowałem. Oczywiście, miałem do dyspozycji pulsoksymetr. Saturację krwi badałem samodzielnie przy stałym kontakcie telefonicznym ze specjalistą pulmonologii.

Rzeczywiście, to tajemnicza choroba

Jeżeli pojawił się problem z oddechem, to znaczy, że koronawirus zaatakował mocniej. Jak bardzo niebezpieczny to objaw?

- Niewątpliwie jest to objaw groźniejszy niż zwykła gorączka czy też poczucie zwykłego rozbicia, jak w przeważających przypadkach. Na temat wirusa mamy coraz większą wiedzę, ale też warto zaznaczyć, że im więcej wiemy, tym pojawia się więcej objawów charakteryzujących tę chorobę. Rzeczywiście jest to tajemnicza choroba, a jej najpoważniejszym objawem jest duszność bądź niewydolność oddechowa, która według statystyk dotyczy około 2-5 proc. pacjentów.

W którym momencie pojawił się strach?

- Przyznam, że wiosną strach był o wiele większy niż teraz, ponieważ wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co to za choroba. Na początku z mediów zagranicznych dowiadywaliśmy się o objawach ostrej niewydolności oddechowej u pacjentów, których stan zdrowia w piorunującym tempie się pogarszał i o wysokiej śmiertelności na oddziałach intensywnej terapii. Później informacje spływały już z naszych szpitali. Obserwując pacjentów i znajomych, którzy chorowali, zdałem sobie sprawę, że ponad 80-90 proc. przechodzi infekcję Covid-19 niemal bezobjawowo albo ze skąpymi objawami. Gdy wymaz potwierdził moją chorobę miałem nadzieję, że znajdę się w tej większości. Nie ma co ukrywać, że strach przed niewydolnością oddechową był, bo wystraszyłem się w momencie, kiedy poczułem duszność. Na szczęście, okazało się, że są to obawy przedwczesne.

Jak długo w Pana przypadku trwał proces wylęgania się wirusa?

- Tak naprawdę do końca nie wiemy, jaki jest okres wylęgania tej choroby. Przyjmuje się, że nawet do dwóch tygodni, więc trudno stwierdzić, w którym momencie i tak naprawdę od kogo się zaraziłem. Przez cały czas stosowałem środki ochrony zarówno w pracy, jak i na zewnątrz. Badania dowodzą, że parę dni przed objawami człowiek jest infekcyjny, czyli powiedzmy od jednego do dwóch dni przed pojawieniem się objawów zaraża innych. A jak długo trwa proces zakażania? Tego do końca jeszcze nie wiemy. U mnie okres objawowy trwał około siedmiu dni. Potem po zastosowaniu sterydów, właściwie już na drugi dzień poczułem się lepiej, a w trzecim w zasadzie byłem już zdrowy. Sam okres wychodzenia z choroby był u mnie stosunkowo szybki.

Aktualnie czuję się bardzo dobrze

Na co dzień kontaktuje się Pan z pacjentami, a w szpitalu utworzono oddział zakaźny. Gdzie mógł się Pan zarazić?

- Oddział dla pacjentów z Covid-19 powstał już po mojej infekcji. Być może zostałem zakażony przez rodziny pacjentów, które przewijały się przez Oddział Chemioterapii Dziennej. W tej chwili robimy badania przed przyjęciem na oddział. Pacjenci przed chemioterapią są badani w kierunku Covid-19, ale wtedy kiedy się zaraziłem, jeszcze nie było takiej możliwości.

Jak mógłby Pan zakwalifikować poziom zachorowania w skali od 1-10? Czy dostrzega Pan jakieś skutki uboczne po przebytej chorobie?

- Jeśli chodzi o ciężkość objawów to myślę, że to było coś na pograniczu 3 a 4, zatem może to nie było tak uciążliwe w moim przypadku. Nie odczuwam żadnych pozostałości po chorobie. Aktualnie czuję się bardzo dobrze.

Niektórzy wciąż wątpią w SARS-CoV-2. Skąd bierze się takie błędne przekonanie u antykowidowców, że pandemii koronawirusa nie ma?

- Ludzie niestety nie widzą ciężko chorych pacjentów ulokowanych w szpitalach i na oddziałach intensywnej terapii. Najbardziej spodobało mi się stwierdzenie prof. Krzysztofa Simona, którego zapytano o antykowidowców. "Na moim OIOM-ie pod respiratorem leży kilku" - powiedział. Zatem jeśli ktoś nie wierzy w tę chorobę, to nie znaczy, że na nią nie zachoruje, o ile już nie zachorował.

Mam nadzieję, że szczepienia będą obowiązkowe

Jakie jest Pana zdanie na temat zapowiadanych przez rząd szczepionek, które już wkrótce mają dotrzeć do Polski? Myśli Pan, że to będzie skuteczna walka z wirusem?

- Mam zaufanie do badań klinicznych, bo wiem jak się je wykonuje i jak to przebiega. Szanuję zespoły naukowców, które dają nam rzetelną wiedzę na ten temat. Wiemy też, że szczepionki na chwilę obecną mają skuteczność około 90 proc., a od razu powiem, że to jest duża skuteczność. Mam nadzieję, że szczepienia będą obowiązkowe i w ten sposób, przynajmniej na tym etapie skończymy z pandemią. A to, czy będzie się utrzymywać i w jakim procencie populacji, to będzie zależeć od wielu czynników, m.in. od tego ile osób się zaszczepi.

Myśli Pan, że od stycznia będziemy mogli być optymistami i sytuacja się ustabilizuje?

- Wszystko uzależnione będzie od logistyki szczepień, czyli od tego, ile szczepionek będzie dostępnych i w jakim czasie damy radę zaszczepić tak ogromną liczbę ludzi. Niewykluczone, że trzeba będzie szczepić podwójnie.

Najcięższy przypadek koronawirusa, który najbardziej zapadł w Pana pamięci?

- To historia 50-letniego mężczyzny w stosunkowo dobrej kondycji zdrowotnej, który zachorował w swoim miejscu pracy. Objawy choroby zaczęły u niego przebiegać bardzo szybko. Pacjent zmarł po dziesięciu dniach od diagnozy. Przerażające jest to, że są osoby, którym nie będziemy w stanie pomóc, bo choroba przebiega dramatycznie, a lekarze są w tej sytuacji absolutnie bezsilni. Na szczęście, tych najcięższych przypadków nie jest dużo. Mówienie, że śmiertelność Covid-19 niewiele odbiega od śmiertelności zwykłej grypy jest absolutnym nadużyciem, bo na OIOM-ach jest znacznie większa. W tej chwili wynosi 70-80 proc.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Małgorzata Irena Skórska