Dziki, sarny, lisy i borsuki. Dzika zwierzyna coraz częściej widoczna jest w mieście. Nie ma się jednak czemu dziwić, gdyż okolice Bielska-Białej zawsze obfitowały w rejony atrakcyjne dla różnej fauny. Ostatnio otrzymaliśmy informacje o lisiej rodzinie żyjącej w zaroślach na osiedlu mieszkaniowym w Starym Bielsku, a pracownicy Mysikrólika odławiali borsuka na ul. Barlickiego. Czy jest się czego bać?

Populacja zwierząt w beskidzkich lasach stale rośnie, gdyż warunki bytowe im sprzyjają. Mieszkańcy Bielska-Białej obawiają się spotkań szczególnie z drapieżnikami, które coraz częściej pojawiają się wśród miejskich zabudowań. Straż Miejska cały czas odbiera zgłoszenia o podchodzeniu zwierząt do budynków mieszkalnych.

Nie zawsze trzeba się bać

Ostatnio praktycznie nie ma tygodnia bez kilku zawiadomień o uwięzionej bądź potrąconej łani czy koźle. Głośno także o lisach, które wzbudzają strach głównie z powodu wścieklizny. Fundacja Mysikrólik uspokaja - nie zawsze trzeba się bać.

- Obecnie wścieklizny nie ma, została opanowana, jednak i tak profilaktycznie rozrzucamy szczepionki. To brak wiedzy powoduje strach. Ludzie nie rozumieją, że lis jest sprzymierzeńcem choćby w likwidacji szkodników i chorych ptaków. Lis to czyściciel miasta. Nie rzuci się do kostek i nie pogryzie dzieci. To bardzo płochliwe zwierzę - wyjaśnia Sławomir Łyczko z Mysikrólika.

Nasz rozmówca uważa za normalne, że w mieście pojawiły dziki, sarny czy lisy. - Wystarczy spojrzeć, ile mamy dookoła terenów zalesionych. Ostatnio odławialiśmy nawet borsuka na ul. Barlickiego. Okazało się, że mieszkał niedaleko torowiska w centrum. Łapanie i wywożenie zwierząt nic nie da. Na skutek eksploatacji lasu i tak będą podchodzić. Nie trzeba od razu do wszystkich strzelać albo odławiać. Należy pamiętać, że zwierzę jest chronione także w naszym ogrodzie - dodaje.

Ludzie są przewrażliwieni

Do odłowienia lisa bądź innego drapieżnika trzeba mieć podstawy. Strach jest uzasadniony, jeśli na pierwszy rzut oka widać, że zwierzę jest chore. Wtedy w jakimś stopniu zachodzi zagrożenie dla życia i zdrowia człowieka. - Jeśli jest taka obawa, można powiadomić np. Straż Miejską, która podejmie odpowiednie działania. Często ludzie są jednak po prostu przewrażliwieni - podkreślają w wydziale ochrony środowiska Urzędu Miejskiego w Bielsku-Białej.

Jak więc zachować się, gdy spotkamy się oko w oko z drapieżnikiem? - Przede wszystkim obserwować, ocenić po wyglądzie czy zwierzę nie jest chore - odpowiada Sławomir Łyczko. - Każdy zdrowy dziki zwierzak będzie uciekać, ale w poczuciu zagrożenia lub w obronie młodych może być niebezpieczny. Nie należy dokarmiać, nie skracać dystansu, lecz ignorować lub zniechęcać do podchodzenia. Kilkukrotnie spłoszony raczej już do nas nie przyjdzie.

Zdaniem Sławomira Łyczko, to ludzie sami często stwarzają problemy. Np. dużym powodzeniem cieszą się działki położone w rejonach bogatych pod względem przyrodniczym. Później mieszkańcy mają pretensje, że zwierzęta podchodzą pod ich domy. Tymczasem to my tak naprawdę wchodzimy na ich teren.

Lis i kuna idą na łatwiznę

Założyciel Mysikrólika podkreśla, że przed bielszczanami wciąż dużo nauki. - Trzeba mieć świadomość, że więcej spustoszenia sieją choćby zwierzęta domowe. Jeśli ktoś ma kota, to nie powinien wieszać budek lęgowych w ogrodzie. Tak samo nie powinniśmy zbierać podlotów. Otrzymujemy dziesiątki telefonów z zawiadomieniem, że ptaszek wypadł z gniazda, a ludzie nie wiedzą, że to normalne. W naturze 70 proc. młodych nie dożywa dorosłości. Wiadomo też, że lis czy kuna pójdą na łatwiznę i żeby wyżywić rodzinę, upolują czyjąś kurę. Chodzi więc o to, żeby odpowiednio zabezpieczać kury, a nie eliminować drapieżniki. Jeśli będziemy wiedzieć więcej, to wyzbędziemy się strachu. Musimy nauczyć się żyć wspólnie - kończy pan Sławomir.

Adam Kanik