Ludzie gór z różnych stron świata mają pewne wspólne cechy - umiejętność życia w najtrudniejszych warunkach klimatycznych, wielką siłę przetrwania, waleczność i …wzniecanie powstań, umiejętność pielęgnacji swojej kultury, nieustępliwość, zapalczywość, swoiste poczucie dumy, ale i humoru. Oto podróż do kilku miejsc w górach na mapie Meksyku, gdzie dotarłem w ciągu kilku ostatnich lat. Kim są żyjący tam górale, czym się zajmują, co ich wyróżnia i czy przetrwają?

Tarahumara

W północnym Meksyku, w górach Sierra Madre, mieszkają tajemniczy Indianie Tarahumara. Za kryjówkę przed światem obrali Kanion Miedziowy (Barranca del Cobre), czterokrotnie większy od Wielkiego Kanionu w Arizonie. Tak naprawdę są to sąsiadujące cztery niezwykle głębokie kaniony uformowane przez kilka rzek. Najwyższe szczyty w tym rejonie sięgają 3 tys. m n.p.m, a najniżej położone obszary leżą na wysokości zaledwie 300 m n.p.m.

W tropikalnym, bajkowym lesie, pozbawionym hałasu samochodów, otoczonym potężnymi ścianami skalnymi, mieszka ok. 50 ludzi. Od wielu pokoleń słyną z biegania po górach. Jednorazowo pokonują odcinki do kilkudziesięciu kilometrów, dzień i noc bez odpoczynku. Po stromych ścieżkach mocno nachylonych szczytów pod górę. W sandałach wykonanych z opony samochodowej.

Ten niewiarygodny maraton ma długą tradycję i sami Tarahumara mają problem z odpowiedzią na pytanie, jak dawno i dlaczego to się zaczęło. Kiedy nie biegają - mieszkają w domach z gliny i drewna, często koczują w jaskiniach. Nie kryją braku zachwytu nad przybyszami z zewnątrz, bez względu na kraj czy region pochodzenia. Dla nich obcy to ten, który ma splątaną duszę. Zachowują się godnie, powściągliwie, delikatnie, niemal bezszelestnie. Podobna jest ich mowa - jakby jej wcale nie było.

Wszystko wypisane na twarzach, z których można odczytać więcej niż tylko grymas lub zrozumienie. Najczęściej gości na nich spokój, który jest zaraźliwy, ale mimo wszystko trudny do transportu na większe odległości. Opuszczenie kanionu równa się z opuszczeniem Krainy Łagodności. Hałaśliwy, miejski Meksyk niewiele różni się od Polski. Chyba, że są to Huiczole lub Indianie Chiapa.

Huiczole

Mówią o sobie po ludzku Wixáritari, co detalicznie znaczy Ludzie. Byt ocalałych 18 tysięcy jest mocno zagrożony, bo cywilizacja siódmej ekonomicznej potęgi świata szuka pokarmu, czyli surowców ukrytych w ziemi i wspina się po nie coraz wyżej. Mieszkają w górach środkowego Meksyku, z dala od sporych ośrodków miejskich Durango i Guadalajara. Część z nich tam emigrowała, reszta - z naszego punktu widzenia - żyje w skrajnym ubóstwie.

W hiszpańskojęzycznym świecie są po większości analfabetami. Ich religia jest skrajnie pierwotna, związana z tym, z czym każda religia powinna się jednoczyć, utożsamiać - z siłami przyrody, z jej majestatem. Kukurydza, pejotl, deszcz, ogień, jeleń - są dla nich święte, utożsamiane z  bóstwami. Najważniejszy jest ogień, zwany Tatewari, czyli Pradziad. Strzeże życia i zdrowia, a jego „włości” to zioła i trawy oraz mieszkające tam jaguary, orły i oposy. Do nich wznoszą modły kapłani-szamani-medycy.

Jednego z nich poznałem w Bielsku-Białej, kiedy trafił tu wiedziony ciekawością świata. Juanowi bardzo spodobały się nasze góry, mówił, że w Beskidzie Małym, Śląskim i Żywieckim czuje się niemal jak u siebie, przynajmniej na szlakach w lesie. Wypytywał mnie o jelenia, a potem w czasie bardzo wczesnego poranka sam się z nimi spotkał. Juan z dziada pradziada jest kapłanem, także medykiem, który uzdrawia swoich ludzi i trzyma nad nimi opiekę Najwyższego.

Na Górze Żar wyczuł moce i nabrał apetytu na rękodzieło polskich górali. Dwie godziny wybierał kapelusz i bardzo podobały mu się wzorzyste chusty, jakże podobne do kolorowych artefaktów, które on sam wykonuje i sprzedaje. Po świecie podróżuje z niewielką torbą w barwne wzory, w której ma niemal wszystko co posiada. Przepytany w tym temacie - odpowiada skromnie ale z uśmiechem: - Nic mi więcej nie trzeba. 

Indianie Chiapa

Są potomkami dumnych Majów, którzy w wiekach VI-IX tworzyli na ziemiach dzisiejszego stanu Chiapas jedną z najwspanialej rozwiniętych cywilizacji tamtych czasów, z ogromnymi osiągnięciami w matematyce i astronomii, także w architekturze (m.in. słynne miasto-państwo Palenque). W XV wieku najechali ich Aztekowie, ale nigdy do końca nie podporządkowali. Podobnie Hiszpanie, którzy mieczem i krzyżem chcieli wypalić ich silnie umocowane: wolność, tożsamość i wiarę.

Obszar, który dziś zamieszkują jest silniej od Beskidów pofalowany, izolowany, nadal trudno dostępny i bardzo biedny. Na samym południu Meksyku sąsiaduje z Gwatemalą. W odpowiedzi na niesprawiedliwość i dyskryminacje w 1994 roku wybuchło tu zbrojne powstanie, na czele którego stanął skrywający pod kominiarką twarz Subcomandante Marcoz, według rządu, były profesor filozofii z miasta Meksyk.

Ruch Zapatystów w obronie godności i podstawowych praw człowieka szybko przemienił się ognisko walki przeciw liberalizmowi ekonomicznemu i kapitalizmowi, promieniując nie tylko na Meksyk, ale i cały świat. Nadal jest to niestabilny politycznie region i jadąc przez Chiapas, można spodziewać się np. szlabanu i zbiórki pieniędzy na aktualne potrzeby Zapatystów. I lepiej tych kilka dolarów zapłacić. Dwa miesiące temu takiej sytuacji doświadczyłem. Ale jak się raz wjedzie w te góry, nie chce się stąd wyjeżdżać.

Wioska San Juan Chamula jest jednym z ocalałych reliktów dawnych czasów, ledwie dotknięta przez hiszpańską pożogę. Wydaje się, że wolność wisi w powietrzu, także w rozumieniu religijnym. Podróżując po Meksyku, warto odwiedzić to miejsce, by się przekonać, czym jest religijny synkretyzm dominujący w obrazie meksykańskiego katolicyzmu. Kościół tylko bryłą przypomina nam świątynię. W środku nie ma ławek, posadzka usłana jest sianem i igliwiem, a wnętrza świątyni rozświetlają setki świec.

Obserwuję, jak rodzina ludu Tzotzil wchodzi do środka ze sporym workiem, w którym szamocze się życie. Przy wejściu z wora wyłania się sporych rozmiarów kogut, z którym rozmawiają także dzieci. Potem podchodzą do jednej ze statuetek świętych w zasłoniętej szkłem gablocie i poświęcają mu ptaka, który właśnie ma kręcony kark. Krew skapuje. Dorośli zapijają wydarzenie szklaneczką tequili i pakują mięso z powrotem do worka. 

Nie znam tych obrzędów, ale nie wyczuwam profanum. Wręcz przeciwnie. Zresztą, jakiekolwiek sądy z naszej części świata nie mają tu znaczenia, bo pozbawione są zrozumienia.

Marek Tomalik

Marek Tomalik - bielszczanin, absolwent LO im. Mikołaja Kopernika w Bielsku-Białej, podróżnik zafascynowany Australią i Meksykiem, ale jeździł też m.in. do Singapuru, Malezji, Tajlandii, Birmy, Laosu, Indonezji, Indii, Nepalu, Laponii, Egiptu, Syrii, Libanu, Algierii, Brazylii, Peru, Boliwii. Długoletni dziennikarz Radia Kraków i Przekroju, pisze dla National Geographic, Jazz Forum, Kontynentów, Onetu, dla oficyn wydawniczych: Pascal i Wydawnictwa Naukowego PWN. Do Australii i Meksyku organizuje Wyprawy w Sedno Sprawy (www.wsednosprawy.pl oraz www.destinomexico.com).

Na zdjęciu tytułowym: w domu Indian Tzotzil, Zinacantan, stan Chiapas.