Były czasy, kiedy w Bielsku-Białej działały dwie budki telefoniczne, z których taksówkarze odbierali zgłoszenia od klientów. Ludzie na przejazd czekali w kolejce. Teraz kierowcy z korporacji narzekają na kryzys. - Wozimy jedynie młodzież z imprez lub pomagamy w awaryjnych sytuacjach, np. gdy zepsuje się samochód, a trzeba jechać do szpitala - mówi jeden z bielskich taksówkarzy. 

Pan Sławomir jest taksówkarzem od 26 lat. - Chciałem mieć niezależny zawód, sam decydować o wymiarze czasu pracy - tłumaczy swój wybór. Przed laty kandydat na taksówkarza musiał najpierw zdać odpowiedni egzamin. - Była to próbna jazda z przedstawicielem Urzędu Miasta i policjantem. Oceniano płynność jazdy i znajomość miasta - wpomina kierowca.

Obecnie przyszli taksówkarze biorą udział w kursie kwalifikacyjnym. - Jest prosty, łatwiej dostać tę posadę niż wtedy, gdy ja zaczynałem pracę - mówi pan Sławomir. Co ważne, takie kursy nie są obowiązkowe we wszystkich miastach w Polsce. W Bielsku-Białej przestrzega się jednak tej procedury.

Biznes się kręcił

Nasz rozmówca wspomina, że dawniej działały w naszym mieście dwie budki telefoniczne: przy dworcu kolejowym i na placu Wojska Polskiego. - Stacjonowaliśmy obok nich, ludzie dzwonili pod te numery i właśnie w taki sposób przyjmowaliśmy zgłoszenia. Było wtedy około 500 taksówkarzy.

 - Mieliśmy dużo klientów, na taksówkę czekali w kolejkach. Niewiele osób posiadało samochody, więc biznes się kręcił. Teraz jest całkiem inaczej, ludzie mają samochody i coraz rzadziej korzystają z usług korporacji. Pan Sławomir podkreśla, że zgłoszenia przyjmuje najczęściej w weekendy od imprezowiczów lub w awaryjnych sytuacjach, np. gdy komuś zepsuje się samochód, a trzeba pilnie jechać do szpitala. 

Taksówki wyposażone są w kasy fiskalne i taksometry z wszystkimi taryfami. Klient dostaje paragon z czasem przejazdu, liczbą przejechanych kilometrów i rodzajem taryfy. Jeśli coś jest nie tak, może zgłosić uwagi do Urzędu Miejskiego lub do korporacji.

Za dużo opłat

W Bielsku-Białej za kilometr przejazdu zapłacimy 2,5 zł, a w niedzielę i święta od godz. 22 do 6 rano - 3,75 zł. W większych miastach jest taniej. - W Krakowie czy w Warszawie obowiązują niższe ceny, taksówkarze mogą sobie na nie pozwolić, klientów jest tam znacznie więcej niż u nas - tłumaczy kierowca.  

Nasz rozmówca przyznaje, że w tym zawodzie trudno o wysoki zarobek. - Jeździmy własnymi samochodami i sami pokrywamy koszty paliwa czy ubezpieczenia. Zarabiamy średnio 3 tys. zł na miesiąc. To kwota brutto, z której trzeba pokryć koszty. Czy kierowcy rywalizują między sobą o klientów? - Nie. Takie akcje, jak przebijanie opon mają miejsce w większych miastach, nie u nas - stwierdza pan Sławomir.

Bielscy taksówkarze narzekają na zakaz wjazdu na ulicę Cechową i na Rynek. - Miasto powinno zlikwidować te zakazy. Nie możemy odebrać lub dowieźć klientów - żali się nasz rozmówca. - To deptaki, możliwość wjazdu ma tam tylko zaopatrzenie w godzinach wieczornych, ruch innych pojazdów jest niedopuszczony - informuje Tomasz Ficoń, rzecznik bielskiego Ratusza.

Czarny rynek?

Dziś w Bielsku-Białej mamy 400 taksówek i 19 postojów, nie licząc tych zlokalizowanych przy hotelach. - W ub. roku zniesiono limity określające ilość licencjonowanych taksówek. Wcześniej o ich liczbie decydowała Rada Miejska, wydając np. 20 licencji w ciągu roku - tłumaczy Tomasz Ficoń.

Co jakiś czas Urząd Miejski przeprowadza kontrolę taksówek. Sprawdza m.in. odpowiednie oznakowanie samochodu, ważność badań lekarskich kierowców i koncesji. Pan Sławomir twierdzi, że w mieście coraz powszechniejsze stają się jednak taksówki bez oznakowań, kas fiskalnych, taksometrów i bez opłaconego ZUS. - Nie stoją na postojach dla taksówkarzy, kryją się gdzieś na parkingach. Nie wiem kto wydaje pozwolenia na takie przejazdy.

Tekst i foto: Anna Bodzek