Szkolenia dla bielskich taksówkarzy
Aby zostać w Bielsku-Białej taksówkarzem, trzeba będzie przejść odpowiedni szkolenie oraz zdać egzamin przed komisją powołaną przez prezydenta miasta. Oczywiście, za jedno i drugie należy zapłacić. Wczoraj bielska Rada Miejska przyjęła uchwałę, która zdaniem sceptyków, kłóci się ze zdroworozsądkowym rozumieniem zasady wolności gospodarczej.
Na początku tego roku weszła w życie zmiana ustawy o transporcie drogowym, która polega na pozostawieniu w gestii gmin liczących powyżej 100 tys. mieszkańców decyzji o wprowadzeniu obowiązku ukończenia specjalnego szkolenia i zdania egzaminu przez osoby ubiegające się o licencję TAXI. Wcześniej obowiązek dotyczył wszystkich gmin i osób starających się o licencję taksówkową.
Komisja złożona z urzędników
Z ustawowej możliwości skorzystała wczoraj gmina Bielsko-Biała. Rada Miejska przegłosowała uchwałę wprowadzającą obowiązek ukończenia szkolenia z egzaminem przed komisją, który potwierdzi znajomość topografii miasta oraz przepisów prawa miejscowego przez przedsiębiorcę osobiście wykonującego przewozy taksówką lub kierowcę przez niego zatrudnionego. Egzamin przeprowadzi komisja złożona z urzędników miejskich powołana przez prezydenta Bielska-Białej.
Taksówkarz musi się wykazać odpowiednią wiedzą w zakresie położenia ulic, placów, dzielnic i osiedli mieszkaniowych, usytuowania zabytków, muzeów, szpitali, urzędów administracji rządowej i samorządowej, bazy noclegowo-gastronomicznej oraz wypoczynkowo-rekreacyjnej, a także znajomością przepisów związanych z wykonywaniem przewozu osób. Każdy kto zaliczy egzamin otrzyma odpowiednie zaświadczenie.
Program szkolenia obejmuje dziesięć godzin zajęć z topografii miasta oraz po trzy godziny z prawa miejscowego (np. stawki taryfowe, oznakowanie taksówek) i branżowego obowiązującego taksówkarzy (np. przepisy metrologiczne o taksometrach), a także po jednej godzinie z wybranych zagadnień podatkowych, Kodeksu pracy (w tym kultura obsługi pasażera) oraz zasad postępowania w przypadku kontroli. Łącznie - 20 godzin.
Absurd w czasach GPS
Za wszystko trzeba zapłacić. Opłata za uczestnictwo w szkoleniu nie może przekroczyć 20 proc. kwoty przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. Za egzamin kandydat na taksówkarza będzie musiał zapłacić 150 zł. Wynik negatywny testu powoduje konieczność powtórnego przystąpienia do egzaminu wraz z dokonaniem pełnej opłaty. Obowiązek udziału w szkoleniu i zaliczenia egzaminu dotyczy osób zamierzających podjąć pracę taksówkarza na terenie naszego miasta.
Podczas wczorajszego głosowania projektu nie było sprzeciwu, ale trzech radnych wstrzymało się od głosu (dwóch z PO i jeden z PiS). Radny Marek Podolski, który latem ub. roku nie wahał się głosować wbrew stanowisku swego klubu w sprawie ograniczenia kwoty budżetu obywatelskiego do 2 mln zł, tłumaczy, że takie sprawy powinien regulować rynek. - Wszelka reglamentacja jest zaprzeczeniem wolności gospodarczej i społeczeństwa obywatelskiego - tłumaczy radny PO.
Zdaniem Marka Podolskiego, sprawdzanie znajomości topografii miasta jest absurdem w czasach, gdy każdy kierowca posiada GPS. Oczywiście, w mieście powinna działać komisja, która zajmuje się rozpatrywaniem ewentualnych skarg na taksówkarzy z prawem odbierania uprawnień osobom łamiącym prawo lub postępującym nieetycznie w kontaktach z klientami. Ale po co szkolenia i egzamin? - pytają sceptycy.
Robert Kowal
Komentarze 29
Ja siadam pod dworcem, mówię Jutrzenki z tylnego siedzenia i bezproblemowo dojeżdżam.
O koncesji z kultury, a nie topografii. I bardzo dobrze.
No, rozpisałem się jak szalona małolata na facezbuku po udanej randce z najlepszym ciachem w okolicy. Aż wstyd i sromota ;)
Radni, powiadasz, nie zapytali. W sumie nie spodziewałbym się innego zachowania, wszak wygląda to tak, jakby po wygranych wyborach gdzieś w kuluarach odbyło się dodatkowe ślubowanie, co prawda fakultatywne, ale ktoś rzucił jakoby w promocji będą dwa i za darmo, to noworadni na wyprzódki rzucili się, nawet niektórzy technikę łokciowo-marketową stosowali, że do końca kadencji używanie aparatów logicznego i matematycznego jest wstrzymane. I z podziwu godną konsekwencją ślubów dotrzymują.
W okresie słusznie minionym obowiązywały koncesje/licencje i corocznie podczas obrad RM w Bielsku-Białej niektórzy radni staczali batalie o to czy ilośc nowych licencji zwiększyć o dwadzieścia, trzydzieści czy też o czterdzieści...
Pewna deregulacja nastąpiła teraz ale uchwalony przez radę obowiązek szkolenia i egzaminu jest znowu nadregulacją wolnego rynku.
O ile cena za egzamin 150 zł. (np. w Warszawie 260zł.) jest pewnie do przyjęcia to już górna granica ceny 20-godzinnego kursu jest absurdalna.
Przy przyjętej na br. kwocie 3746 zł brutto cena kursu może sięgnąć kwoty 749 zł co byłoby typowym rabowaniem ludzi ( przyszły taksówkarz ma jeszcze pół tuzina innych, obowiązkowych i sporych opłat), którzy chcą podjąć pracę nie czekając na łaskę pańską (tzn. państwa czy gminy).
Kwoty za kurs, jakie można wygooglować są w przedziale 250-400zł w miastach o porównywalnej co nasze wielkości. Kursy internetowe/korespondencyjne 149-189 zł.
Dużo więc zależy od tego, czy kursu będą "wolnorynkowe" czy też Ratusz wyłoni firmę i zmonopolizuje szkolenia. Ale o to już radni nie pytali...
A nie lepiej byłoby uchwalić, że na szkolenia i egzamin kieruje się wyłącznie taksówkarzy, na których wniesiono uzasadnione skargi. Taka uchwała dyscyplinowałaby też trochę "starych cwaniaków"!
Mam niejasne przeczucie, że w sumie się zgadzamy co do meritum, tylko w detalach się różnimy. Co prawda to źle wróży, bo największe konflikty wynikały zwykle z najmniejszych różnic, ale bądźmy dobrej myśli.
Do sedna. Przyznam, że nie pojmuję co to za machina biurokratyczna miałaby chronić taryfiarza po kursach. Ani słowa wszak nie ma o gwarancjach bycia złotówą. Po prostu pojawia się kolejny próg do pokonania i tyle. Taki sam jak konieczność posiadania prawa jazdy czy pojazdu odpowiedniego do wykonywania usługi. To też ograniczenia wolności gospodarczej? A mechanizm eliminacji jest dokładnie taki sam, nie ma gwarancji wykonywania zawodu, nie ma speckomisji, która bronić będzie nieudacznika. Po kursie, szkoleniu, egzaminie, czy bez nich. A tenże kolejny próg, no przecież nie jakiś niebotycznie wysoki. Ot minimum niezbędne w zawodzie. Tak po bandzie jadąc: czy konieczność zdania egzaminu dla potencjalnych lekarzy to też ograniczenie wolności gospodarczej? Wszak tych złych wyeliminuje wolny rynek, czyż nie? Tematy dodatkowe, jak korporacjonizm środowiska i podobne, uczciwszy minutą ciszy, chodzi o mechanizm weryfikacji przydatności. No to słuszny jest, czy nie?
Ustawy wilczkowe to ciekawa kwestia. Pewnie podobnie widzimy je jako niezwykle dobre rozwiązania, zwłaszcza w kontekście czasu, w jakim się pojawiły. Ale też od twego kontekstu trudno uciec. Zauważ, że z jednej strony mieliśmy nagłe i mało skrepowane pole do działania, jednak z drugiej strony cały czas gdzieś w tle czaił się bezwzględny aparat opresyjnego państwa. Nie można zapomnieć o tym co mogło i co robiło, gdy uznało za konieczne. Z tej perspektywy jednak dziś to zupełnie inna bajka.
Wracając do taryfy i okolic. Mechanizmy wolnego rynku są nieubłagane, działają niezależnie od tego, czy biedniej, czy bogaciej. I tu pojawia się pewien problem. Otóż skuteczność autoregulacji jest ściśle powiązana z proporcją wielkości graczy i rynku, na którym działają. Wziąwszy na przykład małe miasteczko, takie gdzie każdy każdego zna, a przynajmniej prze szwagra ciotki wujka dziadka od strony wnuczki babki może poznać, gdzie całych taryfiarzy jest szesnastu, to spracuje. Bo gdy Kazek z czerwonego Forda podpadnie raz czy drugi, to szybko właściwe języki rozpowszechnią ploty. I Kazek będzie musiał zwinąć żagle, bo polowanie na wszystkich czterech przyjezdnych nieświadomych w ciągu miesiąca dobrobytu nie zapewni. W mieście wielkości Bielska-Białej taki mechanizm nie zadziała. Za dużo podmiotów, za dużo blokad przepływu informacji. Dodatkowo działa tu mechanizm powiązania autoregulacji rynku z częstotliwością wchodzenia w relacje w czasie gry rynkowej. Inaczej rynek weryfikuje graczy często wchodzących w relacje, na przykład kiepska piekarnia szybko zdobywa punkty ujemne, bo co dzień dokonują gracze transakcji, inaczej nasza taryfa. Tak z ręką na sercu: ile razy w ciągu roku użyłeś tej samej taksówki w normalnym trybie? Normalnym, czyli łapiesz, dzwonisz, w ogóle dokonujesz wyboru niecelowego? Teoria gier się kłania.
To właśnie wolny rynek reguluje najlepiej gospodarkę czy też usługi. Zapewniam Cie, że słaby taksiarz z wszelkimi kursami i uprawnieniami jest takim samym złym taksiarzem jak amator. Tylko tego pierwsze już tak łatwo z rynku nie wyeliminujesz bo jest chroniony przez machinę biurokratyczną. Tego drugiego bardzo szybko konsumenci wywalą z rynku. O jakim micie wolnego rynku piszesz? przecież kiedy na początku lat 90 obowiązywała ustawa Wilczka to wtedy najwięcej powstawało firm( bo działalnośc gospodarcza była przyjazna w prowadzeniu) i to wtedy mieliśmy 7% wzrost gospodarczy oficjalny, a z szarą strefą pewnie ponad 10%. Tak funkcjonowały kraje, które dzisiaj są bogate. My jeśli nie wprowadzimy takich zasad jak oni wtedy to jeszcze za 100 lat nie dogonimy żadnego liczącego sie Państwa. Znany noblista z ekonomi Ś.p Milton Friedman powiedział kiedyś o Polsce tak:
Polska nie powinna naśladować bogatych krajów zachodnich,
bo nie jest bogatym krajem zachodnim
Polska powinna naśladować rozwiązania jakie bogate kraje zachodnie
stosowały, kiedy były tak biedne jak Polska.
W Polsce zanim cokolwiek człowiek chce zrobić to już politycy trzepią z niego podatki.
No właśnie problem w tym, że "wolność gospodarcza" nie oznacza kompletnego braku zasad. Mity o "niewidzialnej ręce wolnego rynku" już przerabialiśmy, z efektem widocznym. W wielu aspektach naszej rzeczywistości. Pozostając przy taksówkach. Że niby "wieści rozchodzą się błyskawicznie. I kto będzie chciał z takimi jeżdzić"? Serio? W jaki sposób? Gdzie? Może na jakiejś mordoksiążce, co? To, niestety nie działa, zbyt duża jest dywersyfikacja źródeł, brak weryfikacji i takich tam innych głupot, dzięki którym z danych tworzy się informacja. W jednym masz rację, że urzędników trzba trzymać na tyle z dala, na ile to możliwe. Tyle że to nie kwestia "wolności gospodarczej". Po deregulacji każdy może być taksówkarzem. Ma samochód, ma chęci i wizję siebie za kierownicą - a proszę bardzo. Tyle, że ja, jako konsument, chciałbym mieć choć odrobinę pewności co do jego profesjonalizmu. Taką malutką, choćby jedynie dotyczącą znajmości topografii miasta. Oczywiście nie uniknie się w ten sposób możliwości wpadki, trafienia na cwaniaka, oszusta czy sprytnego inaczej. Ale przynajmniej jak rzucę adresem czy miejscem to trafię. Zauważ, że nie ma tu reglamentacji ilości taksówek, czym zapewne z radością zajeliby się odpowiedni urzednicy, wraz z procesem koncesyjnym. To tylko test, czy potencjalny kandydat na złotówę się w ogóle nadaje. Zda test ze znajomości, nie jest przymulonym, nie ma ograniczeń w percepcji, trochę wyobraźni przestrzennej i nikt nie zabroni mu być dumnym usługodawcą.
Trochę się zaangażowałem w temat, aż siebie nie poznaję. Ale naprawdę mam dość takiego rozumienia "wolności gospodarczej", że dziki zachód wzorcem. Mam dość "hydraulików", dla których koncepcja śrubunku na cybancie pod wichajster to głowny temat dyskusji, ale wymiana zaworu to praca ponad siły. Mam dość murarzy tynkarzy akrobatów, którym tynk trzeciej kategorii brzmi jak opowieści z Narni. I całej reszty. Takie kraje, jak powiadasz, zaczynały od wolności gospodarczej. Nawet często dalej wolnośc kultywują. Ale nie bez pewnych zasad. Własnie dlatego są tam, gdzie są. Żeby burdelu nie było, żeby para nie szła w gwizdek.
Klauzula informacyjna ›