Oczekując na komornika
Bielszczanka, pani Danuta, okazała się kobietą naiwną - przyznała się do winy, zapłaciła mandat, a nawet odsetki i sądziła, że to koniec sprawy. Ale sprawa dopiero się zaczęła. Tym razem w sądzie. W tej komedii pomyłek trudno wykluczyć, że wkrótce zapuka do niej komornik, a wymagana kwota będzie znacznie wyższa.
W maju 2012 roku mieszkanka Bielska-Białej w związku z okresowo wykonywaną pracą przebywała na północy kraju. Jadąc pewnego popołudnia gminną drogą w miejscowości Maszt w gminie Dygowo, przekroczyła dozwoloną prędkość. Wówczas jednak nie miała o tym pojęcia, chociaż zauważyła stojący przy poboczu radar. - O wykroczeniu dowiedziałam się kilka tygodni później, gdy dostałam wezwanie do potwierdzenia, iż to ja prowadziłam pojazd. Dowodem było zdjęcie zrobione przez fotoradar straży gminnej - wyjaśnia pani Danuta.
Komedia pomyłek
W tym miejscu zaczyna się tzw. komedia pomyłek. Bielszczanka otrzymując wspomniane wezwanie była przekonana, że dotyczy ono zdarzenia z dnia 23 maja 2012 roku w gminie Dygowo. Tymczasem - co uświadomiła sobie dopiero wiele miesięcy później - nadawcą wezwania była gmina Manowo. Mało tego, w wezwaniu poinformowano panią Danutę, że przekroczyła prędkość w dniu 24 maja w miejscowości Kretomino, zatem dzień później od zdarzenia w miejscowości Maszt.
- Miałam świadomość przekroczenia prędkości w gminie Dygowo, a nie Manowo. Jakoś odruchowo uznałam, że to jeden obszar administracyjny - przekonuje bielszczanka.
To nieporozumienie pociągnęło za sobą kolejne. Tym razem jednak podobną nonszalancją wykazała się straż gminna w gminie Dygowo. W czerwcu 2012 roku i lipcu 2012 roku prowadziła ona korespondencję mailową z bielszczanką, która powołując się na wezwanie z gminy Manowo, przyznała się do winy i stwierdziła, że zapłaci mandat, ale prosi o podanie numeru konta.
Zażądał opinii lekarza
- Nie miałam tego numeru, a chciałam jak najszybciej zapłacić, więc odnalazłam oficjalną stronę internetową gminy Manowo i zakładkę, gdzie podany był numer konta bankowego do płacenia mandatów. I zapłaciłam - dodaje pani Danuta, która była przekonana, że po uregulowaniu należności temat jest już nieaktualny.
Myliła się. Wiosną ub. roku bielszczanka otrzymała wezwanie na rozprawę sądową w Kołobrzegu. Powództwo wniosła straż gminna z Godowa za niezapłacony w terminie mandat za przekroczenie prędkości w miejscowości Maszt. - Napisałam do sądu, aby w ramach pomocy prawnej przesłuchano mnie w bielskim sądzie. Nie miałam jak dojechać do Kołobrzegu. Z powodów finansowych i w piątym miesiącu ciąży - opowiada pani Danuta. - Wytłumaczyłam też, że przyznaję się do winy, a mandat już zapłaciłam. Ale sąd zażądał opinii biegłego lekarza.
- Nie byłam w stanie biegać za tym - mówi bielszczanka. - Szkoda, bo gdyby mnie wysłuchano, pomyłki pewnie wyszłyby na jaw.
Dłużnik na zasiłku
Wyrok zapadł pod nieobecność obwinionej. Sąd uznał ją winną wykroczenia polegającego na przekroczeniu prędkości w miejscowości Maszt w gminie Dygowo i ukarał grzywną w wysokości 240 zł plus 100 zł tytułem opłaty sądowej. W uzasadnieniu orzeczenia stwierdzono, że należność wpłaconą wcześniej na niewłaściwe konto bielszczanka może odebrać w urzędzie gminy. Tym razem to urzędnicy Temidy nie zorientowali się, że powołują się na mandat zapłacony w związku z wykroczeniem w innym dniu i miejscu.
- Jest w tym wszystkim moja wina, ale też strażników, gminy i sądu, bo wymieszano dwie sprawy i nikt mnie nie wyprowadził z błędu - tłumaczy pani Danuta.
Finał jest taki, że dzisiaj bielszczanki nie stać na jednorazowe opłacenie grzywny i kosztów sądowych, bo utrzymuje się wyłącznie z zasiłku. Tymczasem na uregulowanie zadłużenia zostało jej kilkanaście dni. - W końcu zapuka do mnie komornik i na dodatek naliczy mi kolejne kilkaset złotych - ubolewa ukarana.
Krzysztof Oremus
Komentarze 12
To każdego tak ciągają po sądach, kto nie zapłaci?!
Chyba że się zmieniło coś, bo mnie 8 lat temu na przykład niezapłaconą stówkę durnego mandatu po prostu ściągnęli ze zwrotu podatku...
Najpierw pojechałem za pracą, myślałem ze dorobię i kupię tutaj mieszkanie.
Kiedy zobaczyłem jak się żyje w Holandii wróciłem ale tylko żeby zabrać żonę. Wystarcza na opłaty, czynsz, jedzenie i jeszcze zostaje sporo grosza.
Teraz jeżdżę na tirach 2 tyg w domu 2 tyg w trasie i żyję na poziomie jaki w Polsce nie osiągnie nawet lekarz w prywatnej klinice.
Nie ma co narzekać na bajzel w naszym kraju bo to nic nie zmieni. Wystarczy to wszystko olać, spakować się i szukać szczęścia gdzie indziej.
Klauzula informacyjna ›