Ten występ kabaretowy trwał ponad cztery godziny. Może byłoby nawet śmiesznie, gdyby nie fakt, że głównymi aktorami byli ludzie starsi i w znacznej mierze, nie ujmując nikomu, biedni. Przyszli tłumnie na warsztaty kulinarne, aby oddać organizatorom swoje renty. Nikt ich do tego nie zmusił. Psychomanipulacja? Sprzedaż bezpośrednia? Ale to przecież legalne.

Zaproszenie, jak każde inne. W centrum - wizerunek Piotra Bałtroczyka. Obok data, godzina i miejsce występu oraz informacja, że bilet jest nagrodą. Kto by się nie cieszył z nagrody? W końcu Bałtroczyk, to jeden z czołowych polskich satyryków. Poniżej, małymi literkami: występ kabaretowy poprzedzony zostanie warsztatami kulinarnymi połączonymi z degustacją potraw. Jeszcze mniejszymi z boku: bilet ważny tylko dla osób? powyżej 30. roku życia. Podczas warsztatów kulinarnych organizator umożliwi zakup prezentowanych produktów.

Publiczność w roli głównej

Część osób, które otrzymały bilet (były wysyłane pocztą, rozdawano je w sklepach, niektórych bielszczan zapraszano telefonicznie) pewnie nawet nie przeczytała tych dopisków. Inni uznali, że w zamian za darmowy występ Piotra Bałtroczyka mogą godzinkę odsiedzieć na jakiejś prezentacji. Ostatecznie chyba nikt nie spodziewał się, że główna rola w tym przedstawieniu będzie należała do? publiczności.

Na bilecie napisano, że impreza zaczyna się o godz. 16.00, lecz zanim znalazłam miejsce parkingowe (przed bielską ?smochodówką? auta stały na wszystkich chodnikach i trawnikach, miejsca trzeba było szukać na sąsiednich uliczkach), zrobiła się 16.10. W drodze do głównego wejścia mijam eleganckie pary w drogich autach, ale także ludzi znacznie mniej zamożnych. Wszyscy przybyli na kabaret.

Jest godz. 16.30 i warsztaty nadal nie rozpoczynają się. Wszelkie pytania dotyczące kabaretu organizatorzy zbywają. Tłumaczą, że ?oni? są od warsztatów, a ?tamci? od kabaretu i że ?tamci? o wszystkim wiedzą. Kilka par wyczuło pismo nosem i wyszło.

Nasze garnki są najlepsze

Zaczyna się od teatralnego odsłonięcia prześcieradła, pod którym leżą? garnki. Publiczność poproszona jest o podanie własnych danych osobowych oraz nazwisk czterech znajomych włącznie z ich numerami telefonów i adresami, których chcemy polecić na kolejną prezentację. Tylko prawidłowo wypełnione kupony mogą wziąć udział w losowaniu nagród nawet o wartości 5 tys. zł! Jestem chyba jedyną osobą na sali, która blankietu nie oddała.

Celem prezentacji jest zachęcenie do kupna. Udział publiczności w tym spektaklu ogranicza się do wlania piernika ?z torebki? do foremki i układania kurczaka na patelni. Każdy może zdegustować kawałeczek z powyższych. Młody mężczyzna czaruje gości uśmiechem, gestem i słowem. Tłumaczy, że jego garnki są najlepsze i dlaczego, i że jeśli będziemy jedli z innych, to? umrzemy. My i nasi najbliżsi. Prowadzący straszy rakiem, zawałem, itd. Kontekst jest taki, że do smażenia w tych garnkach nie trzeba używać oleju i soli (które są przyczyną chorób) i że można w nich bezpiecznie przechowywać żywność. Pytania o cenę kwituje stwierdzeniem, że ważniejsze od pieniędzy jest zdrowie.

Kiedy piernik i kurczak zostają zjedzone, prowadzący zaczyna wyczytywać nazwiska osób, które następnie wychodzą z sali w towarzystwie jednego z organizatorów. Jak dowiedziałam się od osób, które uczestniczyły w rozmowach na boku, stosowano różne sposoby perswazji. ?Jakie naczynia by się Państwu przydały??, ?Zrobimy dla Was idealny zestaw.?, ?Tylko dzisiaj 50 proc. taniej.?, ?Oferujemy korzystne raty, nawet Pan/i nie poczuje?.

Nikt nikomu nie każe

Kiedy po zakończeniu warsztatów wychodzę na główny korytarz szkoły, widzę dziesiątki stolików przed salami lekcyjnymi i ludzi targajacych wielkie siaty z garnkami i? kołdrami otrzymanymi za dokupienie jeszcze jednego garnka. Zestaw czterech naczyń za ok. 9 tys. zł, w promocji tylko dzisiaj za połowę ceny. Odbyły się 32 prezentacje po 20 osób każda, a na godz. 19.00 zaplanowano drugą turę. Dla tych, którzy nie lubią matematyki - w sumie półtora tysiąca bielszczan!

W końcu ok. godz. 18.30 docieramy do sali gimnastycznej, gdzie miał się odbyć występ Piotra Bałtroczyka. Ludzie, którzy kupili garnki albo podali wszystkie dane teleadresowe znajomych siadają z przodu w strefie VIP. Reszta kierowana jest do tyłu. Atmosfera zaczyna gęstnieć, kiedy mężczyzna przy wejściu i jego asystentka orientują się, że zaczyna brakować krzeseł. Po jakimś czasie ?zorganizowano? dostawę, a wtedy osoby stojące rzucają się na nie, by rozkładać je sobie byle gdzie. W trakcie przepychanek kilka osób opuszcza salę. Jedni manifestują w ten sposób niezadowolenie. Innym po trzech godzinach skończył się czas i muszą biec do pracy, na autobus czy do dzieci.

Zbliża się godz. 19.00, gdy na scenę wychodzi gwiazda wieczoru. Pan Bałtroczyk wita się i od razu rzuca żartem nawiązującym do tematyki całego kabaretu. Jest o jedzeniu i wydalaniu. Spektakl trwa - publiczność śmieje się z dowcipów. Czas mija w radosnej atmosferze, po czym gwiazda losuje zwycięzców spośród osób, które prawidłowo wypisały kupony. Na korytarzu słyszę komentarze, że laureaci losowania otrzymali oferty jeszcze korzystniejszej ceny na garnki.

xxx

 - Nie utożsamiamy się z tymi pokazami. Pan Piotr jest zakontraktowany na występ kabaretowy i traktuje to jak normalne zlecenie. Nie bierze udziału w sprzedaży garnków - tłumaczy nam dzień później manager satyryka, Maciej Trzciński. - Nikt nikomu nie każe niczego kupować. To tak, jakby obwiniać aktorów biorących udział w reklamach banków, że namawiają do zaciągania kredytów.

Magdalena Dydo-Pyrchla