Nowy dyrektor, nowy wizerunek teatru, aktorzy witający przechodniów na nowoczesnych plakatach, fontanna w kolorze soku malinowego. W Teatrze Polskim w Bielsku-Białej w miniony czwartek odbyła się długo oczekiwana prapremiera ?Balladyny? Juliusza Słowackiego.

Słowacki dedykował tragedię innemu narodowemu wieszczowi, który rywalizował z Adamem Mickiewiczem, Zygmuntowi Krasińskiemu. Tytuł tej opowieści o żądzy władzy i dorastaniu do roli zbrodniarza nawiązuje do ballady jako gatunku literackiego, gdzie świat realny miesza się z fantastycznym, rodem z ludowej legendy. Od dnia pierwszego wykonania na scenie w 1862 ?Balladyna? doczekała się wielu inscenizacji. Najsłynniejszą jest przedstawienie w reżyserii Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie w 1974 roku. W 2009 roku powstał film w reżyserii Dariusza Zawiślaka.

Dlaczego podjęli ryzyko?

Rozpoczęcie nowego - pod wieloma względami - sezonu teatralnego od klasycznego dzieła jest przedsięwzięciem bardzo ryzykownym. Z jednej strony widzowie mają wysokie wymagania wobec kolejnej inscenizacji tragedii, a z drugiej są ciekawi, czym będzie się ona wyróżniać. Rzadko też mamy do czynienia z sytuacją, gdy ta sama sztuka jest grana w obu bielskich teatrach (?Balladyna? nadal znajduje się w repertuarze Teatru Lalek Banialuka). Dlaczego więc artyści z Teatru Polskiego podjęli takie ryzyko?

 - Reżyserię spektaklu powierzyłem młodej osobie, Natalii Babińskiej, znanej m.in. z niestandardowych rozwiązań przy inscenizacji ?Halki? Stanisława Moniuszki. Myślę, że zaproponuje widzom ciekawą realizację tego dzieła - mówi dyrektor Teatru Polskiego, Witold Mazurkiewicz.

Natalia Babińska jest nie tylko reżyserem teatralnym, ale również kompozytorem i teoretykiem muzyki. Współpracowała m.in. z alternatywnym teatrem ?Gardzienice?, który inspiruje się przyrodą, kulturą ludową i mitologią. - Mam nadzieję, że świat Goplany naprawdę zaleje Teatr Polski, a pod koniec sztuki wszyscy poczują się wstrząśnięci ręką Boga - zapowiadała Natalia Babińska w naszym portalu - Nowa ?Balladyna? w nowym sezonie.

Malinowy pojedynek

Juliusz Słowacki kreuje rzeczywistość swojej sztuki w erotycznej atmosferze wczesnej wiosny, która zachęca przyrodę i ludzi do miłości. Ale kiedy uosobienie samej natury, Goplana zapała namiętnym uczuciem do człowieka, prostaka Grabca, wróży to same nieszczęścia. Na tle pojedynków sił natury rozgrywa się historia Balladyny, która nie akceptuje siebie samej w roli ubogiej wieśniaczki. Bieda i brak perspektyw przekreślają jej szanse na zamążpójście.

Jednocześnie Balladyna romansuje z Grabcem i wie, że jej siostra - niewinna i pracowita Alina powinna wyjść za mąż za hrabiego Kirkora, który przypadkiem zjawia się w ich chacie. Alina z kolei ma świadomość, że to starsza siostra pierwsza powinna wylecieć z domowego gniazda. Jednak los na loterii w postaci Kirkora to pokusa nieodparta nawet dla Aliny. I tak zaczyna się malinowy pojedynek zakończony śmiercią.

 - Słowacki zaczerpnął z Szekspira nieprzypadkowo. Zainspirowany ?Makbetem? i ?Snem nocy letniej? połączył wielką tradycję dramaturgiczną z ludową balladą - chciał czy nie - powiedział więcej o romantycznej, słowiańskiej duszy i słowiańskich dziejach niż to, że pokusa władzy demoralizuje. Z tej mozaiki inspiracji poety płyną ciekawe możliwości interpretacji, pełne znaczenia także w dzisiejszym świecie. Ale przede wszystkim poeta, posługując się baśnią, pokazuje prawdziwe lub przynajmniej drugie oblicze słowiańskiego mitu, drwiąc z mesjanizmu - dodaje reżyserka spektaklu.

Po kampanii promującej nowy wizerunek Teatru Polskiego, a wraz z nim pierwszą premierę w tym sezonie, widzowie oczekiwali przedstawienia nowoczesnego i niestandardowego, roztańczonego w rytm ludowej muzyki i jednocześnie niepokojąco tajemniczego. Niestety, otrzymali coś zupełnie innego.

Balladyna w wersji blond

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że twórcy spektaklu mieli pomysł na to, czym zaskoczyć widza. W roli Balladyny nie obsadzono energicznej brunetki, ale z pozoru delikatną blondynkę w osobie Anny Guzik, która nie tyle uwydatnia mechanizm kolejnych zbrodni bohaterki, co w umiejętny sposób odsłania coraz ciemniejsze strony jej natury. Kreacje Guzik i Marty Gzowskiej-Sawickiej (Alina) są mocnymi stronami spektaklu. Na ich tle znakomicie prezentuje się również Małgorzata Kozłowska w roli matki i ubogiej wdowy.

Trudno odgadnąć jednak, czym kierowali się realizatorzy przedstawienia, wybierając Adama Myrczka do roli Grabca i Jadwigę Grygierczyk do roli Goplany. Jeśli chcieli, by te postaci były komiczne i godne politowania, to im się to udało. Niestety, nie wszystkim widzom odpowiada komiczna scena erotyczna z udziałem Balladyny i Grabca, która u Słowackiego wydawała się namiętna i szczera.

Na scenie pojawia się wcale liczny zespół aktorski, lecz większość po prostu recytuje tekst Juliusza Słowackiego. Romantyczne pióro wieszcza w każdej kwestii daje pole do popisu nawet aktorom drugoplanowym. Tę szansę umiejętnie wykorzystał Sławomir Miska, który wcielił się w tragiczną postać pasterza Filona. Szkoda, że tak rzadko pojawiał się na scenie. Z kolei Michał Czaderna w roli Skierki i Przemysław Bollin w roli Chochlika swoją spontaniczną grą przyćmili postać Goplany, która u Słowackiego jest kołem napędowym fabuły dramatu.

Uśpiona wyobraźnia

Mocną stroną spektaklu jest również scenografia (autorstwa Julii Skrzyneckiej), która przywołuje na myśl falujące, błękitne wody jeziora. Jednocześnie piękne, chłodne i niebezpieczne. Szczególnie sceny wiosennych narodzin Goplany czy pojawienie się malinowego tronu na długo pozostają w pamięci widzów. Kostiumy (autorstwa Pauliny Czernek) mogą rozczarować widzów, którzy oczekiwali bardziej nowoczesnych rozwiązań.

Najbardziej rozczarowują jednak muzyka (autorstwa Fryderyka Babińskiego) i reżyseria. "Balladyna? jest wprawdzie tekstem symbolicznym, lecz widzowie nie potrzebują podawania im wszystkiego na tacy. Reżyserka powinna poświęcić więcej miejsca ruchowi scenicznemu. Wielka szkoda, że nie wybrała jednej, konkretnej drogi adaptacji. Zainspirowana współczesną operą, mogła postawić na nowoczesność i rozwiązania alternatywne. Ciekawsza byłaby ludowość i mityczna aura utrzymana w duchu ?Gardzienic?.

Przy klasycznym dziele, które doczekało się wielu adaptacji lepiej, żeby aktorzy momentami milczeli, przekazując swoje kwestie odpowiednim ruchem scenicznym, tańcem czy ludowym śpiewem, tworzącym aurę budzącej się do życia przyrody. Tego w realizacji Babińskiej było zdecydowanie za mało, przez co trzygodzinny spektakl jest monotonny i przewidywalny. Przecież sceny zabójstw nie wymagają muzyki rodem z horroru i czerwonego światła. Widz i tak zorientuje się o co chodzi, a jego wyobraźnia wręcz domaga się niedopowiedzeń, dzięki którym nie czuje się w teatrze wyłącznie odbiorcą.

Agnieszka Pollak-Olszowska