Afrykański iście upał, wybraliśmy się więc odpocząć nad Białą. Niestety nie zabraliśmy ze sobą maczety, a przydałaby się w celu utorowania sobie drogi nad wodę, gdzie ? jak się szybko okazało ? zamiast bielszczan odpoczywają? śmieci.

Nad Białą zeszliśmy z ulicy Księdza Jana Kusia, gdzie można już bezpiecznie poruszać się pieszo, bo pojawił się tu chodnik. Co prawda mieszkańcy okolicznych posesji żartują, że jest to magiczny wynalazek bielskich drogowców wart polecenia innym gminom, bo zamiast tradycyjnego chodnika z krawężnikiem wymalowano w miarę szeroką białą linię. Zawsze jest to już jakiś postęp. - Niby tak, ale trzeba tu jeszcze bardziej uważać, bo samochody często najeżdżają na linię ? tłumaczy jedna z mieszkanek dzielnicy. ? A wtedy ocierają się lakierem o łokieć?

Ulica już za nami. Teraz przedzieramy się nad rzekę. - Panie, kiedyś tu tabuny ludzi przychodziły, tak było ładnie. A dzisiaj? Szkoda słów ? macha ręką pani Katarzyna, która w tym rejonie Bielska spędziła dzieciństwo. Brzegi Białej porośnięte są chaszczami, a kiedy już się je pokona naszym oczom ukazuje się niezbyt sielski, prawdę mówiąc, widok ? zalegające w nurcie rzeki śmieci. Już jednak po chwili okazuje się, że śmieci zalegają głównie w przybrzeżnych krzakach. Wie o tym dobrze pan Andrzej, którego spotkaliśmy nad Białą. - Często tu spaceruję z psem i nadziwić się nie mogę, jakim trzeba być człowiekiem, żeby bezczelnie podjeżdżać tu samochodem i wyrzucać odpady prosto nad rzekę ? irytuje się nasz rozmówca.

To prawda ? idąc wzdłuż koryta Białej co rusz natykamy się na ukryte w gąszczu zieleni śmieci ? stare wykładziny, całe wory wypełnione odpadami, części samochodów, odpady z warsztatów samochodowych. - Zrobiono sobie tu dzikie wysypisko ? tłumaczy pan Andrzej. ? Założę się, że gdyby zapolować na takich brudasów, byłoby pełno mandatów. Przecież to nie do pomyślenia!

Może nie do pomyślenia, a jednak prawdziwe. Dlatego zachęcamy miejskich strażników, aby przyjrzeli się okolicy. A nuż budżet miasta się wzbogaci?

 

                                                                           Tekst i foto: Krzysztof Oremus