?Pan każe, sługa musi?. Parafrazując wieszcza: rząd wymyśla reformy, samorząd musi je wprowadzić w życie. Ale jak? Za co? Tego nie wiadomo. Tak właśnie jest z projektem posyłania sześciolatków do szkół. Abstrahując od oceny, czy jesteśmy za, czy przeciw, faktem jest, że szkoły na reformę nie są przygotowane.

Niedawno rząd przyjął projekt zmian w systemie oświaty, według którego od 1 września 2014 r. do szkoły pójdą dzieci urodzone w pierwszym półroczu 2008 r. Ich koledzy z drugiego półrocza pierwszoklasistami zostaliby dopiero w roku 2015. Po tym terminie wszystkie sześciolatki obowiązkowo zaczynałyby edukację w szkole podstawowej i w to w oddziałach maksymalnie 25-osobowych. Przykładowo: do 1a chodziłyby dzieci urodzone między styczniem a kwietniem, do 1b - majowo-sierpniowe, a do 1c - pozostałe.

Gmina trochę zawieszona

Czy bielskie szkoły są na tę reformę przygotowane? - Nic nie jest gotowe - mówi Janusz Kaps, zastępca dyrektora Miejskiego Zarządu Oświaty w Bielsku-Białej i zaraz dodaje: - Nic nie jest gotowe, bo ustawa póki co nie jest zmieniona. Plany wysłania 6-latków do szkoły ciągną się od 2008 roku, ale żeby cokolwiek zacząć robić, musimy być pewni, ze sprawa jest ?klepnięta?.

A jeżeli zostanie klepnięta, to co dalej? Szerokim strumieniem popłynie z Warszawy kasa na remonty obiektów oświatowych w całej Polsce? W bielskim MZO raczej na to nie liczą. Budynki szkolne są własnością samorządu, więc z jakiej racji rząd miałby do nich dokładać? W 2008 roku wyliczono, że przystosowanie jednej sali do potrzeb 6-latków będzie kosztowało kilkadziesiąt tysięcy złotych. Po pięciu latach kwoty te na pewno są jeszcze wyższe i choć w Bielsku-Białej nikt nowych sal dla maluchów nie będzie budował, to środki na przystosowanie tych istniejących trzeba mieć. Jakie i na kiedy? Nie wiadomo.

 - Jesteśmy trochę zawieszeni, bo niby liczymy się z tym, że te inwestycje trzeba będzie wykonać, ale nie możemy się za to brać dopóki sprawa nie będzie pewna - tłumaczy dyr. Kaps. Liczy, że kwestia rozstrzygnie się przed końcem tego roku, żeby można było niezbędne wydatki wpisać do budżetu miasta na 2014 rok. Być może trzeba będzie wtedy przesunąć środki z innych celów. Zadanie nie jest łatwe, lecz nasz rozmówca bardziej obawia się kolejnego pomysłu z Warszawy.

Deficyt pokryją bielszczanie

Chodzi o to, że zgodnie z nowelizacją ustawy o systemie oświaty, którą kilka dni temu podpisał prezydent Bronisław Komorowski, rząd wprowadza "przedszkola za złotówkę". Nowy system płatności zacznie obowiązywać od 1 września, a więc w środku roku budżetowego. Aby zrealizować ten pomysł koalicji rządowej, gmina będzie musiała wyczarować nagle kilka milionów złotych. Do tej pory dzieci przez pierwsze pięć godzin dziennie przebywały w przedszkolach bezpłatnie. Za każdą kolejną godzinę rodzice musieli już płacić. W Bielsku-Białej opłata wynosiła 1,80 zł.

 - Wpływy z tego tytułu wynoszą obecnie ok. 6-7 mln zł. Jeżeli obniżymy opłatę o połowę, to "zabraknie" nam kilku milionów - tłumaczy Janusz Kaps. - Oczywiście, deficyt pokryją bielszczanie - zarówno mający dzieci, jak bezdzietni bądź mający już dorosłe pociechy. No bo skądś pieniądze trzeba wziąć.

Wprawdzie według wspomnianej nowelizacji edukacja przedszkolna ma być dotowana z budżetu państwa, jednak wicedyrektor MZO twierdzi, że to zaledwie część potrzebnej kwoty. Kolejne problemy wynikające z "klepnięcia" tej ustawy pojawią się w 2015 roku, gdyż od 1 września wszystkie dzieci czteroletnie (a od 1 września 2017 r. trzyletnie) będą miały prawo do edukacji przedszkolnej. Znaczy to dokładnie tyle, że samorządy będą musiały zapewnić miejsca dla tych dzieci.

Młodsi dają sobie radę

Ale nie tylko o pieniądze się rozchodzi, lecz o logistykę całego przedsięwzięcia. W przypadku obowiązku szkolnego dla sześciolatków problematyczny jest przepis dotyczący maksymalnej dopuszczalnej liczby dzieci w klasach.

 - Dlaczego 25, a nie 24? Jedno dziecko będzie musiało siedzieć bez pary - ironizuje zastępca dyrektora MZO. - A jeśli w obwodzie będzie 26 dzieci, to trzeba będzie otworzyć dwie klasy po 13 osób? Widać, że niektóre kwestie nie do końca są przemyślane.

Tak naprawdę problem nie polega więc na posyłaniu dzieci wcześniej do szkoły. Od wielu roczników w Bielsku-Białej naukę w pierwszej klasie rozpoczyna każdego roku 100-200 uczniów w wieku sześciu lat. Młodsi na ogół dają sobie świetnie radę z nowymi obowiązkami bez akcji specjalnego przystosowania budynków szkolnych. Niektóre są sprawniejsze intelektualnie i fizycznie od niejednego starszego kolegi.

Magdalena Dydo-Pyrchla