Bielszczanin Tomasz Wójcik zwijał się w nocy z powodu bólu brzucha i wzywał na pomoc pogotowie ratunkowe. Na próżno. Lekarz pomógł cierpiacemu mężczyźnie dopiero po interwencji straży miejskiej. Zdaniem dyrektora bielskiego pogotowia, ekipa medyczna miała rację.

 - Gdyby nie dyżurny w straży miejskiej, nie wiem, jak przeżyłbym tamtą noc. Ból był nie do opisania - skarży się Tomasz Wójcik. - Moja mama kilka razy prosiła lekarza z pogotowia, ale za każdym razem odbijała się od przysłowiowej ściany.

Do takich objawów nie wysyłają

Kilka dni temu po godz. 22 pan Tomasz poczuł się źle. Nagle rozbolał go brzuch. Ból, jak twierdzi, był na tyle intensywny, że nie mógł się ruszać. Pojawiły się też krwawe wymioty. - Mieszkam z młodszym, dziesięcioletnim bratem i mamą, która bardzo się przejęła - tłumaczy nasz rozmówca. - Zaczęła dzwonić na pogotowie, ale tam za każdym razem powtarzano jej, że do takich objawów karetki nie wysyłają. Poradzono mamie, abym sam przyjechał na pogotowie, a ja nie byłem w stanie ruszyć nogą. Poza tym bałem się, że coś mi w środku pękło. Zresztą, nie mamy samochodu, a na taksówkę nie każdego stać.

W desperacji bielszczanin zatelefonował do straży miejskiej. - Dyżurny okazał się bardzo ludzki - przekonuje Tomasz Wójcik. - Wysłuchał mnie i obiecał, że zaraz spróbuje skontaktować się z pogotowiem i poprosi o przyjazd karetki.

Ku zdziwieniu cierpiącego mężczyzny, po chwili otrzymał telefon z pogotowia ratunkowego z informacją, że karetka została już wysłana. - Zadzwonił też dyżurny strażnik i wypytywał mnie, jak się czuję, żebym cierpliwie czekał, że karetka na pewno przyjedzie - dodaje nasz rozmówca.

Dzwonić najpierw do straży?

W efekcie lekarz przybył do pana Tomka około północy. Zbadał go i podał mu środek przeciwbólowy. Okazało się, ze pacjent cierpi na nieżyt zatokowo jelitowy. - Wreszcie mogłem normalnie odetchnąć - wspomina pan Tomek. - Nie rozumiem, dlaczego karetka nie chciała przyjechać, a dopiero interwencja straży miejskiej pomogła. Czy odtąd w ten sposób powinniśmy wzywać pogotowie ratunkowe? Przecież gdybym mógł, to bym sam tam dojechał, ale nie byłem w stanie.

Dyrektor bielskiego pogotowia, Ryszard Odrzywołek: - Uważam, że niestrawność nie jest powodem do wzywania karetki pogotowia ratunkowego. Taki wyjazd do koszt od 400 do 600 złotych. Dyspozytor i lekarz postąpili słusznie, odmawiając przyjazdu, czego dowodem jest fakt, iż pacjent pozostał w domu i nie wymagał hospitalizowania. Karetka w końcu pojechała, bo lekarz był pod presją.

Komendant Straży Miejskiej w Bielsku-Białej, Mirosław Tronkowski: - Ludzie dzwonią do nas z najróżniejszymi sprawami. Jeśli ktoś przekonuje, że wymaga pomocy, staramy się pomóc. W tym przypadku poprosiliśmy po prostu o przyjazd karetki, bo ten człowiek cierpiał.

Tekst i foto: Krzysztof Oremus