Kilka lat temu na zlecenie jednego z muzeów w USA prowadziłem kwerendę archiwalną w zasobach Archiwum Państwowego w Katowicach. M.in. przeglądałem akta Urzędu Powierniczego (Treuhandstelle Kattowitz). Urząd sprawował komisaryczny zarząd nad majątkami polskimi i żydowskimi oraz należącymi do obywateli innych państw, z którymi Niemcy prowadziły wojnę.

Przejęte własności i majątki były sprzedawane, duże firmy i fabryki podporządkowano bezpośrednio Głównemu Zarządowi Powierniczemu Wschód w Berlinie, a nieruchomości miejskie przejmowały Spółki Gruntowe tzw. Geos (Grundstückgesellschaft G.m.B.H). To niezwykle obszerny zbiór dokumentów obejmujący ponad 10 tys. teczek, które zawierają także wiele dokumentów związanych z majątkiem polskim i żydowskim w Bielsku (i włączonej do niego w 1939r. Białej).

Dziesięć skrzynek ze sztabkami

Kiedyś moją uwagę zwróciły dokumenty związane z przejęciem przez Rzeszę administracji Komunalnej Kasy Oszczędności miasta Bielska, która mieściła się w gmachu przy ul. Wzgórze 19. W aktach było zeznanie jednego z pracowników, który zgłosił, że w nocy z 1 na 2 września 1939r. kilku pracowników banku wyniosło z sejfu 10 skrzynek drewnianych zawierających około 40 kg złota w sztabkach (Goldstäbe) i schowało w nieznanym mu miejscu. Dla przypomnienia, Wehrmacht wkroczył do Bielska rankiem 3 września 1939r., zatem podany czas ukrycia złota był możliwy. W dokumencie była informacja, że pozostałe depozyty w walucie polskiej i zagranicznej pozostały w kasie banku.

Powstała w 1859r. kasa przyjmowała wkłady oszczędnościowe, które poręczało miasto, udzielała kredytów (w tym miastu na cele inwestycyjne oraz przedsiębiorstwom). Była zakładem samorządu terytorialnego, mającym na celu rozwijanie w najszerszych masach ludności zmysłu oszczędnościowego, ułatwianie składania oszczędności w sposób, zapewniający całkowite bezpieczeństwo złożonego kapitału i godziwe od niego odsetki, oraz udostępnianie kredytu. W Bielsku na cele użyteczności publicznej przeznaczono rocznie 3/5 zysku z funduszu obrotowego i rezerwowego. Subwencjonowane były z tego funduszu m.in. dom chorych, szpital epidemiczny, dom ubogich, dom sierot, szkoły, teatr oraz straż pożarna.

Ale wracajmy do akt archiwalnych. Poza przytoczonym zeznaniem pracownika, do dokumentów załączono odpisy sprawy poszukiwania ukrytych sztab złota, które Urząd Powierniczy przekazał do rozpoznania Tajnej Policji Państwowej (Gestapo - Geheime Staatspolizei). W dokumencie z 24 kwietnia 1941r. jest protokół przesłuchania świadka - innego pracownika KKO, który miał zeznać, że o ukryciu złota poinformował go ówczesny dyrektor banku. Miał mu on powiedzieć, że ?Goldstäbe wurden im Keller von Ferdynand beim Spaziergang versteck?, czyli ?złote sztabki ukryto w piwnicy Ferdynanda podczas spaceru?. Zdanie miało być zaszyfrowaną wskazówką, gdzie je ukryto.

Łaska z portretu cesarza

Akta KKO, które kończą się na dacie 12 lipca 1944r., nie wspominają więcej ani o sztabkach, ani o tym, czy udało się je odnaleźć śledczym z Gestapo. Sam wielokrotnie zastanawiałem się, dokąd może prowadzić ślad związany z piwnicą Ferdynanda. W niemieckim zdaniu ujęte są trzy słowa ?Keller von Ferdynand?, co po odwróceniu układało się w imię i nazwisko Ferdynand Keller. Tak imię Ferdynand, jak i nazwisko Keller było w Bielsku i Białej spotykane. Ale w księgach meldunkowych nie znalazłem Ferdynanda Kellera.

Różne inne kombinacje tego zdania nie przynosiły rozwiązania. Pomyślałem, że dociekliwość Gestapo i umiejętność wyciskania przez jego funkcjonariuszy informacji z przesłuchiwanych doprowadziła ich zapewne do złota zgromadzonego przez przedsiębiorczych i oszczędnych bielszczan. Na kilka lat zapomniałem o sprawie. Jednak kilka dni temu przypomniał mi się temat ukrytych sztabek złota. Myślę, że to łaska Najjaśniejszego Pana cesarza Franciszka Józefa I, która spłynęła na mnie z jego portretu, który wisi w domu. Po dniu pełnym trudnej pracy, dla relaksu sięgnąłem bowiem po dość rozrywkową książkę Leszka Mazana pt. ?Zdarzenia z życia naszego monarchy: czyli 142 c.k. historie opatrzone 72 ilustracjami?.

Wśród wielu historyjek przeczytałem opowieść o tym, że Czesi nazywali cesarza Franciszka Józefa I ?Starym Prochazką? (?Prochaska? po czesku znaczy przechadzka, spacer). Gdy cesarz odwiedził Czechy, reporter pewnej gazety zrobił mu zdjęcie na praskim moście. W najbliższym wydaniu gazety umieszczono je na okładce i podpisano: ?Procházka na mostě. Otevření mostu císaře Františka I v Praze?. Cenzura nie miała się do czego przyczepić, więc gazeta ukazała się, wzbudzając entuzjazm w całej monarchii.

Zburzona kamienica obok zamku

Autor, Leszek Mazan dopisał też informację, że od tego czasu cesarza przezywano także ?szpacirem?. No i tu mnie cesarz oświecił. Czasami jeszcze dziś niektórzy mówią o spacerze ?szpaciren?. Przypomniał mi się tekst z Ferdynandem von Kelnerem, a bardziej to, że ?Goldstäbe wurden im Keller von Ferdynand beim Spaziergang versteck?, czyli słowem kluczem może nie być ?Kelner? ani ?Ferdynand?, lecz inne słowo z dużej litery, czyli Spaziergang = szpaciren. Doprowadziło mnie to do spaceru, przechadzki, a zatem i ?Procházka na mostě?! Prochazka wszak to częste nazwisko w c.k. monarchii, które występowało także w Bielsku.

Spojrzałem do księgi adresowej z 1937 r. I co? Otóż w budynku przy ul. Wzgórze 16 (dziś nieistniejącym, który stał poniżej zamku przy pl. Chrobrego) mieszkała Flora Prohaska - urzędniczka pracująca w Komunalnej Kasie Oszczędności Miasta Bielska (zatem po drugiej stronie ulicy 3 Maja) wraz ze swoim mężem Ferdynandem Prohaską, emerytowanym sędzią. I wszystko nabrało sensu. Nocą, po pierwszym dniu wojny, decyzje należało podejmować szybko. Czy emerytowany sędzia Ferdynand Prohaska nie był godny zaufania, by włączyć go do planu ukrycia oszczędności bielszczan w jego piwnicy? Keller von Ferdynand Prohaska = w piwnicy Ferdynanda Prohaski!! Wystarczyło 10 skrzynek sprawnie przenieść na drugą stronę ulicy w ciemnościach (lampy uliczne nie świeciły ze względu na obowiązkowe zaciemnienie przeciwlotnicze) do przeciwległej kamienicy i zakopać je w piwnicy.

Czy w czasie wojny znaleziono skrzynie? Nie wiemy. Co stało się z Prohaskami? Nie wiemy. Czy znaleziono skrzynki podczas wyburzania podzamcza w 1974r.? Chyba, nie, gdyż na fotografiach z tamtego okresu widać, jak z dość bliskiej odległości tłum ludzi ogląda, jak kamienica w tumanach pyłu znika z panoramy miasta. Nie penetrowano piwnic, cegły z murów wrzucono do piwnic i wyrównano do poziomu ulicy. Czy zatem dziś, idąc w pośpiechu po pasach na ul. Wzgórze, nie spacerujemy po 40 kg złota o wartości rynkowej około 6,7 mln zł ? Może opłacałoby się władzom miasta odkopać do fundamentów wyburzoną kamienicę, by zyskać kilka milionów zł do budżetu. Można by je przeznaczyć na dom chorych, szpital epidemiczny, dom ubogich, dom sierot, szkoły, teatr oraz straż pożarną? A może na stadion sportowy? Bo na Kubiszówkę, to na pewno nie wystarczy.

Nagroda dla odkrywcy?

Jest jeszcze jedna kwestia. Gdyby odnaleziono złoto, czy w ogóle trafi do kasy miasta? Ustawa (Dz. U. z 1964 r. Nr 16 poz. 93 ze zm.) mówi, że wszystko co jest zakopane w ziemi, w każdym przypadku, już od chwili znalezienia, należy do Skarbu Państwa. Dlatego, mimo że chodzi o oszczędności bielszczan gromadzone w samorządowej kasie, samorząd może dostać z tego figę z makiem.

A co ustawa wspomina mówi o mnie, czyli tym, który odkrył, gdzie jest skarb? Po pierwsze, że powinienem zawiadomić właściwy organ o odkryciu. Moim zdaniem, najwłaściwszym organem są bielszczanie, by ich powiadomić o tym, gdzie są ich oszczędności. A portal bielsko.biała.pl jest dobrym medium, by mieszkańcy o tym się dowiedzieli. Po drugie, przedstawić miejsce odkrycia. Przedstawiam: w piwnicy sędziego Ferdynanda Prohaski w zburzonej do poziomu ulicy kamienicy przy ul. Wzgórze 16. Po trzecie, wyartykułować swoje pretensje do nagrody (znaleźnego). Zgodnie z rozporządzeniem ministra kultury z dnia 1 kwietnia 2004 w sprawie nagród za odkrycie lub znalezienie (Dz.U. Nr 71 poz. 650), nagroda pieniężna może wynosić maksymalnie dwudziestopięciokrotność przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce narodowej w poprzednim roku kalendarzowym.

Czyli Proszykowi należy się niezła sumka 88041 zł. Super! Co ja z taką kasą zrobię? Pewnie całość przekażę na rzecz Kubiszówki, żeby w końcu zatrudnili nauczyciela do modelarni, która od czasu ?akcji likwidacja? nie działa. Dzięki tym pieniądzom mój syn mógłby wrócić na zajęcia, które bardzo lubił. Z drugiej strony myślę sobie, że naiwny jestem bardzo, bo minister ma prawo, by zamiast nagrody pieniężnej przyznać mi dyplom wraz z uściskiem ministerialnej dłoni.

dr Jacek Proszyk

PS. Zakończenie tej ciekawej opowieści znajdziesz w artykule Spacery są dla bielszczan złotem.