Dwie lekko ranne osoby to efekt wypadku, do którego doszło w sobotę wieczorem na lotnisku bielskiego Aeroklubu. Rozbił się tam szybowiec.
Samolot Wilga, który miał wyciągnąć w powietrze szkolno-treningowy szybowiec Puchacz, wystartował z lotniska bielskiego Aeroklubu przed godz. 19. W szybowcu siedzieli: doświadczony pilot-instruktor i jego 18-letni uczeń. Kilkanaście sekund po starcie, na wysokości 10-15 metrów, pilot Wilgi zaczął mieć kłopoty. - Silnik nie pracował prawidłowo. Musiałem wyczepić szybowiec i awaryjnie lądować - wyjaśnia Jerzy Oślak, pilot.
Wilga bezpiecznie siadła na ziemi. Szybowiec miał większe problemy - zarył dziobem w ziemię na skraju lotniska i rozbił się. Odpadł mu ogon, a kabina pilotów roztrzaskała się. Być może stało się tak dlatego, że na lotnisku było dużo ludzi i pilot musiał dłużej szukać wolnego miejsca.
I tak się to nie udało. Fragment rozbitego szybowca uderzył 20-letniego mężczyznę. Na szczęście zdążył osłonić towarzyszącą mu kobietę. Obrażeń doznał też uczeń, który leciał szybowcem. Obaj poszkodowani zostali przewiezieni do Szpitala Wojewódzkiego. Ich życiu nic nie zagraża.
Na płytę lotniska Aeroklubu nie wolno wchodzić - informują o tym stosowne tablice. Ludzie łamią jednak zakaz. Spacerują po lotnisku, grają tam w piłkę, opalają się, czasem nawet jeżdżą konno. - To plaga - denerwuje się Longin Blady, instruktor z rozbitego puchacza. - Często trzeba wzywać policję, żeby usunęła stąd ludzi.
Przyczyny wypadku zbadają policja, prokuratura i specjaliści z okręgowego inspektoratu kontroli cywilnej statków powietrznych. - Wyniki powinny być znane w ciągu miesiąca - zapewnia prokurator Włodzimierz Markowski, obecny na miejscu wypadku.
/gazeta.pl/