Sentymentalna podróż z satyrykiem Bohdanem Smoleniem
 
Urodził się Pan w Bielsku-Białej, spędził w tym mieście dzieciństwo i młodość. Jeśli zamyka Pan oczy, jakie pojawiają się obrazki z dawnych lat ?
 
 - Oprócz rzucania kamieniami i gry w piłkę, nie pamiętam innych przygód.
 
Uczeń „Kopernika”
 
Które liceum skończył Pan w Bielsku-Białej?
 
 - Wtedy ludzie chodzili do „Asnyka” albo do „Kopernika”. Ja chodziłem właśnie do „Kopernika”. Wcześniej jednak była podstawówka przy ul. Osuchowskiego. To była „Trójka” przy małej uliczce koło „Kopernika”, obok - o ile mnie pamięć nie myli - liceum pielęgniarskiego. Mieszkaliśmy wtedy przy ul. Wyspiańskiego. Mama miała bardzo blisko ze szpitala - tylko 200 metrów szli i już mnie przynieśli do domu.
 
Pańscy rodzicie pochodzili z Bielska-Białej?
 
 - Ojciec był bielszczaninem, a matka - krakowianką. Wychowywałem się u babci nieopodal Rynku, przy ulicy Celnej. Mieszkałem prawie nad budynkiem ówczesnej milicji. Po skosie widziałem, kogo wprowadzają, a kogo już wypuszczają…
 
Czym zajmowała się mama?
 
 - Była choreografem i nauczycielem języków. Uczyła ludzi chyba z pięć języków. Równocześnie tłumaczyła prace doktorskie. Była poetką i organizowała grupy poetyckie. Była współzałożycielką grupy „Skarabeusz”. Mama przeprowadzała spory z uczonymi różnych religii. Np. rozmawiała z wyznawcami pięciu religii, z których każdy bronił swojego zdania o Biblii.
 
Grupa poetycka „Skarabeusz”
 
Jakie były początki „Skarabeusza”?
 
 - Mieszkaliśmy wtedy przy ul. Rutkowskiego. Tam właśnie powstał „Skarabeusz”. Później przenieśliśmy się na ul. Wyspiańskiego. To już było mniejsze, amfiladowe mieszkanie i wszystko działo się jakby w jednej izbie. Mamie zależało na tym, aby wygospodarować jakieś miejsce ojcu, żeby dobrze się czuł we własnym domu. Ojciec tych rzeczy nie rozumiał i nie wiedział, o czym mówiono tyle lat wierszem. Nie każdy to rozumiał. Był technikiem włókienniczym, ale nie pracował na krośnie tak drobiazgowo, jak oni nad tekstem. Mnie wtedy bardziej interesowały piłka, rower i przygoda.
 
Kogo Pan najbardziej pamięta ze „Skarabeusza”?
 
 - Pamiętam Bogusława Kierca, Andrzeja Kierca, Stanisława Golę, Mietka Stanclika. Andrzeja, Stasia, Mietka już nie ma... Musiałbym zadzwonić do mojej kuzynki. Ona bardziej była zorientowana, bo to polonistka. Albo do mojej siostry, która mieszka w Bielsku-Białej.
 
O Pańskiej mamie mówiono Pani Lala…
 
 - Takie było przezwisko mojej mamy. To było jakieś tłumaczenie z języka węgierskiego. Pradziadek był Włochem, prababka Austriaczką. Mieszkali na Węgrzech, gdzie moja babcia się urodziła, a później wyszła za mąż za Rosjanina i zamieszkała w Krakowie.
 
Jaka była Pani Lala Smoleniowa?
 
 - Wspaniała matka. Potrafiłem po nocy w Krakowie wsiąść w trabanta i przyjechać do Bielska-Białej tylko po to, aby wypić z mamą kawę. Umiałem od niej przyjąć wszystko, co mi powiedziała. To była jedyna kobieta, która mi mogła zwrócić uwagę.

 
Solski i Ćwiklińska
 
Czy mama widziała Pana w kabaretach?
 
 - Widziała. Pisała teksty, wymyślała ciekawe sceny i skecze. Była poniekąd moim artystycznym przewodnikiem.
 
Występowała również na deskach bielskiego teatru?
 
 - Tak, teatr był wtedy amatorski. Dopiero później stał się państwowy. Matka tańczyła, była też choreografem. Pamiętam jeszcze inną znaną postać. Zdzisław Maria Okuliar, też poeta, nawiedzony facet. Mieszkał przy Wyspiańskiego, w tym samym domu, co my i z moją mamą toczył zaciekłe dysputy poetyckie. Wciąż się o coś spierali, a my nie wiedzieliśmy, o co chodzi.
 
Jako dziecko zakradał się Pan za kulisy, aby podglądać aktorski świat?
 
 - Nie, znałem go tylko z opowieści. Wiedziałem, że w bielskim teatrze występował Ludwik Solski. Niestety, ani jego, ani Władysławy Ćwiklińskiej nie zdążyłem poznać. Widocznie za mało się starałem.
 
Pociągało Pana życie artystyczne Bielska-Białej? 
 
 - Zacząłem studiować zootechnikę w Krakowie, gdzie założyłem kabaret „Pod Budą”. Matka wierzyła, że ze mnie coś będzie, ojciec natomiast namawiał mnie, żeby nie zabierać się za ten zawód, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ojciec po pracy dodatkowo zajmował się konferansjerką w bielskim teatrze. Później odwdzięczyłem się mu, gdy miał swoje 80. urodziny. Zagrałem wówczas swój pierwszy spektakl kabaretowy w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej.
 
Jaskinie pod Bielskiem
 
Pamięta Pan swoich nauczycieli z liceum?
 
 - Pamiętam, bo się nawet zaprzyjaźniłem z dziewczyną, która kończyła zootechnikę, a jej mama uczyła mnie języka polskiego. Mile wspominam nauczyciela biologii, prof. Stawińskiego, który mnie zaraził miłością do zwierząt. To był mój guru w sprawach zoologii. Dlatego później otworzyłem w Poznaniu swój sklep zoologiczny, który prowadziłem razem z żoną. Obecnie mam fundację dla dzieci niepełnosprawnych i najwspanialsze zwierzęta - konie.
 
W Bielsku-Białej krążą legendy o nietoperzach Smolenia.
 
 - Wtedy sporo chodziłem po różnych jaskiniach pod Bielskiem i ściągałem żywe nietoperze. Tata denerwował się, gdy je w domu preparowałem. Do dziś na Akademii Rolniczej w Krakowie są moje preparaty nietoperzy poskładane kostka po kostce.
 
Bywa Pan czasami w Bielsku-Białej?
 
 - Teraz, gdy rodziców nie ma, to bardzo rzadko.
 
Ma Pan jakiś sentyment do naszego miasta?
 
 - Są ludzie, z którymi się bardzo chętnie spotykam. Muszę odwiedzać Stare Bielsko - tych wszystkich kumpli, z którymi się piło pierwsze wino, paliło pierwsze papierosy. Tego się nie zapomina i do tego się wraca.
 
Kawiarnia koło „Banialuki”
 
Jakie miejsca w Bielsku-Białej wspomina Pan z sympatią?
 
 - Pod Banialuką była kawiarnia, naprzeciwko hotelu President. Nie pamiętam, jak się nazywała. Najwięcej czasu spędzałem w niej z zaprzyjaźnionymi Cypryjczykami, którzy uczyli się języka polskiego. W zamian uczyli mnie świńskich wyrazów w dialekcie cypryjskim. Do dziś z nimi utrzymuję kontakty. Odwiedzają mnie w Poznaniu, a ja ich na Cyprze. Kelner cypryjski dziwi się, gdy mu puszczam wiązankę miłych słów po starocypryjsku.
 
Czy teraz, po latach może Pan powiedzieć, że jest człowiekiem sukcesu? Spełnił się Pan jako artysta?
 
 - Człowiek sukcesu - tak, ale czy spełniony? Nie wiem, jeszcze jest coś przede mną.
 
Plany na najbliższą przyszłość?
 
 - Po pierwsze, muszę wyzdrowieć, abym mógł bez kuli wyjść na scenę. Potem już sobie dam radę.
 
Tego Panu życzę...
 
Rozmawiała: Małgorzata Skórska

Fot. Ze zbiorów archiwum Fundacji Stworzenia Smolenia