Rozmowa z Sylwestrem Patejukiem, najlepszym piłkarzem Podbeskidzia w rozgrywkach ekstraklasy
 
Jak to się stało, że z trzecioligowej Nidy Pińczów trafił Pan do Podbeskidzia?
 
 - Gdy tylko usłyszałem, że jest możliwość testów w Podbeskidziu, wsiadłem w pociąg i przyjechałem zaprezentować swoje umiejętności. Było to jeszcze za kadencji trenera Marcina Brosza. Wystąpiłem wtedy w sparingowym meczu z Rekordem i udało mi się strzelić gola. Po sparingu usłyszałem klasyczny tekst: „to my jeszcze do pana zadzwonimy”. Szczerze mówiąc, nie liczyłem na to, że ktoś się ze mną skontaktuje. Ostatecznie na tydzień przed rozpoczęciem rozgrywek trafiłem do klubu. Początków nie miałem łatwych, bo o miejsce w ataku musiałem rywalizować z takimi zawodnikami, jak Piotrowie Bagnicki i Rocki. Dlatego często grywałem w rezerwach.
 
Dług wdzięczności
 
Jest Pan osobą skromną, która nie lubi fleszy, kamer telewizyjnych i mikrofonów dziennikarzy. Jak Pan radzi sobie z niewątpliwą popularnością, jaka na Pan spadła w ostatnich tygodniach?
 
 - Jestem człowiekiem spokojnym i tak też przyjmuję zwiększone zainteresowanie moją osobą. Ale kontakt z mediami jest wpisany w nasz zawód. Nie ukrywam, że czasami trzeba się kontrolować i ugryźć w język, by nie palnąć jakieś gafy. W sumie ta względna popularność mi nie przeszkadza. Jest miłym dodatkiem do codzienności.
 
Jakie są Pańskie marzenia piłkarskie?
 
 - W przeszłości, podobnie jak znaczna część chłopców, chciałem być sławnym piłkarzem i udzielać wielu wywiadów. Z perspektywy człowieka dojrzałego interesuje mnie tylko wynik sportowy. Młodzieńcze aspiracje sięgały kalibru światowej piłki, ale z wiekiem przychodzi racjonalne wyznaczanie sobie celów zawodowych.
 
Myślał Pan o zmianie barw klubowych, tak aby w silniejszym klubie realizować te cele?
 
 - Na razie, nie. To są tak naprawdę moje pierwsze poważne kroki w ekstraklasowej piłce. Cieszę się, że trafiłem do Podbeskidzia i mogłem z nim awansować do krajowej elity. Póki co spłacam dług wdzięczności wobec klubu i kolegów z drużyny.
 
W futbolu nie ma sentymentów
 
W mediach pojawiają się jednak pogłoski choćby o zainteresowaniu ze strony Jagielloni Białystok…
 
 - Obecnie mam swoje „pięć minut” i staram się je jak najlepiej wykorzystać. Tym bardziej, że nie należę już do najmłodszych zawodników. Ze względu na krótką karierę każdy piłkarz chce zarobić na swoją przyszłość i dąży do tego nie zawsze kierując się sentymentami. Teraz jestem jednak zawodnikiem Podbeskidzia i z tym klubem chcę osiągać jak najlepsze rezultaty.

 
Czy jako rodowity warszawiak lepiej czuje się Pan w mniejszym Bielsku-Białej, czy raczej tęskni Pan za urokami stolicy?
 
 - Kocham swoje miasto rodzinne. Warszawa była moim domem i jest nim nadal. Tam się wychowałem i gdy przyjechałem do Bielska-Białej, trochę brakowało mi zgiełku wielkiego miasta. Jestem jednak osobą, która szybko aklimatyzuje się w nowym środowisku. W Bielsku-Białej wszystko jest i mam to niemal na wyciągniecie ręki. Otaczające nas góry oraz przyjaźni ludzie stanowią o pięknie tego miejsca.
 
Jest Pan z zawodu elektrykiem. Będzie Pan próbował powrócić do wyuczonego zawodu po zakończeniu kariery sportowej?
 
 - Co do elektryki, to z pewnością fachu nie zapomniałem, ale muszę nieskromnie przyznać, że mam zdolności manualne nie tylko w tym kierunku. Nie mam konkretnych planów na dalszą przyszłość. Na pewno chciałbym nadal pozostać blisko piłki nożnej, np. jako szkoleniowiec grup młodzieżowych.
 
Czas przy telewizorze
 
Jakimi pasjami żyje Pan poza futbolem?
 
 - Piłka nożna była u mnie na pierwszym miejscu nawet wtedy, gdy nie uprawiałem jej zawodowo. To moja pasja i miłość. Jeśli chodzi o inne zainteresowania, to nie odbiegają one od normy. Lubię posłuchać dobrej muzyki i obejrzeć ciekawy film. W minionym tygodniu obejrzałem z moją Agnieszką (sympatia pana Sylwestra - przyp. red.) około 30 filmów, gdyż... zepsuła się „kablówka”. Lubię spędzać wolny czas przy telewizorze.
 
Przed Podbeskidziem mecz z kolejnym potentatem ligowych boisk, Lechem Poznań. Z możnymi rodzimego futbolu gracie wyjątkowo dobrze. Z czego to wynika?
 
 - Chyba głównie ze sposobu gry przeciwników. Otwarta gra rywali z najwyższej półki, więcej wolnej przestrzeni oraz nasze cechy ambicjonalne jak widać przynoszą dobre efekty. Z drużynami ze środka czy dołu tabeli gra nam się trudniej, choć do każdego meczu podchodzimy jednakowo zmobilizowani.
 
Dziękuję za rozmowę.
 
Rozmawiał: Paweł Hetnał