Wraz z likwidacją województwa bielskiego rozpoczęła się powolna śmierć Oddziału Terenowego Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Bielsku-Białej - żalą się jego pracownicy. Zmiany, które mają zacząć obowiązywać od nowego roku mogą oznaczać zagrożenie dla zdrowia i życia bielszczan oraz pacjentów ze szpitali obsługiwanych przez bielski oddział - w Żywcu, Cieszynie oraz Ustroniu. Ratujmy ich póki nie jest za późno!
 
Nasza redakcja dotarła do nieoficjalnych informacji o planach likwidacji Pracowni Badań Konsultacyjnych w bielskim oddziale terenowym RCKiK. Pracownicy placówki z przerażeniem tłumaczą, że likwidacja oznacza nie tylko ich osobisty dramat w postaci utraty zatrudnienia, ale przede wszystkim utrudnienia w pracy szpitali z terenu byłego województwa bielskiego. Trzeba się liczyć nawet z zagrożeniem życia pacjentów.
 
 - Na razie nie dostałyśmy żadnego pisma, ale wiadomość jest pewna. Pracownia Badań Konsultacyjnych w Bielsku-Białej będzie zlikwidowana z dniem 31 grudnia 2011 roku - powiedziała nam jedna z pracownic OT RCKiK w Bielsku-Białej. - Ta decyzja może być brzemienna w skutkach i zaważyć na zdrowiu lub życiu pacjentów szpitali, z którymi współpracujemy.
 
Bielska pracownia istnieje od roku 1980 i wykonuje wysoce specjalistyczne badania dla pacjentów szpitalnych i ambulatoryjnych: identyfikację przeciwciał wykrytych podczas rutynowych oznaczeń grup krwi i dobieranie krwi do przetoczeń u pacjentów z przeciwciałami. Prowadzi też diagnostykę konfliktów serologicznych. Jest to jedyna tego typu placówka na terenie byłego województwa bielskiego. Z jej usług korzystają szpitale, kliniki prywatne i laboratoria z naszego regionu.
 
Kilometry na wagę życia
 
Co może oznaczać likwidacja dla bielszczanina, który znalazł się w krytycznej sytuacji? Liczenie kolejnych cennych minut decydujących o jego życiu, kiedy karetka z próbką krwi do badania - zamiast kilka ulic dalej - będzie musiała jechać ponad 60 km do Katowic. A z żywieckich szpitali - niemal 100!
 
 - Kiedy jest sytuacja zagrożenia życia, to robimy badania na poczekaniu. Przyjeżdża karetka np. ze Szpitala Wojewódzkiego, czeka godzinę na wyniki i wraca do pacjenta z krwią - opowiada inna pracownica oddziału. - Od stycznia karetka będzie musiała jechać do Katowic, gdzie często czas oczekiwania na badania wynosi nawet 3-4 godziny, gdyż tamtejsze centrum ma pod swoją „opieką” więcej placówek. No i 60 km z powrotem trzeba jechać. Czy pacjent w ciężkim stanie będzie tyle czekał?
 
Bielski oddział ma średnio 5-10 takich pilnych spraw dziennie. Oznacza to, że tyle samo karetek będzie musiało jeździć każdego dnia do Katowic z Bielska-Białej i pozostałych miejscowości korzystających z usług bielskiego oddziału. Wiążę się to też z dodatkowymi wydatkami dla szpitali oraz dla kobiet, u których występuje (lub istnieje ryzyko wystąpienia) konflikt serologiczny. W czasie ciąży muszą one bowiem kilkakrotnie robić specjalistyczne badania, obecnie wykonywane m.in. w bielskiej placówce.
 
Krew do wyrzucenia
 
W planach jest także zlikwidowanie całodobowego dyżuru banku krwi w Bielsku-Białej. Od początku przyszłego roku miałby on działać tylko w godz. 7-15. Co stanie się z dawcami krwi z Bielska-Białej, jeśli propozycje zmian wejdą w życie? Ich reforma dotyczy w najmniejszym stopniu, gdyż punkt pobrań zostanie przeniesiony do Szpitala Ogólnego.

 
 - W rezultacie tej reformy szpitale prowadziłyby własne banki krwi, co może spowodować marnowanie cennego surowca - ostrzegają specjalistki z bielskiego oddziału. Życiodajny płyn ma ograniczony termin ważności (35-42 dni). Dlatego jeżeli w tym czasie dany szpital nie będzie potrzebował konkretnej grupy, to po jego upływie trzeba będzie krew wyrzucić. Nie ma bowiem możliwości, aby poszczególne szpitale przekazywały sobie ten cenny surowiec. Inna sprawa, że kiedy po godz. 15 zdarzy się nagły przypadek, a w szpitalnym banku zabraknie krwi, to trzeba będzie po nią jechać aż do Katowic.
 
 - Dotychczas szpitale zgłaszały się do nas i my rozdzielaliśmy krew według potrzeb. Zdarzało się nawet, że kiedy planowany był jakiś trudniejszy zabieg, to jedna z bielskich klinik „rezerwowała” sobie grupę, która mogła być potrzebna. Jeżeli zaszła potrzeba, karetka w kilka minut dostarczała krew - wyjaśnia jedna z naszych rozmówczyń. Dodaje, że zmiany mają być wprowadzone na początku roku, czyli w okresie kiedy krwi nie brakuje, bo oddają ją uczniowie, stali dawcy, itd. Szpitale mogą jednak być nieprzygotowane na okres wakacyjny, kiedy czerwonego płynu zawsze jest za mało.
 
Będą walczyć o oddział
 
Dla kilku pań pracujących jako diagności laboratoryjni zmiany oznaczają prywatne dramaty. Wprawdzie otrzymały z Katowic zapewnienie, że nie stracą pracy, a ich wiedza i doświadczenie przydadzą się w katowickiej placówce, lecz dla kobiet z małymi dziećmi codzienne dojazdy będą bardzo kłopotliwe. Reforma jest w praktyce równoznaczna z koniecznością znalezienia sobie posady w pobliżu miejsca zamieszkania. - Jesteśmy gotowe pracować w punkcie poboru krwi za niższą stawkę, ale powiedziano nam, że zgodnie z przepisami nie możemy otrzymać niższego stanowiska niż to, na którym pracujemy obecnie.
 
Kierownik bielskiego oddziału RCKiK, Marek Graczyński: - Zabezpieczamy i obsługujemy piętnaście szpitali publicznych i prywatnych. Dyrektor z Katowic mówi, że chodzi o względy finansowe. Jesteśmy placówką deficytową. Szpitale nie płacą nam za badania i za krew, bo twierdzą, że nie mają pieniędzy. A przecież nie może być tak, że nie wydamy krwi bez zapłaty, bo ktoś może zapłacić za to życiem.
 
Kierownictwo i pracownicy oddziału zamierzają zwrócić się o pomoc do władz lokalnych, polityków i dyrektorów szpitali. Istnienie bielskiej placówki leży bowiem w interesie nas wszystkich. Być może, aby utrzymać ją przy życiu, zainteresowane samorządy i szpitale powinny partycypować w kosztach utrzymania oddziału. Ponoć podobny model funkcjonuje we Wrocławiu.
 
W bielskim oddziale mówią wprost, że od momentu zlikwidowania województwa bielskiego ich placówka sukcesywnie obumiera. Np. w 2004 zlikwidowano całodobowy dyżur pracowni, która po Nowym Roku będzie w ogóle zamknięta. Obecnie zdarza się, że już o godz. 7 rano ktoś czeka „pod drzwiami”, żeby jak najszybciej wykonać potrzebne badania.
 
„Nie ma o czym mówić”
 
Potwierdzenia dramatycznych dla wielu osób informacji próbowaliśmy szukać w Katowicach. Dyrektor RCKiK dr Stanisław Dyląg nie znalazł jednak dla nas czasu. Przekazał jedynie przez sekretarkę, że na razie żadnych oficjalnych informacji w tej sprawie nie ma, więc nie ma o czym mówić.
 
Niewiele udało nam się dowiedzieć także od dyrektora bielskiego Szpitala Wojewódzkiego Ryszarda Batyckiego. Przewodniczący Rady Miejskiej w Bielsku-Białej przyznał, że o sprawie dowiaduje się od nas, ale jest umówiony na rozmowę z kierownikiem bielskiego oddziału i zaraz po tym spotkaniu zajmie stanowisko zarówno jako lekarz z największego szpitala w regionie, jak i szef bielskich radnych.
 
Magdalena Dydo