Widok kompletnie zdewastowanego budynku po byłym szpitalu Stalownik w bielskich Mikuszowicach wywołuje oburzenie wśród osób pamiętających nie tak odległe czasy świetności tej placówki. Dekadę temu Stalownik przyjmował przecież pacjentów. Nie wiedzieć jednak czemu ten wówczas najmłodszy spośród bielskich szpitali (wybudowano go w latach 60. ubiegłego wieku) został zamknięty, a jego oddziały przeniesiono do powstającego Szpitala Wojewódzkiego.
 
Oficjalnie problem z budynkiem Stalownika polegał na tym, iż nie spełniał ponoć norm bezpieczeństwa pożarowego. Brakowało w nim wystarczającej liczby wind i klatek schodowych. Wydaje się jednak, że łatwiej było wtedy dobudować do budynku dodatkową klatkę schodową czy szyb windowy, niż porzucać całkiem nowoczesny obiekt.
Do czasu, gdy nieruchomość pozostawała we władaniu marszałka województwa, choć zamknięty na głucho, budynek był w przyzwoitym stanie technicznym. Marszałek postanowił jednak nieruchomość sprzedać. Co w końcu - po niemałych trudnościach - mu się udało.
 
Obiekt, a wraz z nim sporą działkę położoną na górskim zboczu, kupił prywatny inwestor. I to on doprowadził Stalownik do obecnego stanu. Działalność właściciela nie uszła uwadze służb nadzoru budowlanego, które od dawna interesują się obiektem. Wcześniej, gdy właściciel bez zezwolenia rozpoczął w nim prace rozbiórkowe, które doprowadziły Stalownik do obecnego stanu, i teraz gdy - jak na razie bezskutecznie - próbują zmusić go do zabezpieczenia obiektu tak, by nie stwarzał zagrożenia.
 
A że je stwarza, nie ulega wątpliwości. Wystarczy odwiedzić to miejsce - czego zresztą nie polecamy - żeby na własne oczy się o tym przekonać. Wszędzie walają się tony potłuczonego szkła i gruzu. Postronne osoby bez trudu mogą wejść nawet na najwyższe, niczym niezabezpieczone kondygnacje 10-piętrowego budynku lub odwiedzić jego przepastne podziemia.
 
Nie inaczej wygląda też kompletnie zdewastowany budynek po dawnej przyszpitalnej kotłowni, gdzie na „gości” - a stoi tuż przy szlaku turystycznym - czyhają kilkumetrowej głębokości doły i niczym niezabezpieczone piwnice. 
W ostatnim czasie na terenie Stalownika zmieniło się tylko jedno. Wyburzona została - zresztą też bez zezwolenia - siedziba dawnej portierni, usytuowana przy nieistniejącej już bramie wiodącej na teren szpitala. Teraz straszy w tym miejscu przechodniów i turystów spora kupa gruzu i cegieł.
 
Właściciel Stalownika już wielokrotnie był upominany i karany za działania prowadzone na terenie nieruchomości. Między innymi na wniosek powiatowego inspektora nadzoru budowlanego sprawą zajęła się prokuratura, która skierowała przeciwko właścicielowi obiektu akt oskarżenia do sądu. Zapadł już nawet prawomocny skazujący wyrok w tej sprawie, ale dla Stalownika nic to nie zmieniło.
 
Obecnie najważniejsze jest zabezpieczenie Stalownika przed nieproszonymi gośćmi. Z wypowiedzi Marii Przybyły, powiatowego inspektora nadzoru budowlanego dla Bielska-Białej wynika, iż chodzi między innymi o to, by zostały zamurowane otwory w dolnych kondygnacjach budynku, a niebezpieczne obiekty zostały ogrodzone. Także wszystkie studzienki i inne „dziury” powinny zostać zakryte, a teren wokół Stalownika uprzątnięty z gruzu i odłamków szkła. Wokół nieruchomości powinny pojawić się tablice ostrzegające przed niebezpieczeństwem.
 
Maria Przybyła nie wyklucza, że jeśli właściciel nie spełni tych zaleceń lub będzie się z tym ociągał, to tak jak za pierwszym razem sprawa zostanie skierowana do prokuratury.
 

Marcin Płużek
(Kronika Beskidzka)