Dlaczego? Dlaczego właśnie moje dziecko? Dlaczego narkotyki albo inne uzależnienie? Ciągle to pytanie - dlaczego? Nie ma jednej odpowiedzi. 

Wiele się zmieniło przez te dwadzieścia lat, które minęły odkąd ksiądz Józef Walusiak (na zdjęciu) założył w Bielsku-Białej Katolicki Ośrodek Wychowania i Terapii Młodzieży 'Nadzieja". Narkomani kiedyś to była zwykle patologia i bieda. Dziś to także tak zwane porządne rodziny, dobrze sytuowane. Uzależnienia też były inne. Dominowały kleje i rozpuszczalniki. Dziesięć lat później - amfetamina i marihuana. W ostatnich trzech latach pojawiły się dopalacze oraz internet, gry komputerowe, hazard. Bo to też uzależnienia. Nie zmieniło się jedno: młodzi ludzie ciągle potrzebują pomocy.

Bezradni rodzice

- Nie da się ogólnie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego młodzież popada w uzależnienia, bo nie ma jednej reguły. Moda, wpływ środowiska, bo koledzy mówili, że to pomaga się uczyć i bawić, moment nieuwagi rodziców. Może nadopiekuńczość, a może słaby emocjonalny kontakt z dzieckiem, brak relacji uczuciowych. Rodzice mówią, że dali dziecku  wszystko, że niczego mu nie brakowało, dziwią się, płaczą - opowiada ksiądz Walusiak.

Rodzice płaczą, bo często są bezradni. Już nie wiedzą, co mają robić. Przychodzą z dzieckiem do ośrodka. Młody nie chce zostać. Potrafi się rozpłakać, mówi że z tym skończy, że się poprawi. Najgorszy jest pierwszy miesiąc. Buntuje się, bo nie chciał tu trafić. Nie widzi swojego problemu. Po tym miesiącu zwykle trzeźwieje, zaczyna dostrzegać straty. Ksiądz Walusiak mówi, że ogromną rolę w terapii odgrywa  wspólnota.

- Bo terapia to jest normalne życie, właśnie jak w domowej wspólnocie. Nauka, porządki, odrabianie lekcji, zajęcia sportowe, wyjścia do kina i teatru czy obozy w wakacje. Do tego dochodzą codzienne spotkania, podczas których rozmawiamy, wymieniamy wrażenia, omawiamy miniony dzień i planujemy następny. Wielu z tych młodych ludzi, którzy u nas przebywają, nigdy nie było docenianych, a tu nagle dostają pochwałę od trzydziestu osób. Mogłoby się wydawać - mała rzecz, a dla nich to jest wielka sprawa. Albo kiedy przechodzą do następnej klasy, z czym sobie wcześniej nie mogli poradzić. A tu jeszcze dostają nagrodę za dobrą naukę. To ich buduje, wreszcie czują, że są kimś, że można się z powodzeniem uczyć bez narkotyków - mówi dyrektor ośrodka.

Gimnazjaliści mają naukę na miejscu, w ośrodku są sale lekcyjne. Starsi mogą dostać zgodę na dojazd na lekcje do szkół w Bielsku, ale dopiero po półrocznym leczeniu. Ośrodek prowadzi też terapię dla rodziców. Żeby byli przygotowani na powrót dziecka. Żeby nie dali sobą manipulować. Tego też trzeba się nauczyć.

Pierwsze prawdziwe święta

Szczególnie ważnym rytuałem w ośrodku jest przygotowanie i wspólne przeżywanie świąt. Wielu podopiecznych ośrodka nigdy takich prawdziwych świąt w swoich domach nie doświadczyło. W ośrodku przeżyli swoją pierwszą prawdziwą Wigilię. Był kiedyś chłopak, który bardzo zabiegał, żeby na święta Bożego Narodzenia jechać do domu. Ostatecznie jednak został w ośrodku. Po świętach przyszedł do księdza wzruszony, dziękował. Nie wiedział, co to znaczy prawdziwe święta.

Młodzi zmagają się z uzależnieniem, ale nie tylko. Często mają zaburzone relacje męsko-damskie. Wielu szło w prostytucję, żeby zdobyć narkotyki. A ponieważ ośrodek jest koedukacyjny (dziewcząt jest zwykle około 30 - 40 procent), uczą się też właściwych zachowań względem siebie.

Po terapii, która zwykle trwa rok i jest bezpłatna (ośrodek ma kontrakt z NFZ), wychowankowie mogą wrócić do domu. Mogą też zostać w którymś z dwóch należących do ośrodka hosteli. Ośrodek przyjmuje osoby z całej Polski. Każdego roku jest kilka osób z Podbeskidzia: Bielska, Cieszyna, Oświęcimia, Wadowic, Żywca, ale także wiosek, bo scena narkotykowa zmieniła się również w tym sensie, że narkotyki to już nie tylko problem dużych miast.

Powrót na właściwą drogę
 
Niektórzy z wychowanków (a było ich już około 1300!) pamiętają, dzwonią, piszą życzenia na święta. Czasami przyjeżdżają po latach, odmienieni, nie do poznania, przedstawiają się, ksiądz Walusiak szuka w pamięci, więc to ty... - Przyjeżdżają, żeby podziękować, powiedzieć czym się teraz zajmują. Niektórzy pokończyli studia, jedna dziewczyna zrobiła doktorat z prawa, a pewien chłopak studiuje w seminarium, chce zostać księdzem. Są też historie smutne. Kilkanaście osób zmarło po opuszczeniu ośrodka. Każdego roku ktoś przerywa terapię i wraca do ćpania - mówi ksiądz Walusiak.

Przed dwudziestu laty wysyłał narkomanów do ośrodków Monaru. Marka Kotańskiego znał osobiście, przyjaźnili się. Inaczej niż Kotański nie miał nigdy problemu z okolicznymi mieszkańcami. Nie było protestów, że w Komorowicach będą narkomani. Przyznaje, że miał chwile zwątpienia. Przez czternaście pierwszych lat funkcjonowania ośrodka mieszkał w nim dzień i noc. Nie miał chwili wytchnienia. Były takie dni, że - jak mówi - nie wiedział, czy to wiosna, czy lato. Był kierownikiem, terapeutą, zaopatrzeniowcem, wszystkim. Teraz ma pomoc wykwalifikowanej kadry. 

Tekst i foto: Wojciech Małysz (Kronika Beskidzka)