Tylko w tym miesiącu bielskie sądy były dwukrotnie ewakuowane. Za każdym razem alarm bombowy okazywał się fałszywy. Czy ktoś chciał pomóc znajomemu oczekującemu na rozprawę? A może były to żarty niesfornego dziecka? Czy osoby odpowiedzialne za fałszywe zgłoszenia poniosą karę i pokryją koszty akcji, w której uczestniczyło w sumie kilkadziesiąt osób z kilku służb?
 
W ciągu ostatnich dwóch lat w Sądzie Rejonowym w Bielsku-Białej odnotowano cztery fałszywe alarmy bombowe, przy czym trzy z nich miały miejsce w tym roku (9 lutego, 5 i 13 lipca). Kiedy do sądu dzwoni anonim z informacją o bombie, osobą, która decyduje o potrzebie ewakuacji jest prezes sądu. Jarosław Sablik, rzecznik Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej zapewnia, że gdy w grę wchodzi życie ludzkie nie ma czasu na zastanawianie się i kalkulowanie prawdopodobieństwa. Dlatego każda taka informacja traktowana jest z powagą. Prezes niezwłocznie zarządza ewakuację i zawiadamia policję, która podejmuje odpowiednie działania.
 
Skutki fałszywych alarmów
 
Na sygnał ewakuacji na miejsce zdarzenia przyjeżdża ok. 30-40 policjantów, w tym pirotechnik i przewodnik psa ze swym pupilem. W trybie alarmowym przybywają też przedstawiciele innych służb: pogotowia: ratunkowe, gazowe i energetyczne oraz straż pożarna. Na czas prowadzonych działań muszą zostać zamknięte ulice, przy których znajdują się przeszukiwane obiekty. Cała akcja, to koszt kilku tysięcy złotych. Dla ewakuowanych placówek sądowych alarm oznacza przerwę w czynnościach trwającą do kilku godzin. Np. prace pirotechnika, który sprawdzał budynek po alarmie z 5 lipca zakończyły się po trzech godzinach od odebrania zgłoszenia o bombie.
 
 - Sprawy, które były zaplanowane do rozpoznania w tym czasie, są rozpoznawane z opóźnieniem. Wiele zależy jednak od tego, czy wszystkie osoby - strony i świadkowie - ponownie stawią się na sali po zakończeniu ewakuacji. Jeżeli zabraknie któregokolwiek z uczestników postępowania, wyznaczany jest nowy termin rozprawy - tłumaczy sędzia Sablik.
 
W wypadku „alarmów bombowych” sędziowie starają się, aby sprawy, które zdjęto z wokandy zostały rozpoznane bezzwłocznie. Zdarza się jednak, że na kolejną wokandę trafiają nawet po dwóch miesiącach. Bywa, że osoba wezwana na rozprawę musi wziąć urlop, który przepada w przypadku ewakuacji i odwołania sprawy. Jak dowiedział się nasz portal, z powodu fałszywego alarmu spada z wokandy od kilku do kilkunastu spraw, a rozpoznanie kilkudziesięciu innych jest opóźnione.
 
Żart czy strach przed sprawiedliwością?
 
Kim są sprawcy fałszywych alarmów? - Nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy „alarmy bombowe” to tylko żałosne żarty, czy też świadome działania niektórych uczestników postępowań sądowych, zmierzających do uzyskania przewlekłości postępowania lub uniemożliwienia wydania przez sąd orzeczenia, które może być dla nich niekorzystne. Według mnie, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że celem tego działania jest blokowanie toczącego się postępowania w konkretnych sprawach - przyznaje rzecznik bielskiego sądu.
 
W podobnym tonie wypowiada się również rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Bielsku-Białej, kom. Elwira Jurasz. W przypadku zgłoszeń o bombach w szkołach chodzi najczęściej o uniknięcie klasówki. W sądzie przyczyną może być próba opóźnienia własnej sprawy lub „pomoc” koledze, który na nią czeka. Prawdziwe powody można jednak ustalić dopiero wtedy, kiedy sprawca zostanie zatrzymany i przesłuchany.

 
Nawet osiem lat więzienia
 
 - Postępowania zmierzające do ustalenia sprawców zgłoszeń z lipca oraz z 9 lutego są w toku. Kiedy zostaną zatrzymani, odpowiedzą najprawdopodobniej za popełnienie wykroczenia - mówi Elwira Jurasz. - Czynności będą prowadzone tak długo, jak długo istnieje szansa na zidentyfikowanie autorów alarmów. Jeżeli sprawa dochodzi do momentu, w którym nie rokuje wykrycia sprawcy, postępowanie jest umarzane, ale nadal pozostaje w kręgu zainteresowania policji.
 
Co grozi „dowcipnisiowi”, który zostanie zidentyfikowany? Odpowiedzialność prawna sprawców fałszywych alarmów jest uzależniona od okoliczności zdarzenia. Fałszywy alarm bombowy może być potraktowany jako wykroczenie, które jest zagrożone karą aresztu do 30 dni, ograniczenia wolności przez jeden miesiąc albo grzywny do 1,5 tys. zł. Czyn może być jednak zakwalifikowany jako przestępstwo. Sprawcy grozi wówczas kara trzech lat pozbawienia wolności, a w szczególnych okolicznościach nawet ośmiu (kiedy fałszywy alarm dotyczył np. szpitala i dla części pacjentów ewakuacja związana była z zagrożeniem życia).
 
Zostali namierzeni
 
Na razie nie udało się ustalić sprawców dwóch lipcowych alarmów, lecz bielska policja już kilkakrotnie namierzała takich „żartownisiów”. Jeden z nich zadzwonił na komendę z informacją o podłożeniu bomby w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Policjanci szybko ustalili numer telefonu, z którego wtedy dzwoniono, a także personalia jego właściciela. Okazał się nim pijany 42-letni bielszczanin (pisaliśmy o tym w artykule Bombowy dureń w kajdankach).
 
Innym razem w ręce policji wpadł czternastolatek, który telefonicznie powiadomił dyspozytora pogotowia gazowego o podłożeniu "bomby" w budynku gazowni. Ewakuowano wtedy pracowników oraz wstrzymano ruch pojazdów i pieszych na pobliskich ulicach. Policjanci komisariatu III szybko ustalili numer telefonu, z którego dzwoniono, a także personalia jego właściciela (Zatrzymano sprawcę fałszywego alarmu).
Konsekwencje jednego nierozsądnego telefonu musieli ponosić także dwaj chłopcy z okolic Nowego Targu. Na skutek ich alarmu na jednym z bielskich osiedli trzeba było ewakuować kilka bloków.
 
Magdalena Dydo