Sezon jubileuszowy w bielskim Teatrze Polskim zamyka premiera spektaklu pt. ,,Bóg mordu”. Na podstawie tej sztuki Roman Polański kręci film z Jodie Foster i Kate Winslet. Obraz jest wprawdzie w trakcie produkcji, lecz już dziś wiadomo, że może być tylko lepszy niż bielska inscenizacja.
 
Autorką tekstu jest Yasmina Reza. Francuzka o ciekawych korzeniach napisała już kilka przebojów teatralnych. Międzynarodową sławę przyniósł jej utwór z 1994 roku pt. „Sztuka” (w Bielsku-Białej wystawiony w 2000), który do dzisiaj pozostaje w repertuarze teatralnym wielu krajów. „Bóg mordu” - określany jako komedia obyczajowa lub psychofarsa - uważany jest za najlepsze dzieło w dorobku tej autorki.
 
Od premiery w 2006 roku sztukę wystawiono kilkadziesiąt razy na scenach najbardziej prestiżowych teatrów świata, m.in. w Paryżu (w reżyserii Rezy), na West Endzie czy Broadwayu. W Polsce „Bóg mordu” do tej pory doczekał się pięciu inscenizacji, w tym w Krakowie i Warszawie. Najprawdopodobniej doczekamy się także adaptacji filmowej w gwiazdorskiej obsadzie, wyreżyserowanej przez Romana Polańskiego.
 
Dwa małżeństwa, jeden problem
                                                           
Fabuła sztuki wydaje się być przejrzysta i przewidywalna: jedenastoletni chłopiec stracił dwa przednie zęby podczas bójki ze swoim rówieśnikiem. Ich zamożni, poukładani rodzice spotykają się, by wyjaśnić sprawę. Od pierwszych scen rysuje się wyraźna charakterystyka postaci - Veronique Houllie (znakomicie zagrana przez Annę Guzik), kreatywna pisarka, zafascynowana historią sztuki i Afryką dominuje w małżeństwie, a każde jej zdanie zdaje się być przemyślane. Wszystko to jest jednak tylko grą pozorów. Mąż Veronique, Michel Houllie (grany przez Grzegorza Sikorę) wydaje się być całkowicie podporządkowywany żonie, ale pozwala sobie na minimalne przejawy wolności (np. gdy wyrzucił chomika córki, bo nie lubi gryzoni).
 
Natomiast w małżeństwie Reille dominuje mężczyzna, Alain (grany przez Adama Myrczka), który nawet będąc w domowym zaciszu bez przerwy rozmawia przez służbowy telefon, przez co zdaje się nigdy nie wychodzić z pracy. Dlatego to głównie jego żona, z pozoru cicha i poukładana Annette (w tej roli Grażyna Bułka) wychowuje syna. Różnice między bohaterami są widoczne już w ubiorze postaci: Veronique ma własny styl, lubi wyraziste kolory i dużą ilość biżuterii, a pozostałe postaci są ubrane szaro i grzecznie.
 
Widz od początku przedstawienia czuje się wyluzowany. Oto ma przed sobą przewidywalną historię ze śmiesznymi dialogami. Takie poczucie bezpieczeństwa kończy się jednak w momencie, gdy Reza zaczyna prowadzić analizę psychologiczną nie tylko samych bohaterów sztuki, ale także zachowań charakterystycznych dla danej płci. Autorka okrutnie obnaża konflikty małżeńskie, które każdy stara się ukryć w swoich czterech ścianach. Podważa nawet sens rodzicielstwa, np. wówczas, gdy Michel wyrzuca z siebie - „Lata poświęcone dzieciom są zmarnowane”.                        
 
Kultura pożarta przez boga mordu
 
W miarę rozwoju akcji z pozoru podporządkowane innym postaci stają się coraz bardziej agresywne. Bohaterowie przeklinają, wrzeszczą, niszczą otaczające ich przedmioty. Bohaterowie pytają samych siebie: „Co to jest, jakaś psychodrama?” i zdają się usprawiedliwiać zachowania współczesnego społeczeństwa. Padają warte zapamiętania cytaty: „Komórka rządzi naszym życiem” czy „Człowiek próbuje zachować się po ludzku, a zostaje pozostawiony sam sobie”.

 
Veronique wyróżnia się z tego towarzystwa pod każdym względem. To właśnie ona w najbardziej dramatycznych momentach przypomina o konieczności rozwiązania konfliktu między chłopcami. „Nikt tutaj nie jest zaangażowany, oprócz Veronique” - mówi Alain, by po chwili krzyknąć: „Kobiety, które chcą zbawiać cały świat, mężczyznom się nie podobają”. Ciekawa jest także kwestia, w jaki sposób postaci sztuki postrzegają własne dzieci. Syn Reille’ów zdaje się być dziki i odważny, a Houllie’ów - nieśmiały i pokorny. Z czasem okazuje się jednak, że nawet zachowania małych chłopców są tylko pozorne.
 
Wraz z rozwojem akcji postępowanie bohaterów staje się coraz bardziej zaskakujące. Co ciekawe, Michel - który wierzy w siłę boga mordu - jest z nich wszystkich najbardziej opanowany. Reza zdaje się stawiać tezę, że pod przykrywką norm obyczajowych i ram społecznych, w które się nas wpycha, kryje się mroczna warstwa. To ona pozwala nam się bronić, gdy ktoś przekracza nasze terytorium. Ten „bóg mordu” raz po raz daje o sobie znać i niszczy wszystko to, co tak skrzętnie buduje kultura. Autorka sztuki w jednym z wywiadów wyznała - „Teatr to lustro, w którym ostro odbija się społeczeństwo”.
                                   
 Gra bez wyrazu

Tekst jest wartościowy, lecz sposób jego inscenizacji pozostawia wiele do życzenia. „Bóg mordu” jest dziesiątym przedstawieniem, które wyreżyserował Grzegorz Chrapkiewicz dla Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Chrapkiewicz, to artysta wszechstronny. Realizuje zarówno farsy, jak i sztuki psychologiczne. Wielokrotnie nagradzane przedstawienia „Kształt rzeczy”, „Piaskownica” oraz „Królowa piękności z Leenane” pokazują, że potrafi w umiejętny sposób analizować na scenie ludzkie zachowania. Niestety, w „Bogu mordu” zabrakło artyzmu i charakterystycznej dla tego twórcy subtelnej analizy ludzkiej natury.
 
Mimo, że bohaterowie spektaklu pokazują, jacy są naprawdę i z jakimi trudnościami muszą się w życiu borykać, to zabrakło w tej inscenizacji wyrazistej pointy. Wiele kwestii pozostaje bez odpowiedzi i nie do końca wiadomo, czy był to celowy zabieg twórców przedstawienia. Momentami fabuła jest rozwlekła. Bohaterka wymiotująca na scenie za kolejnym razem przestaje śmieszyć widzów, a gra aktorów jest bez wyrazu. Tylko kreacja Anny Guzik i niektóre epizody Grzegorza Sikory ratują sytuację.
 
Warta uwagi jest jednak scenografia Wojciecha Stefaniaka. Tworzy białe, klasyczne tło dla fabuły sztuki, które może symbolizować pozorną nieskazitelność bohaterów i ich zakłamany szacunek do drugiego człowieka.
 
Agnieszka Pollak-Olszowska