Kłusownictwo jest dla większości z nas zjawiskiem egzotycznym. Na ogół kojarzymy je z najbardziej dzikimi, niezamieszkałymi zakątkami Polski albo z odległymi krajami. Tymczasem ten haniebny proceder kwitnie obok nas, niemal w centrum Bielska-Białej. Strażnik łowiecki jednego z bielskich kół myśliwskich co jakiś czas znajduje zwierzynę złapaną we wnyki oraz zagonione na śmierć sarny!
 
Antoni Wagnicki należy do bielskiego Koła Łowieckiego „Ryś”. Jako strażnik łowiecki chroni zwierzynę przed kłusownikami. W tym celu średnio raz w tygodniu dokonuje obchodu lasu.
 
 - Podczas ostatniego z nich zobaczyłem trzy sarny - opowiada Wagnicki. - Na mój widok dwie uciekły, tylko jedna stała w miejscu. To mnie zaniepokoiło. Podszedłem bliżej i stwierdziłem, że wokół jej szyi opleciona jest linka. Sarna złapała się we wnyki. Każda próba ucieczki kończyła się coraz ciaśniejszym zaciskaniem pętli, co oznaczało ranienie i duszenie wystraszonego zwierzęcia. - Miałem tylko nóż i broń. Wiadomo, zwierzę się szarpało, próbowało uciekać. Namęczyłem się porządnie zanim przeciąłem drut.
 
Wyrywają sobie kończyny
 
Zdaniem pana Antoniego, sarna miała szczęście. Wyglądało bowiem na to, że wpadła w zasadzkę jakieś 20 minut przed jego nadejściem. Tylko dlatego udało się ją uratować. Strażnik dodaje, że większość schwytanych dzikich zwierząt kończy w tragiczny sposób. - Jeżeli sarna włoży w pętlę głowę, to często się w niej udusi. Czasem zaciśnięta żyłka niemal odcina zwierzęciu głowę. Jeżeli nogę, to albo zdycha z głodu, albo szarpiąc się, może sobie nawet wyrwać kończynę.
 
 - Jeżeli kiedyś usłyszy pani dobiegający z lasu płacz, to nie będzie to dziecko, lecz sarna złapana we wnyki lub rozszarpywana przez psy - tłumaczy strażnik Wagnicki.
 
Czesław Pietras należy także do koła "Ryś". Przekonuje, że ludzie używają wszystkiego, co jest w stanie zatrzymać lub zabić zwierzynę. Kto jest zdolny do takiego okrucieństwa? Są dwie grupy okrutników: młodzi, żądni wrażeń albo znani już myśliwym „starzy” kłusownicy. Ci pierwsi potrafią np. rozkopywać nory. Robią to z ciekawości bądź z czystej głupoty i może nawet nie do końca zdają sobie sprawę z konsekwencji swoich poczynań. Faktem jest, że do takiego miejsca już żadne zwierzę nie wróci i w nim nie zamieszka. - Czasem znajdujemy już gnijące lub nadjedzone przez psy zwierzę, które złapało się w sidła i nikt po nie wrócił, bo zapomniał - mówi Pietras.
 
Prawo dla kłusowników
 
Nasze prawo nie radzi sobie z kłusownictwem. Myśliwi nie ukrywają, że przepisy są w tym aspekcie bardzo liberalne. - Jeśli kogoś nie złapiemy za rękę, to trudno mu coś udowodnić - skarży się Wagnicki. - Tak, jak w przypadku tej znalezionej przeze mnie ostatnio sarny... Mogłem dzwonić na policję i czekać przy zdychającym zwierzęciu aż przyjadą i zrobią jej zdjęcia. Z doświadczenia wiem, że w podobnych przypadkach im się nie spieszy.
 
Według Antoniego Wagnickiego, ślady na śniegu jednoznacznie wskazywały, skąd przyszła osoba, która zastawiła wnyki - było to na granicy Bielska-Białej z Czechowicami-Dziedzicami. Idąc tym tropem, sam złapał się w kolejne sidła. W końcu jednak dotarł do domu, do którego prowadziły ślady. Mieszkający w nim mężczyzna w średnim wieku przyznał się do winy i prosił, żeby zatuszować sprawę. - Oczywiście, zarząd koła skieruje pismo na policję, ale czasem nasze prośby bądź groźby są skuteczniejsze niż działania mundurowych - informuje Czesław Pietras.

 
Rzeczniczka bielskiej policji Elwira Jurasz polemizuje z takimi zarzutami. Tłumaczy, że jeśli konkretna sprawa nie zostanie zgłoszona do ścigania, to sprawcy będą bezkarni. Podkomisarz Jurasz nie przypomina sobie, żeby w ostatnich latach policja otrzymała od myśliwych jakąś skargę na kłusowników.
 
W lesie może być niebezpiecznie
 
Tymczasem myśliwi twierdzą, że kłusownictwo w Bielsku-Białej funkcjonuje w najlepsze i co gorsza, może być niebezpieczne dla ludzi. - Są wnyki robione w ten sposób, że zgina się drzewko w pół, przywiązuje jego szpic do ziemi i złapana ofiara wystrzeliwuje jak z procy, a potem dynda do góry nogami - tłumaczy strażnik łowiecki. Jego zdaniem, ofiarą może być zarówno zwierzę, jak i człowiek.
 
Czasem do koła zgłaszają się osoby, które znalazły w lesie zasadzki lub martwe zwierzę, a niekiedy po prostu... głowę sarny. - Przeprowadzamy wtedy wzmożone kontrole. Ale wie pani, w nocy strach iść samemu, bo kłusownik nie pyta kto idzie - tłumaczy pan Antoni, który nie wygląda na takiego, którego łatwo można przestraszyć. Obaj nasi rozmówcy przyznają, że zdarzało im się słyszeć strzały z broni, ale nigdy nie udało się namierzyć konkretnej osoby ani znaleźć postrzelonego zwierzęcia. Kłusownik zawsze zabiera swoją ofiarę.
 
Kłusownicy na czterech łapach
 
Obszar, który podlega kołu „Ryś” jest dość specyficzny - to teren miejski. Dlatego oprócz kłusowników w ludzkiej skórze, na tym obszarze występuje problem psów, które puszczone luzem stają się kłusownikami (niedawno pisaliśmy o trzech sarnach zagryzionych przez psy - Martwe sarny w centrum miasta) - Pies nie musi nawet zagryźć, ale tak zwierzę przestraszy i przegoni, że zdycha ono potem na zapalenie płuc - mówi Pietras.
 
- Są ludzie, którzy na noc wypuszczają swoje psy na polowanie. W dzień czworonogi pilnują domu, a w nocy same mają sobie znaleźć coś do jedzenia - dodaje Wagnicki. - Albo co gorsza, niektórzy puszczają psy specjalnie, kiedy w pobliżu domu pojawiają się sarny. Jeden z naszych paśników ustawiony jest nieopodal budowanego właśnie wiaduktu. Pracujący tam robotnicy opowiedzieli nam o takim procederze.
 
Zabijają i dokarmiają
 
Myśliwi z „Rysia” wiedzą, co mówią o nich ludzie. - Powiadają, że udajemy wielkich obrońców zwierząt, a sami do nich strzelamy - przyznaje pan Antoni i tłumaczy: - W rzeczywistości koła myśliwskie prowadzą gospodarkę łowiecką, tzn. dbają o to, żeby na danym obszarze było tyle zwierząt, ile jest w stanie się na nim wyżywić i żeby proporcje między młodymi, starymi, samicami i samcami były odpowiednie.
 
Informacje o konieczności dokonania odstrzału myśliwi dostają z nadleśnictwa. Jeśli nie wykonają planu, to muszą płacić kary. Jeżeli zwierzyna, która nie ma dość pożywienia w lesie, zejdzie do ludzi i wyrządzi im jakieś szkody, to myśliwi muszą płacić odszkodowania. Aby być myśliwym nie wystarczy kupić sobie strzelby. Trzeba chodzić na wykłady, zdawać egzaminy, ukończyć kursy. - A kto dokarmia zwierzynę w zimie? My kupujemy jej pokarm z własnych składek, a nasi krytycy noszą do lasu co najwyżej śmieci.
 
Magdalena Dydo