Tradycyjnie Teatr Polski w Bielsku-Białej z rozmachem rozpoczyna nowy rok i raczy swoich widzów premierowym spektaklem połączonym z koncertem karnawałowym. W tym roku miało być ciekawiej i oryginalniej. Z okazji jubileuszu 120-lecia bielskiego teatru przygotowano sztukę pt. „120 scen na 120 lat teatru” pióra Artura Pałygi.
 
Premiera owiana była mgiełką tajemnicy. Brakowało obszernych notek prasowych, nie wydrukowano programu. Widzowie nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Ci, którzy wcześniej bywali na Sylwestrowej Gali domyślali się, że będzie śmiesznie i muzycznie.
 
Ryzyk-fizyk
 
Dział marketingu Teatru Polskiego agitował, że jest to widowisko, w którym na scenie pojawią się bohaterowie kilkunastu ulubionych przez widzów spektakli z repertuaru bielskiej sceny oraz największe przeboje w wykonaniu całego zespołu teatralnego wraz z zaproszonymi gośćmi. Zapowiadało się ciekawie, ale z drugiej strony konwencja przyjęta przez Artura Pałygę była od początku ryzykownym przedsięwzięciem. Czy spektakl o wszystkim nie stanie się sztuką o niczym? Czy różnorodność form i tematów nie wprowadzi do wyobraźni widza niepotrzebnego chaosu ? Czy widzowie wierni od lat bielskiemu teatrowi odnajdą coś nowego we fragmentach sztuk, które już widzieli?
 
Na pierwszy ogień posłano Żyda w reż. Roberta Talarczyka. Tych, którzy znają tę sztukę spotkała niespodzianka. Okazało się, że to nie Żyd przyjeżdża do szkoły, ale wizytator z Brukseli do Teatru Polskiego. Widzowie, którzy wcześniej nie widzieli pełnej wersji przedstawienia w ogóle nie wiedzieli, z czego został zaczerpnięty ów wątek. W 120 scenach... nie ma bowiem przewodnika-konferansjera, który omawiałby poszczególne spektakle. Kierownik literacki teatru Janusz Legoń - który zwykle pełni tę rolę - tym razem był odpowiedzialny głównie za zamykanie kolejnych części przedstawienia, ale także przypadkowo stał się jednym z aktorów w granej w Teatrze Polskim od wielu lat znakomitej sztuce pt. „Proszę zrób mi dziecko”.
 
Po fragmencie Żyda - niczym w musicalu, w którym aktorzy idąc ulicą nagle zaczynają tańczyć - Tomasz Lorek zupełnie niespodziewanie zaśpiewał "Goodbye my love” z repertuaru Denisa Roussosa. Takich przerywników muzycznych jest w sztuce Pałygi wiele. Niestety, w większości są to aranżacje, które już pojawiały się na Galach Sylwestrowych w poprzednich latach. Na szczęście dla muzycznych szlaczków, aktorzy śpiewają na żywo i szczególnie dla głosu Grażyny Bułki warto ich posłuchać.
 
Aktorzy i amatorzy
 
W pierwszej części widowiska pojawia się kultowa scena z Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami (organizacja MOST chce wysadzić Teatr Polski) oraz fragment Rewizora. Reżyser inscenizacji Rewizora w Teatrze Polskim, Łukasz Czuj osadził akcję spektaklu w mało znaczącym urzędzie, w którym każdy dzień pracy wygląda tak samo. Inscenizacja Czuja jest niezwykła pod wieloma względami. Poprzez scenografię Michała Urbana łączy kilka rodzajów form scenicznych: od teatru cieni, po teatr muzyczny.
 
Z kolei obsypane nagrodami (pierwszy bielski spektakl, który otrzymał Anioła Publiczności) Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami w reż. Piotra Ratajczaka, to przedstawienie nietypowe. Jego treść nie jest wyłącznie inscenizacją tekstu powstałego w wyobraźni dramaturga. Sztuka zrodziła się ze wspomnień i opowieści o latach młodości w PRL-u. Jej twórcy zastosowali eksperyment oparty na improwizacji.
 
 - Zaczęło się od warsztatów teatralnych, jakie zorganizowaliśmy latem ubiegłego roku. Prowadził je Piotr Ratajczak - mówi Artur Pałyga, autor dramatu. - Ratajczak nakłonił uczestników do czasem bardzo osobistych zwierzeń związanych z dojrzewaniem w czasach, na które przypadła nasza młodość. Z tych historii powstał spektakl.
 
Na scenie obok zawodowych aktorów występują amatorzy. Aktorzy przybierają pseudonimy związane z ich nazwiskami (np. Sawę gra Rafał Sawicki), co jeszcze bardziej zaciera granicę między teatrem i rzeczywistością.

 
Bielskie akcenty
 
Po dłużyznach pierwszej części, następują dwie bardziej dynamiczne. Kiedy widz spodziewa się, że przez kolejne dwie godziny będzie oglądał fragmenty sztuk i słuchał piosenek, które już zna, na scenę wkracza cały zespół Teatru Polskiego. Pracownicy techniczni z kamienną miną komentują życie teatru i odgrywane właśnie sceny. Najważniejszym i kultowym cytatem z tej sztuki stają się wypowiadane przez jednego z nich słowa: "Kocham teatr”.
 
Widzimy również Uniwersytet Trzeciego Wieku, który pokazuje archaiczny spektakl o włókiennictwie w Bielsku-Białej. Wielu widzów może się utożsamiać ze starszą kobietą, która wkracza na scenę, krzycząc: „Gdzie jest ta sztuka przez duże "Sz?!”. Postać owa krytykuje farsy obecne dziś na deskach teatru, w którym na początku XX wieku triumf święciły inscenizacje sztuk Szekspira. Jest głosem historii, maleńkim akcentem nawiązującym do 120-letniej tradycji bielskiego teatru. Niestety, podobnych odniesień jest w tym widowisku niewiele.
 
Jedną z mocniejszych stron scenariusza są aktualne akcenty bielskie. Aktorzy próbujący wyprosić „głos historii” ze sceny mówią: "Z takimi tekstami, to do Urzędu Stanu Cywilnego!”, co nawiązuje do historii znanej, bielskiej aktorki, która jest pracownikiem tej instytucji. Jeden z bohaterów Szalonych nożyczek mieszka w Kozach, a uczniowie z Tak wiele przeszliśmy… kłócą się o to, kto pójdzie po kolędzie na osiedle Wojska Polskiego.
 
W trzeciej części sztuki panuje kompletny chaos. Bohaterowie Mayday mieszają się z Konopielką, a Podstolina z Zemsty śpiewa z Zeze, bohaterem Mojego drzewka pomarańczowego. Aktorzy mają na sobie elementy kostiumów różnych postaci, scenografia zaczerpnięta jest z kilku przedstawień. Jednych taka sytuacja śmieszy, innych nuży. Ale mimo wszystko, brawa należą się Grażynie Bułce, Kubie Abrahamowiczowi i Kazimierzowi Czapli, którzy potrafili jednocześnie odgrywać role z kilku przedstawień. Aż trudno uwierzyć, że nie pogubili się w tekście...
 
Zrobili, co mogli
 
Jak komentują na scenie pracownicy techniczni teatru, duet Artur Pałyga (autor scenariusza) i Mirosław Książek (reżyser) Złotej Maski za tę sztukę nie dostaną. Czy zamierzeniem twórców było stworzenie łatwo przyswajalnej rozrywki skierowanej przede wszystkim do widzów, którzy nieregularnie chodzą do teatru? Być może chodziło o to, aby zachęcić publiczność 120 scen... do obejrzenia sztuk znajdujących się w bieżącym repertuarze.
 
Ciekawe, w jaki sposób dobierane były fragmenty przedstawień? W takim muzyczno-farsowym przedsięwzięciu aż się prosi, żeby zaprezentować taneczny fragment z niezwykłego Hotelu Nowy Świat czy jedną z piosenek ze Szwejka. Wadą tego widowiska jest brak konsekwentnej fabuły. Tylko od czasu do czasu ktoś wspomni o tajemniczym gościu z Brukseli, który ma skontrolować Teatr Polski, ale jest to wątek nie do końca dopracowany.
 
Ci, którzy chcieliby czegoś więcej dowiedzieć się o historii bielskiego teatru i poznać spektakle, których dawno już nie ma na afiszach, z pewnością poczują się tym widowiskiem rozczarowani. Natomiast widzowie szukający w teatrze relaksu i rozrywki będą parskać śmiechem tak, jak większa część widowni, a następnie wyjdą z niego zadowoleni. Mnie jest smutno, bo należę do tej pierwszej grupy.
 
Czekam teraz na obiecaną premierę Mistrza i Małgorzaty. Jak zapowiadał wcześniej dyrektor Robert Talarczyk, przedstawienie według Bułhakowa miało wejść na deski w Sylwestra. Nie udało się i w tej sytuacji szansę otrzymali Pałyga wraz z Książkiem. Zrobili, co mogli. Show must go on!
 
Agnieszka Pollak-Olszowska