Zajmujący się tą sprawą inspektor pracy przyznaje, że to recydywa. Na pracodawcę nałożono kary pieniężne i wezwano go do zapłaty zaległych wynagrodzeń, ale upomnienia okazują się bezskuteczne. Kolejne osoby nie otrzymują należnych im pieniędzy, a przedsiębiorca sam czuje się poszkodowany. Czy to znaczy, że w Bielsku-Białej można bezkarnie oszukiwać pracowników?
 
 - Przyjmują dziewczyny na jakiś czas do pracy. Najpierw płacą im regularnie, a potem zaczynają zwlekać z wypłatami lub mówią, że wynagrodzenie zostało już odebrane. Jest także problem z uzyskaniem umowy o pracę - żali się była kelnerka w restauracji „Pod Dobrą Datą”. Kasia (imię zostało zmienione) twierdzi, że za „jej czasów” o wypłatę nie mogła się doprosić ponad połowa pracowników. U jednych było to kilkaset złotych, a u innych nawet 2 tys. zł.
 
Zawsze jest tak samo. Najpierw kogoś zwalniają i każą mu przyjść po pieniądze następnego dnia. Ale potem mówią, że wypłata będzie po weekendzie. W końcu próbują w ogóle wykręcić się ze zobowiązań finansowych, wypominając komuś, że pracował na czarno i dlatego nie ma podstaw do żądania wynagrodzenia. Gdy pracownik protestuje, słyszy - „jak chcesz, to idź sobie do sądu pracy”.
 
Bez umowy też mamy prawa
 
Większość odprawianych w ten sposób pracowników - a są to z reguły osoby młode - poddaje się presji pracodawcy. Są przekonani, że jeśli nie mają umowy i poszliby do sądu lub Inspekcji Pracy, naraziliby się na dodatkowe problemy. Tymczasem urzędnicy PIP radzą, aby każdą taką sprawę zgłaszać odpowiednim organom.
 
 - Przypadki niepłacenia wynagrodzeń pracownikom nie są odosobnione. Także praca na czarno jest dość powszechnym procederem. Trzeba jednak wiedzieć, że nawet nie mając umowy, możemy dochodzić swoich praw - tłumaczy Mariusz Nowak z bielskiego oddziału Państwowej Inspekcji Pracy. Wystarczającym dowodem na to, że w danym okresie pracowaliśmy we wskazanym miejscu, jest dla sądu nasz podpis na liście płac czy liście obecności.
 
Nowak dodaje, że jest kilka dróg postępowania w sytuacji, gdy nie możemy otrzymać należnego wynagrodzenia. Najlepiej, kiedy świadczenie jest bezsporne, tzn. gdy strony zgadzają się co do kwoty, jaką pracownik powinien otrzymać. Wtedy wystarczy nakaz zapłaty wydany przez PIP. Gorzej, kiedy jedna ze stron podaje inną kwotę lub uważa, że w ogóle żadne pieniądze się nie należą. Wtedy sprawa musi trafić do sądu pracy. Tak właśnie stało się w przypadku osób pracujących w restauracji „Pod Dobrą Datą”.

 
Kontrole, mandaty i... nic
 
 - Część zarzutów pod adresem byłego pracodawcy potwierdziła się - poinformował nas inspektor Karol Pietrasina, który zajmuje się tą sprawą. - Co więcej, podczas kontroli okazało się, że nie wykonał on naszych poprzednich decyzji. Oprócz niewypłaconych wynagrodzeń, są nawet zaległości w opłatach składek ZUS. Pracodawcę ukaraliśmy mandatami.

Czy wyniki kontroli mają jakiekolwiek znaczenie dla pokrzywdzonych osób? Właściwie, nie. Teoretycznie PIP dysponuje narzędziem, za pomocą którego może dochodzić praw pracowników. Jest to wspomniany już nakaz płatniczy. Ale przecież nakaz można zastosować tylko wtedy, kiedy świadczenie jest bezsporne, a w opisywanym przez nas przypadku pracodawca uchyla się od wypłacenia zaległych wynagrodzeń.
 
Nie bójmy się sądu

Inspektor Pietrasina przyznaje, że to pierwszy w jego zawodowej karierze przypadek tak upartego recydywisty. Ale jego zdaniem, poszkodowani powinni zawsze dochodzić swoich praw w sądzie. - Nieuczciwi pracodawcy liczą właśnie na to, że pokrzywdzeni nie pójdą do sądu. Bądź w obawie przed kosztami, jakie będą musieli ponieść w związku z prowadzoną sprawą, bądź przed miesiącami tułaczki na rozprawach. Tymczasem dla wnioskodawcy postępowanie jest właściwie bezpłatne i przebiega dużo sprawniej niż w zwykłym sądzie. Jeżeli mamy argumenty przemawiające na naszą korzyść, to możemy w ten sposób odzyskać ciężko zarobione pieniądze.
 
W rozmowie z naszym portalem rzecznik bielskiego Sądu Okręgowego, Jarosław Sablik przyznał, że postępowania związane z roszczeniami finansowymi względem pracodawców nie są wcale rzadkością. Zaznacza jednak, że jest to zaledwie promil wszystkich tego typu przypadków, jakie mają miejsce w Bielsku-Białej. Większość z nich udaje się bowiem załatwić inspektorom z PIP.
 
Jak wynika z naszych rozmów z urzędnikami instytucji, których zadaniem jest ochrona praw pracowniczych, oszukany pracownik nie jest na straconej pozycji. Smutne jest natomiast to, że o swoje pieniądze musi zabiegać za pośrednictwem inspektorów i sędziów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nasz system prawny nie radzi sobie w sytuacji, kiedy pracodawca ukarany kolejnymi mandatami Inspekcji Pracy i zalegający z płatnościami wielu osobom - przeciw któremu toczą się sprawy w sądzie - ogłasza się na portalach pracy, by zwabić następne potencjalne ofiary.
 
Nie płacili, bo ich oszukiwano
 
Ponieważ każdy powinien mieć prawo obrony, o komentarz poprosiliśmy także przedsiębiorcę, do którego należy m.in. restauracja „Pod Dobrą Datą”.
 
 - Dostaliśmy „kopa” za to, że na chwilę utraciliśmy kontrolę na firmą i nad bieżącymi płatnościami, gdyż musieliśmy się chwilowo zająć innymi ważnymi sprawami natury prywatnej - tłumaczy Aleksander Luppa. - Ale w tej sprawie pracownicy też nie są do końca „fair”. Niektórzy pobrali wypłatę, ale nie podpisywali się na liście i teraz w sądzie mówią, że jej nie otrzymali. Mieliśmy też wielu nieuczciwych pracowników, którzy np. nie nabijali wszystkiego na kasę albo okradali nas.
 
Nasz rozmówca przyznaje, że z powodu braku płynności finansowej rzeczywiście kilkanaście osób nie dostało na czas wypłat i z prawnego punktu widzenia sprawa wygląda jasno. Dodaje jednak, że firma została także wielokrotnie oszukana przez pracowników. Podobno straciła dużo pieniędzy na zaniedbaniach personelu oraz na skutek niszczenia sprzętu i oszustw, których dopuszczały się zatrudniane przez nią osoby.
 
Magdalena Dydo