W Bielsku-Białej funkcjonuje 189 rodzin zastępczych, a trzy kolejne przechodzą obecnie szkolenie. Na adopcję decyduje się ok. 50 par rocznie. Mimo to jest wciąż wiele dzieci, które nie wiedzą, co to miłość i dom. Jest również wiele małżeństw, które marzą o biegających po domu urwisach, ale nie mogą mieć własnych. Trzy miesiące temu szczęście uśmiechnęło się do Klaudii, Pawła, Krzysia i Sebastiana. Teraz cała czwórka uczy się miłości od nowa.
 
Bielski Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy powstał 1 września 1979 roku. Od czterech lat ma swoją siedzibę w Wapienicy przy ul. Potok 6. Zakresem działania obejmuje powiaty bielski, cieszyński, żywiecki i pszczyński oraz miasto Bielsko-Biała. Głównym celem jego działalności jest poszukiwanie rodzin dla dzieci osieroconych. To bielski ośrodek zapoczątkował akcję „Szukam domu”.
 
 - Z każdym rokiem zgłasza się do nas coraz więcej par, które chcą adoptować dziecko - powiedziała nam dyrektor ośrodka Ludmiła Witańska. - W ostatnich pięciu latach liczba kandydatów na rodziców wzrosła o 100 proc. Obecnie co roku przychodzi do nas ok. 100 par, dzięki czemu możemy przeprowadzić ponad 50 adopcji.
 
Dzieci niczyje
 
Większość zgłaszających się osób pragnie stworzyć rodzinę adopcyjną, choć niektórzy ostatecznie zostają rodzinami zastępczymi. Dlaczego? Powodów jest kilka. Głównym jest nieuregulowana sytuacja prawna sporej części maluchów. Rodzice, którzy nie zrzekli się praw rodzicielskich do swojego dziecka i sądy, które - jakby nie zawsze i nie do końca działają dla dobra dzieci - stają na drodze do szczęścia wielu malcom, którzy mogliby mieć normalny dom.
 
 - Czasem sądy współpracują z nami, przez co wszystko odbywa się sprawnie - podkreśla Witańska. - Wychowankowie Domów Dziecka mogą wtedy trafić do normalnych rodzin. Niestety, są także sytuacje, kiedy spotykamy się z opieszałością wymiaru sprawiedliwości lub załatwianiem sprawy „po łebkach”, bez wgłębiania się w meritum problemu.
 
Ale przyczyną komplikacji w procedurze adopcyjnej nie jest wyłącznie niewyjaśniona sytuacji prawna. W dramatycznej sytuacji są również dzieciaki powyżej piątego roku życia i chore maluchy. Ich nikt nie chce! Niewiele osób decyduje się na opiekę nad rodzeństwami. Klaudia i Paweł są wyjątkiem. Po kilku latach bezskutecznych starań o potomka, zdecydowali się na adopcję, a ponieważ marzyli o dwójce biegających po domu szkrabów, postanowili od razu zaopiekować się parą.
 
„Poproszę zdrowego niemowlaka”
 
 - Najpierw kandydaci pytani są o to, jakie dziecko chcieliby mieć w domu - tłumaczy nam Klaudia. - Czy ma być zdrowe czy chore? Dziewczynka czy chłopiec? W jakim wieku? Pytania dotyczą także trybu życia rodziców, ich zainteresowań, charakteru pracy. Chodzi o to, żeby „dopasować” dzieci do rodziców.
 
Następnie kandydaci otrzymują akta dziecka. Czasem jest to krytyczny moment. Bywa, że w papierach znajdują się drastyczne wątki. Np. informacje o tym, że matka była alkoholiczką, a to z kolei może mieć wpływ na występowanie zespołu FAS u dziecka. - My początkowo chcieliśmy adoptować zdrowe dziecko, bez względu na płeć, do czwartego roku życia. Ale okazało się, że czas oczekiwania na niemowlaka może wynieść nawet cztery lata! Dlatego zdecydowaliśmy się odszukać „nasze” dzieci gdzie indziej. Trafiliśmy do ośrodka w Zielonej Górze. Tam sprawa potoczyła się niezwykle szybko. Nie trwała nawet roku. Teraz mamy już przy sobie Krzysia i Sebastiana. Jesteśmy razem bardzo szczęśliwi!
 
To jeden z nielicznych przypadków, kiedy adopcję przeprowadzono tak sprawnie. Procedurę przyspieszyło wykształcenie świeżo upieczonej mamy. Dzięki dyplomowi z pedagogiki oraz pracy zawodowej w przedszkolu Klaudia wraz z Pawłem mogli „przeskoczyć” etap szkoleń. Pozostały im tylko rozmowy z psychologami, pedagogami i innymi specjalistami, którzy zasypali przyszłych rodziców lawiną pytań.

 
Adopcyjne piekło
 
 - Pary decydujące się na adopcję przestrzegamy, żeby uzbroiły się w cierpliwość. Razem z mężem odnieśliśmy wrażenie, że ośrodek oraz sąd robią wszystko, żeby nas zniechęcić. Oczywiście, nie mówię źle o wszystkich placówkach. W przeddzień, kiedy mieliśmy zabierać chłopców na stałe do domu okazało się, że w wyniku błędu któregoś pracownika ośrodka w Zielonej Górze procedura opóźni się o miesiąc! Wyobraża pani to sobie?! Wszystko przygotowane - jesteśmy przekonani, że jutro obudzimy się, a w pokoju obok będą leżeli nasi synowie... Nagle nam mówią, że dokumenty poszły do złego sądu i wszystko opóźni się o 30 dni...
 
Krzyś ma dwa latka, Sebastian pięć. Mieli tyle „szczęścia”, że ich biologiczna matka potraktowała odebranie praw rodzicielskich, jak wybawienie. Nic nie stało więc na przeszkodzie, żeby trafili do nowego domu. Teraz chłopcy potrafią się śmiać, bawić, zaczynają patrzeć swoim rodzicom w oczy. Ale jeszcze trzy miesiące temu ten śliczny dwulatek nie mówił ani słowa i stawiał kroki, jak roczne dziecko. Swoje krótkie, dotychczasowe życie spędził bowiem głównie w łóżeczku.
 
Jego starszy brat nie rozumiał, co znaczą uczucia. Nie wiedział czym jest śmiech. Nie chciał, żeby rodzice całowali się w jego obecności, bez szczególnego powodu wpadał w złość. Teraz młodszy z braci biega radośnie po swoim nowym domu, a starszy śmieje się razem z rodzicami. Chłopcy w oczach nadrabiają zaległości emocjonalne i dydaktyczne.
 
Uczą się kochać
 
Klaudia: - Niesamowite dla nas było to, że chłopcy - zwłaszcza Sebastian - mogą nie rozumieć podstawowych rzeczy. Że śmiech oznacza radość albo że nie może tulić się do każdej przechodzącej osoby. Bastek nabył takiego odruchu w ośrodku, ponieważ tłumaczono mu, że jeśli będzie miły, to ktoś go zabierze. Chęć posiadania rodziców i domu jest tak wielka, że kiedy kolega Sebastiana dowiedział się, że bracia zostaną adoptowani, to straszył go, że gdy już do nas trafią, wtedy my ich zabijemy...

Od trzech miesięcy chłopcy mają nowych rodziców i nowy dom. Najtrudniejszy był pierwszy miesiąc. To wtedy wytwarzała się między nimi więź emocjonalna, gdy próbowali normalnego życia w czwórkę. Klaudia i Paweł uczyli się kochać swoje dzieci i wybaczać im dziecięce wybryki. Krzyś i Sebastian poznawali radość życia i dzieciństwa, doświadczali prawdziwej miłości.
 
Przed nimi jeszcze długa wspólna droga, ale nowi rodzice zarzekają się, że - nawet, gdyby mieli taką możliwość – nigdy nie chcieliby z niej zawrócić.
 
Magdalena Dydo