Według oficjalnych danych, stopa bezrobocia w Bielsku-Białej należy do najniższych w kraju. Wiele wskazuje jednak na to, że liczby nie do końca opisują rzeczywistość. Część bielszczan opuszcza bowiem nasze miasto, ponieważ albo nie ma w nim pracy odpowiadającej ich wykształceniu, albo oferowane płace są niewspółmierne do kwalifikacji. Czy ze swoich zarobków zadowoleni są przynajmniej bielscy urzędnicy i pracownicy ratusza?
 
W Bielsku-Białej jest kilka uczelni wyższych. Niestety, ich absolwenci nie mają dużych nadziei, że będą mogli wykonywać swój wyuczony zawód w stolicy Podbeskidzia. W Powiatowym Urzędzie Pracy jest wprawdzie dużo ofert, ale 1200 zł za robotę w piątek i świątek za kasą sklepową, to raczej jałmużna, niż kwota, za którą można utrzymać rodzinę. Postanowiliśmy sprawdzić, czy podobne problemy mają też urzędnicy miejscy. Łatwo nie było, gdyż zarobki pracowników ratusza - podobnie jak każdego zwyczajnego śmiertelnika - są tajne i ściśle chronione. Zupełnie jawne są tylko wynagrodzenia osób na najwyższych stanowiskach w mieście.
 
Prezydent nie taki bogaty
 
Niedawno informowaliśmy o podwyżce, jaką z mocy uchwały Rady Miejskiej otrzymał najważniejszy bielszczanin. Od miesiąca prezydent Jacek Krywult zarabia 12.844 zł. Na jego wypłatę składa się wynagrodzenie zasadnicze w wysokości 6 200 zł (to maksymalna stawka, jaką może otrzymać pracownik ratusza), dodatki funkcyjny i specjalny oraz dodatek za wieloletnią pracę.
 
Dla przeciętnego Kowalskiego niemal 13 tys. zł, to wypłata marzeń. Biorąc jednak pod uwagę wynagrodzenia zastępców prezydenta, jego zarobki nie są wcale przesadnie wysokie. Zastępcy Krywulta zarabiają średnio po 11 tys. zł. Wysokość tych pensji jest regulowana ustawowo. Najwięcej przynosi do domu Zbigniew Giełda. W 2008 roku udało mu się zarobić w ratuszu kilkanaście tysięcy więcej niż koledzy.

 
Na podobnym pułapie zarobkowym plasuje się sekretarz oraz skarbnik miasta. Na dwóch powyższych, odpowiedzialnych stanowiskach można zarobić 11-12 tys. zł. Dwucyfrowe kwoty dla osób pełniących te funkcje nie wynikają jednak z ustawy. Minimalna stawka, jaką przewiduje regulamin dla osób na tych stanowiskach, to 2 tys. zł. Brutto, oczywiście.
 
Następni w kolejności są naczelnicy. Według informacji przekazanych nam z ratusza, uśredniona miesięczna kwota wynagrodzenia szefów wydziałów w urzędzie miejskim wynosi niecałe 7 tys. zł. W regulaminie wynagrodzeń miesięczna kwota pensji zasadniczej dla naczelników, dyrektorów i kierowników rozpoczyna się od 1800 zł, a kończy na 5400 zł. Nadwyżki ponad ów pułap są - podobnie jak w przypadku sekretarza i skarbnika - funkcją różnych dodatków, które umożliwiają pokonanie regulaminowej granicy.
 
Sprzątanie czasem popłaca
 
Ale w urzędzie miejskim są również pracownicy „niefunkcyjni”. Ci w sprawach finansowych nie mają tyle powodów do radości, co koledzy „z góry”, ale też ich odpowiedzialność za podejmowane decyzje jest nieporównywalnie mniejsza. Np. asystent może zarobić od 1450 do 3600 zł, a doradca - od 2 do 5 tys. zł. Niestety, pracownicy tego szczebla nie mają prawa do dodatku funkcyjnego. Podobnie jak wszyscy pozostali, mogą natomiast otrzymać premię wysokości do 80 proc. wynagrodzenia zasadniczego.
 
Są też wreszcie w ratuszu osoby bardzo potrzebne, ale nie zajmujące wysokich stanowisk, gdyż ich wysiłek nie jest związany z podejmowaniem decyzji typu urzędowego. Mowa tu o woźnym, portierze, sprzątaczkach. Ta grupa pracowników kokosów wprawdzie nie zarabia, ale zapewne niejedna sprzątaczka z miasta chciałaby otrzymywać 1800 zł brutto miesięcznie. Na samym dole hierarchii płacowej znajduje się goniec, któremu co miesiąc przybywa na koncie 1120-1700 zł.
 
                                         Magdalena Dydo