Miał być szturm bram ekstraklasy, a na razie jest tułaczka po środku tabeli. Kibice mają mieszane uczucia, przeżywając wraz z zespołem wzloty i upadki. Zawodnicy przed każdym meczem obiecują walkę do upadłego, a trener apeluje o cierpliwość przypominając, że ważny jest efekt końcowy. Czy Podbeskidzie liczy się jeszcze w walce o ekstraklasę? Po dziesięciu kolejkach, najwyższa pora na pierwsze wnioski i podsumowania.
 
Dwa sezony temu „Górale” nie awansowali do ekstraklasy przez ujemne punkty, a w poprzednim do szczęścia zabrakło tylko jednego zwycięstwa. Nic więc dziwnego, że przed rozpoczęciem obecnych rozgrywek kibice i działacze jak mantrę powtarzali słynne „Do trzech razy sztuka”.
 
W przerwie wakacyjnej skład Podbeskidzia przeszedł małą rewolucję. Nie udało się zatrzymać kilku kluczowych zawodników. Oprócz tego była cała grupa piłkarzy, którym trener Brosz zwyczajnie podziękował, gdyż nie widział ich w budowanej przez siebie drużynie. Luki w składzie mieli wypełnić sprowadzony z Odry Wodzisław Piotr Bagnicki, Piotr Rocki z Legii, Łukasz Kanik z rezerw Energie Cottbus, Łukasz Ganowicz z Zagłębia Lubin, Ndabenkulu Ncube z Wisły, Sylwester Patejuk z Nidy Pińczów i powracający na stare śmiecie Dariusz Kołodziej. 

                                                                        Strzelają dużo goli...
 
„Górale” fatalnie rozpoczęli ten sezon. Po sześciu kolejkach, Podbeskidzie miało zaledwie pięć punktów i balansowało na granicy strefy spadkowej. Na trybunach pojawiły się nawet pogłoski o zmianie trenera. Nerwy kibiców uspokoiły nieco zwycięstwa nad Stalą Stalowa Wola i ŁKS Łódź, lecz kolejnym ciosem okazał się mecz z Wartą w Poznaniu. Dzięki ostatniemu meczowi z Dolcanem, do serc sympatyków Podbeskidzia powróciła nadzieja. To na pozwala im wciąż wierzyć w awans.
 
Obecna drużyna tylko momentami przypomina „stare Podbeskidzie”, które w poprzednich kilku sezonach zachwycało nas dyscypliną taktyczną, zgraniem i pomysłowością w rozgrywaniu akcji. Zawodnicy ofensywni spisują się nie najgorzej, co potwierdzają statystyki. W dziesięciu spotkaniach „Górale” zdobyli 18 bramek, co daje im drugie miejsce w lidze. Więcej goli (19) strzeliła tylko Warta Poznań.
 
Połowę z tych osiemnastu goli zdobyli napastnicy, wśród których nieoczekiwanie bryluje Sylwester Patejuk. Wychowanek Hutnika Warszawa miał być raczej uzupełnieniem pierwszego składu. Tymczasem ma na koncie już cztery trafienia, w dodatku zdobyte w ostatnich czterech spotkaniach. Na pochwałę zasługuje również Damian Świerblewski, który w tym sezonie strzelił już trzy gole. Zawodnik imponuje szybkością i techniką, dzięki czemu często stwarza zagrożenie pod bramką przeciwnika.
 
Pozostali napastnicy spisują się przeciętnie. Martin Matus w niczym nie przypomina zawodnika, który dwa lata temu zdobył serca kibiców piłkarską intuicją i umiejętnościami strzeleckimi. Piotrowi Bagnickiemu nie można odmówić chęci walki, ale jego waleczność nie przekłada się na bramki. Zawodnik ten nie był tani, a w dodatku kibice wysoko zawiesili mu poprzeczkę, bo do Podbeskidzia przyszedł z ekstraklasy. Ndabenkulu Ncube bardzo solidnie prezentował się w przedsezonowych sparingach, ale w meczach o jakąś stawkę nie zachwyca.

 
W tej sytuacji na lidera linii pomocy wyrasta Clemence Matawu, który imponuje techniką i walecznością. Przede wszystkim jednak ma świetny przegląd gry, dzięki czemu wiele jego podań uruchamia akcje całego zespołu. Cieszy również powrót Dariusza Kołodzieja, który co prawda potrzebował kilku spotkań, by na nowo wpasować się w zespół, lecz z meczu na mecz jego gra jest lepsza.
 
Nieźle prezentuje się też Piotr Malinowski. W meczu z Dolcanem zaliczył prawdziwe „wejście smoka”. Niestety, w dużym stopniu zawodzi Piotr Rocki, który nie jest obecnie w najwyższej formie. Dostrzega to trener Brosz, bo od kilku spotkań wpuszcza go jedynie z ławki. Nie zachwyca Łukasz Matusiak, który w poprzednim sezonie dał się poznać jako piłkarz waleczny i bramkostrzelny. Obecnie nie prezentuje już tak dobrej formy, a pod bramkę przeciwnika rzadko się zapuszcza. U Damiana Chmiela wciąż widać brak pewności siebie, natomiast Rafał Jarosz po pierwszych trzech spotkaniach stracił uznanie w oczach trenera i zniknął ze składu.
 
                                                                     ... i tracą wiele bramek
 
Najsłabszą linią „Górali” jest w tym sezonie obrona. Pod względem straconych bramek znajdują się obecnie na trzecim miejscu. Więcej piłek z własnej siatki wyjmowali tylko piłkarze Stali (17) oraz Kluczborka i Górnika Łęczna (po 16). Co ciekawe, pojedynczy zawodnicy wydają się spisywać solidnie, ale jako formacja radzą sobie bardzo przeciętnie. Sławomir Cienciała gra na przyzwoitym poziomie, lecz łapie bardzo dużo kartek. Dobrze spisują się również Bartłomiej Konieczny, Michał Osiński i Łukasz Ganowicz, a w meczu z Dolcanem nieźle zaprezentował się Łukasz Kanik. Co jest zatem przyczyną dużej liczby traconych goli?
 
Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, Marcin Brosz wciąż szuka optymalnego ustawienia w obronie. Tyle, że jest to taka formacja, której nie służą eksperymenty. Słabym ogniwem jest na pewno Paweł Baranowski. Apogeum jego słabej formy był mecz z Wartą. Kontuzje nękają Bartłomieja Koniecznego, który już dwa razy opuszczał boisko ze względu na uraz. Do tego wszystkiego dochodzą problemy z bramkarzami. Łukasz Merda od początku sezonu nie był w najwyższej formie, co najlepiej było widać w meczach ze Zniczem i Górnikiem Zabrze. Niespecjalnie przysłużył się drużynie, opuszczając ją na dzień przed meczem z Górnikiem Łęczna. Do składu wskoczył niedoświadczony Mikler, który co prawda jest utalentowanym bramkarzem, lecz w pierwszych kilku spotkaniach wyraźnie trzęsły mu się nogi. Na szczęście, wygląda na to, że tego rodzaju problemy ma już za sobą, bo w spotkaniu z Dolcanem bronił bardzo pewnie.
 
Po efektownym zwycięstwie nad drużyną z Ząbek, można z umiarkowanym optymizmem czekać na pojedynek z Widzewem, który tak naprawdę pokaże, na co stać w tym sezonie „Górali”. Zwycięstwo pozwoli przyłączyć się do pogoni za liderem. Porażka zaś może sprawić, że Podbeskidzie utknie w środku tabeli na dłuższy okres.

                                                                                                       Michał Czerniak