Rozmowa z Lucyną Kozień, dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Lalek Banialuka w Bielsku-Białej
 
Czy przekaz adresowany do dzieci wymaga od artysty teatralnego więcej pracy i talentu niż sztuka przeznaczona dla dorosłego widza?
 
 - To oczywiste, że dla obu grup widzów adresowany jest inny repertuar. Ale wiek publiczności nie jest najlepszym kryterium tego rodzaju oceny. Każda twórczość wymaga od artysty odpowiednich predyspozycji, talentu i umiejętności.
 
Trudniej gra się dla dziecka?
 
 - Nie sądzę. Dziecko jest jednak specyficznym odbiorcą i trzeba o tym pamiętać na każdym etapie realizacji przedstawienia. Np. przygotowując spektakl dla dzieci najmłodszych musimy mieć świadomość, z jakim odbiorcą się komunikujemy, o jakim problemie chcemy z nim rozmawiać i jakimi środkami wyrazu chcemy te treści przekazać. Teatr rywalizuje dziś o widza – bardziej niż kiedykolwiek! - z mediami elektronicznymi. Mam jednak przekonanie, że teatr zawsze będzie miał swoją publiczność, o ile znajdzie adekwatny do współczesności język porozumienia z odbiorcą. Co wcale nie oznacza schlebiania gustom publiczności.
 
                                                            Konkurencja dla teatru Talarczyka?
 
Recenzując ostatnią premierę w Banialuce, nasz portal napisał, że sztuka według Leśmiana jest ciekawa, lecz 70. minut w fotelu teatralnym nie wytrzymałby nawet dzielny Sindbad. Zawsze potraficie skupić uwagę sześciolatka na długim przedstawieniu?
 
 - Godzinny spektakl nie przekracza możliwości percepcyjnych przeciętnego sześciolatka. Pod warunkiem, że przedstawienie jest atrakcyjne dla widza w tym wieku. Niewątpliwie, „Przygody Sindbada Żeglarza” wymagają od widza także pewnego rodzaju skupienia. Ale zależy mi na tym, aby w naszym repertuarze znajdowały się sztuki, oparte na dobrej literaturze, sztuki w których walorem jest także słowo. Wiem, że wystawienie Leśmiana czy w ogóle bardziej poetyckiego repertuaru bywa ryzykowne. Tyle, że sztuka bez ryzyka nie istnieje. W społeczeństwie zdominowanym przez kulturę obrazkową musimy umieć dotrzeć do widza. Mam doskonałych aktorów, którzy świetnie sobie z tym radzą. W tym akurat przedstawieniu wspiera ich bardzo efektowna oprawa plastyczna, pomysłowa inscenizacja i świetna muzyka.
 
Czy Banialuka zatrudnia gwiazdy?
 
 - Wszyscy aktorzy naszego teatru są wysokiej klasy profesjonalistami, absolwentami akademii i szkół teatralnych. Wszyscy realizowali już przedstawienia pod kierunkiem najbardziej wymagających reżyserów, mierzyli się z repertuarem dla najmłodszych, ale i dramaturgią wykraczająca poza klasyczną literaturę dziecięcą. Graliśmy już przecież - z powodzeniem! - i Schulza, i Kafkę, i Ionesco. „Czerwonego Kapturka” i „Tomcia Paluszka” obok „Antygony” i „Balladyny”. A nasz najnowszy spektakl „Król umiera” według Ionesco porównywany jest z inscenizacją w krakowskim Teatrze Starym. Na scenie teatru lalek bardzo liczy się zespołowość. W tym sensie kieruję zespołem, który jest teatralną gwiazdą.
 
Coraz częściej w repertuarze Pani teatru pojawiają się sztuki przeznaczone dla dorosłych. Czy w ten sposób daje Pani pograć swoim wybitnym aktorom w poważniejszym repertuarze czy może to ambicja stworzenia sceny konkurencyjnej dla teatru Roberta Talarczyka?
 
- Banialuka ma ponad 60-letnią tradycję. Była jednym z pierwszych teatrów lalkowych w naszym kraju, w których zbudowano repertuar dla dorosłych. Tym się jednak różnimy od teatru dramatycznego, że z myślą o dorosłych wybieramy wyłącznie te sztuki, które można zrealizować w oparciu o środki wyrazu właściwe teatrowi lalek. Nie widzę powodu do wystawiania w Banialuce na przykład „Poskromienia złośnicy” Szekspira, ale już „Sen nocy letniej”, to wymarzona dla nas propozycja sceniczna. Odrębnym problemem jest przemyślany repertuar dla dzieci. Dziecko jest wymagającym widzem. Nieumiejętnie przygotowany spektakl może wyrządzić w jego psychice niepowetowane szkody.
 
A wy jak znosicie błędy w wyborze repertuaru?
 
 - Jak dotąd, trafiamy w zapotrzebowanie widowni. Nie było u nas przypadku, żeby spektakl zszedł z afisza zaledwie po kilku przedstawieniach. Niektóre gramy 50, a inne sto i więcej razy. Naszymi rekordzistami są m.in. „Mr Scrooge” według Dickensa, „Koziołek Matołek” Makuszyńskiego oraz „Zielony Wędrowiec” Liliany Bardijewskiej. Nasz zespół gra ponad 360 przedstawień rocznie. Wprawdzie na widowni zmieścić się może tylko 200 osób, lecz prawie zawsze jest ona wypełniona w 100 proc.
 
                                                                   Skąd się biorą cudzoziemcy?
 
Skąd pomysł, aby zapraszać cudzoziemców do realizacji przedstawień przeznaczonych dla polskich dzieci?
 
 - Teatr lalek jest dziś bardziej międzynarodowy niż dramatyczny. Zapraszamy różne znakomitości teatralne, które swoje przedstawienia realizują w całej Europie nie tylko na scenach lalkowych, lecz także dramatycznych i operowych. Reżyser, z którym umawiam się na konkretną realizację, czasem proponuje do współpracy twórców, których osobiście ceni. Np. Jacek Malinowski do inscenizacji „Przygód Sindbada Żeglarza” zaprosił scenografa i kompozytora z Litwy. Budując repertuar i zapraszając do nas różnych reżyserów zależy mi na tym, aby były to indywidualności posiadające wyraźną osobowość artystyczną. Realizacja spektaklu musi być procesem twórczym, nie zaś prostą ilustracją tekstu.

 
Bielska publiczność teatralna ma coraz większy wybór. Widzowie mogą kupić bilet do Banialuki na spektakl w reżyserii jakiejś europejskiej gwiazdy. Mogą pójść do Teatru Polskiego z gwiazdami aktorskimi Roberta Talarczyka. Coraz aktywniejsza jest scena impresaryjna w BCK, na której podziwiać można największych aktorów warszawskich. Dobrze wam, gdy na plecach czujecie oddech konkurencji?
 
 - Bielska oferta kulturalna jest bardzo bogata. Podobnie jak w każdej innej dziedzinie życia, konkurencja bywa w sztuce zdrową inspiracją, a dodatkowo i wyzwaniem. Natomiast nie widzę żadnych powodów do zapraszania na naszą scenę aktorów innych teatrów. Teatr repertuarowy, taki jak nasz, musi sobie zbudować stały zespół, zdolny do wypełnienia zadań wynikających z koncepcji programowej teatru. Ja mam taki zespół.
 
Ile macie co roku premier?
 
 - Od wielu lat - cztery. Na więcej nie możemy sobie pozwolić głównie z powodu ograniczeń czasowych i finansowych.
 
Gdyby aktorzy mieli krótsze urlopy, to być może Pani teatr stać byłoby na więcej. Dlaczego nie chcecie grać dla bielskich dzieci w czasie wakacji?
 
 - Przesada, nasze wakacje nie są aż tak długie. W br. mieliśmy wolne od 4 lipca do 17 sierpnia. A wymiar urlopu jest określony Kodeksem Pracy. Poza tym w sezonie aktorzy i obsługa techniczna pracują sześć dni w tygodniu i jako pracodawca muszę zwrócić zespołowi czas przepracowany w weekendy. W dalekiej przeszłości Banialuka czynna była w jeden wakacyjny miesiąc – zamiennie w lipcu lub sierpniu. Otrzymywaliśmy wtedy zamówienia od kierowników licznych w naszym regionie kolonii, dzięki czemu mieliśmy stuprocentową frekwencję. Dziś i placówek kolonijnych jest mniej, i mniej jest pieniędzy na dofinansowanie ich działalności kulturalnej.
 
                                                                           Język naszych lalek
 
Co Pani sądzi o naszym pomyśle uruchomienia w Bielsku-Białej wakacyjnego festiwalu teatru ulicznego?
 
 - Teatr Banialuka uczestniczy latem w podobnych festiwalach, np. w Katowicach i Poznaniu, na które zjeżdżają zespoły z całego kraju. Są to imprezy organizowane przez miasto i opłacane z publicznych środków. Mamy przedstawienia, które można grać w warunkach plenerowych, np. „Siała baba mak” lub „Koziołka Matołka”. Jeśli znajdą się nas ten cel środki finansowe i odpowiednio wcześnie uzgodnimy plany urlopowe, to Banialuka może zagrać i w wakacje.
 
Banialuka podróżuje po świecie. Czy dzieci w innych krajach rozumieją język naszych lalek?
 
 - W tym roku byliśmy jedynym teatrem z Polski na festiwalu w chorwackim Szybeniku. Mamy wiele zaproszeń, lecz stosunkowo rzadko z nich korzystamy. Uważamy bowiem, że istniejemy głównie po to, aby grać dla polskiej widowni. Wyjeżdżamy tylko wtedy, jeśli organizator pokrywa poniesione przez nas koszta lub wyjazd jest dofinansowany z budżetu centralnego bądź miejskiego. Dzięki grantom mogliśmy m.in. pojechać do Japonii, a także do Banskiej Bystrzycy i Szybenika. Za granicą prezentujemy tylko te przedstawienia, które korzystają z uniwersalnych form wyrazu. Radko przygotowujemy obcojęzyczne wersje przedstawień, zwłaszcza jeśli gramy na festiwalach.
 
Dokąd wyjedziecie w najbliższym czasie?
 
 - W listopadzie zawieziemy do Francji nasze przedstawienie „Król umiera”. Zagramy przedstawienie w ramach występów gościnnych i właśnie pracujemy nad francuskojęzyczną wersją spektaklu.
.
Jakie macie poza tym plany na bieżący sezon teatralny?
 
 - Na koniec listopada zaplanowaliśmy kolejna premierę. Będzie to „Śpiąca królewna”, przedstawienie adresowane do dzieci od trzech lat. W końcu lutego odbędzie się premiera „Tristana i Izoldy”. Jest to spektakl dla starszego widza, który zrealizuje stale z nami współpracujący reżyser z Czech Petr Nosalek. Natomiast w kwietniu przyszłego roku wybranej widowni zaproponujemy przedstawienie francuskiego dramaturga Philippe Dorina „Stój! Nie ruszaj się!”. W maju będziemy uczestniczyli w kolejnej edycji Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej, którego jesteśmy organizatorami.
 
Dziękuję za rozmowę.

                                                                            Rozmawiał: Robert Kowal