Mieszkaniec Kóz trafił na Izbę Przyjęć Szpitala Wojewódzkiego w Bielsku-Białej z ogromną szarpaną raną nogi i szczęśliwie uzyskał pomoc medyczną. Po sześciu godzinach czekania!

                                  Rezygnacja z karetki

Pod koniec sierpnia mieszkaniec Kóz, który woli pozostać anonimowy, bo - jak mówi - różne nieszczęścia się zdarzają, więc może być i tak, że znowu trafi do Szpitala Wojewódzkiego, pracował przy ścince drzew. Posługiwał się przy tym piłą mechaniczną i podczas pracy rozciął sobie nogę na wysokości łydki. Piła weszła w ciało i zatrzymała się tuż przed kością. Nie wyglądało to najlepiej, delikatnie mówiąc. Nie było wyjścia - trzeba było jechać do szpitala. Pechowy pilarz uznał, że nie będzie fatygował karetki. Szybko zadzwonił po siostrę, która zawiozła go do szpitala. Tym samym popełnił gruby błąd, z czego jednak wówczas nie zdawał sobie sprawy.

                                                                            Pacjenci we krwi

W Szpitalu Wojewódzkim znalazł się około 13.30. Po zarejestrowaniu w Izbie Przyjęć otrzymał numerek, a pani w recepcji poleciła ustawić się w kolejce. Kiedy zobaczyła ranę obiecała postarać się, żeby było szybciej. 

Ale na razie trzeba było czekać, bo kolejka była spora i  niestety - jak wspomina pacjent - praktycznie wcale się nie posuwała. Tymczasem w wyniku utraty krwi i ogromnego bólu jego samopoczucie było coraz gorsze. - Choć inni mieli jeszcze gorzej, na przykład jeden z oczekujących miał pod sobą dosłownie kałużę krwi, nikt się nim nie interesował. Byłem w szoku. Sam dwa razy wchodziłem do środka i mówiłem, że bardzo mnie boli, ale nic z tego nie wynikało, ciągle kazali mi czekać - wspomina poszkodowany mieszkaniec Kóz.

                                                                        Sześć godzin czekania

Na szczęście, cierpliwość została nagrodzona i przed godziną dziewiętnastą nasz pacjent uzyskał pomoc lekarską. Tym czytelnikom, którym nie chce się wracać do początku historii przypominamy, że do urazu doszło około godziny trzynastej. Jak by zatem nie liczyć upłynęło sześć godzin, bynajmniej nie z winy poszkodowanego. - Później przeczytałem, że taka rana powinna być zaszyta najpóźniej do pięciu godzin. Teraz mam na nodze dwadzieścia szwów, ciągle odczuwam ból. Lekarz tłumaczył długi czas oczekiwania faktem, iż pierwszeństwo miały osoby przywiezione karetką z wypadku - mówi mieszkaniec Kóz.

                                                                         Smutna rzeczywistość

W tej sytuacji nasunęło mu się pytanie, z którym zwrócił się do naszej redakcji: czy szpital nie powinien postarać się o większą liczbę miejsc umożliwiających przyjęcia chorych z nagłych wypadków, poszkodowanych przywiezionych karetką bądź też własnym środkiem transportu?

Dyrektor Szpitala Wojewódzkiego Ryszard Batycki nie mógł odpowiedzieć na zadane przez nas pytania, bo akurat przebywał na urlopie. A rzecznik prasowy szpitala Jolanta Trojanowska odpowiada tak: - Ratujemy ludzkie życie 24 godziny na dobę, na Izbie Przyjęć mamy zawsze dwie kolejki - z przodu i z tyłu. Ta z tyłu ma pierwszeństwo, bo tam trafiają osoby z wypadków, one przecież nie mogą czekać. Jeśli jest taka możliwość, trzeba szukać pomocy w innym szpitalu, tam gdzie jest miejsce. Nic więcej nie możemy zrobić, taka jest rzeczywistość.

Rzeczywistość jest też taka, że Szpital Wojewódzki jest jedynym w Bielsku-Białej, który ma ostry dyżur na chirurgii urazowej. Szukanie pomocy w jakimkolwiek innym bielskim szpitalu mija się z celem. Sytuacja, która przydarzyła się mieszkańcowi Kóz nie jest więc osobliwym wyjątkiem tylko normą. Bielski kolos obsługuje również część Małopolski. Na drzwiach izby przyjęć widnieje informacja, że średni czas oczekiwania wynosi cztery godziny i może się wydłużyć. To przynajmniej uczciwe postawienie sprawy...

                                                                                                             Wojciech Małysz